Był absolutnie z żelaza

Urodził się 18 stycznia 1928 w Godowie. Zmarł 23 września 2022 w Warszawie.

W wieku 94 lat zmarł Franciszek Pieczka, jeden z najbardziej lubianych polskich aktorów, odtwórca ról w filmach "Żywot Mateusza" i "Austeria", niezapomniany Gustlik z serialu "Czterej pancerni i pies". W sieci pożegnali go nie tylko prezydent, premier i minister kultury, ale także Ewa Dałkowska, Jan Jakub Kolski czy Emilian Kamiński.

- Choć zagrał w "Pokoleniu" Andrzeja Wajdy, "Matce Joannie od Aniołów" Jerzego Kawalerowicza czy "Rękopisie znalezionym w Saragossie" Wojciecha Jerzego Hasa, prawdziwym przełomem był dla Pieczki rok 1966, gdy rozpoczęły się zdjęcia do serialu "Czterej pancerni i pies"
- Jako Gustlik Jeleń, członek załogi czołgu "Rudy", wspólnie z m.in. Januszem Gajosem, Włodzimierzem Pressem i Romanem Wilhelmim, zaskarbił sobie sympatię widzów
- Jego śmierć to szok dla Polek i Polaków. W sieci pojawiły się pożegnania aktora — wśród nich prezydenta, premiera i ministra kultury. - "Jest już po jasnej stronie życia, ale nam bez Niego będzie ciemniej" — napisał Morawiecki
- "Pracując z Franciszkiem Pieczką, miałem poczucie bezpieczeństwa, że jest się przy boku kogoś, kto nie dość, że jest wybitny, to do tego jest jeszcze dobrym człowiekiem" — powiedział reżyser Jan Jakub Kolski
- "Umiał też być dobrym duchem teatru, to znaczy, gdzie on był, nie było niczego złego. Nie było konfliktów, napięć. On nie przeżywał" — zaznaczył Maciej Wojtyszko

"Odszedł wspaniały człowiek"
"Dziś kolejna smutna wiadomość. Odszedł Franciszek Pieczka — wspaniały Człowiek, Syn śląskiej ziemi, Kawaler Orderu Orła Białego, wybitna Postać polskiej sceny teatralnej i filmowej. Pozostaje żywy i niezapomniany w swoich kreacjach aktorskich, zwłaszcza filmowych. R.I.P." — napisał prezydent w mediach społecznościowych.

W mediach społecznościowych aktora pożegnał premier Mateusz Morawiecki w mediach społecznościowych: "Odszedł od nas Pan Franciszek Pieczka, człowiek wielkiego talentu, ale nade wszystko wielkiej dobroci, mądrości i skromności. On jest już po jasnej stronie życia, ale nam bez Niego będzie ciemniej".

"Z wielkim smutkiem przyjąłem informację o odejściu Franciszka Pieczki, wybitnego i lubianego aktora, odtwórcy wielu niezapomnianych ról, autorytetu środowiska, kawalera Orderu Orła Białego, laureata Nagrody MKiDN w 2019 r. Bliskim Zmarłego składam wyrazy głębokiego współczucia. RIP" — napisał zaś na Twitterze wicepremier i minister kultury prof. Piotr Gliński.

Ewa Dałkowska: był cudownym aktorem, który zawsze zachwycał
"Mówi się, że aktorzy żyją bez końca, ale to nieprawda. Zbieram więc myśli i pamięć. Bardzo porusza mnie to, że Franka już nie ma" – powiedziała PAP o zmarłym w aktorze Ewa Dałkowska.

"Byliśmy przyjaźnie do siebie nastawieni. Chyba mnie lubił. Ale przede wszystkim byliśmy w zupełnie niezwykłym zespole Teatru Powszechnego. Ten zespół to było zjawisko" – oceniła. Teatr Powszechny za czasów Zygmunta Hübnera był nie tylko czołową sceną stołeczną, ale i krajową" — podkreśliła. "Mieliśmy szczęście. To było wspaniale życie w niezwykłym zespole, który — kierowany przez wybitnego dyrektora — przygotowywał znakomite przedstawienia. Wymienię choćby tylko »Lot nad kukułczym gniazdem« z wybitną kreacją Franka" — dodała Dałkowska.

Aktorka wspomniała też jedno bardzo smutne, traumatyczne wydarzenie. "Pamiętam jedno z najtrudniejszych przeżyć, kiedy przyszedł do nas nowy dyrektor – nie będę wymieniać nazwiska – i wyrzucił Franka z Powszechnego, podobnie zresztą jak Kazimierza Kaczora. To było oburzające i niezrozumiałe. Zespół po tym wydarzeniu już nie był ten sam" – oceniła. "Na szczęście Franek został uszanowany poza Teatrem Powszechnym. Był przecież wybitnym, cudownym aktorem, który zawsze zachwycał" — powiedziała aktorka.

Emilian Kamiński: był kochany nie tylko przez publiczność, ale i aktorów
"Był kochany nie tylko przez publiczność, ale i aktorów, ponieważ miał w sobie ciepło i mądrość" – powiedział aktor i reżyser Emilian Kamiński. "Był aktorem swoistym, nie do powtórzenia. Gdy spojrzymy na jego rolę, to każda miała swój charakter. Zawsze rolą trafiał w punkt" — ocenił i porównał zmarłego aktora do "starego drzewa, do którego każdy chce się przytulić, bo tam znajduje spokój, taki właśnie był pod koniec życia". Dodał, że "bardzo rzadko rodzą się tacy ludzie jak Pan Franek".

"Trzymał się swoich poglądów i nie bał się o nich mówić. Patrzyłem na niego jak na kogoś, kogo można określić jako »mężczyznę kodeksowego«. To szczególna cecha w dzisiejszych czasach. Może przyniósł te cechy ze Śląska, o którym tak często mówił. Taki był Pan Franciszek" – powiedział dyrektor warszawskiego Teatru Kamienica. "Kolegowałem się z Panem Frankiem. Wraz z żoną byłem gościem jego 90. urodzin. On mieszkał w Falenicy, a ja w Józefowie. Spotykaliśmy się w sklepie z narzędziami i materiałami budowlanymi. Długie godziny rozmawialiśmy i udzielaliśmy sobie porad budowlanych".

Szczególna w jego dorobku była rola Jańcia Wodnika. "Proszę mi pokazać aktora, który tak zagrałby tę rolę. Nie znam żadnego innego. Gdy grał, to wydawało się, że jest stworzony do tej roli. Miało się wrażenie, że mógł zagrać ją tylko Franciszek Pieczka" – podkreślił.

Jan Jakub Kolski: był wybitnym aktorem i dobrym człowiekiem
"Pracując z Franciszkiem Pieczką, miałem poczucie bezpieczeństwa, że jest się przy boku kogoś, kto nie dość, że jest wybitny, to do tego jest jeszcze dobrym człowiekiem" — powiedział reżyser Jan Jakub Kolski. Zaznaczył: "Zrobiliśmy razem dziewięć filmów fabularnych, a także spektakle Teatru Telewizji – w jednym z nich Franek grał jedną z głównych ról".

To jest tak, jakbyśmy żyli obok siebie, a czasem nawet razem, rodzinnie. Bardzo trudno w jednej wypowiedzi zawrzeć najważniejsze wspomnienia i emocje związane z Frankiem.

Kolski podkreślił dobroć i życzliwość Franciszka Pieczki. "Tak właśnie myślę dzisiaj o Franku, tak myślałem, kiedy zaczynaliśmy naszą wspólną drogę zawodową, czyli z górą 30 lat temu i tak go będę pamiętał" – zapewnił Kolski. "Kiedyś żartobliwie namawiałem ludzi z mojego środowiska, żebyśmy powołali do życia jednostkę życzliwości, dobroci, empatii i bezinteresowności i żebyśmy nazwali ją »jedna Pieczka« oraz żebyśmy w tych »Pieczkach« mierzyli bliźnich w tej sferze, która promieniuje czymś ludzkim" — powiedział. "Jakby ktoś miał »jedną Pieczkę«, to byłby to już bardzo przyzwoity rezultat" — dodał.

"Chwilę po tym, jak wiadomość o śmierci Franka pojawiła się publicznie, w internecie, zadzwoniła do mnie młoda aktorka, która nigdy nie spotkała Franka, ale wiedziała, że los mnie uprzywilejował taką znajomością (...) Chciała podzielić się ze mną taką refleksją, że świat bez Franka nie będzie już tym samym światem" – powiedział Kolski. "Nawet dla niej, 30-letniej dziewczyny, bardzo zdolnej aktorki, która jest dopiero u progu swojej kariery zawodowej" – dodał reżyser. "Nie mogła w sobie tego utrzymać. Proszę zobaczyć, jak silnie Franek na ludzi w tej sferze promieniował poza swój dom, ekran" – podkreślił.

Reżyser wspominał także pracę z aktorem. "Praca przy każdym z filmów była przyjemnością, choć za każdym razem innego rodzaju. To, co było jednak wspólne dla tych spotkań, to poczucie bezpieczeństwa" — powiedział. "Franek w tej sferze był przewidywalny. Było jasne, że można było od niego oczekiwać za każdym razem ponadnormatywnego poświęcenia dla pracy w filmie" — wskazał.

Kolski podkreślił, że "to się mieściło w jego człowieczeństwie". "Przy Franku było się bezpiecznym, ponieważ on bez powodu się nie irytował, nie robił przykrości, ponieważ nie miał tego w naturze. Nie odmawiał, bo wiedział, że taka jest jego rola na planie filmowym, aby oddawać się do dyspozycji, a przy tym jeszcze poradził, był wyrozumiały. Jeśli robiłem jakieś głupstwa, a robiłem ich mnóstwo przy nim – doświadczonym, wielkim aktorze – nie komentował tego, tylko życzliwie pokazywał drogę" – powiedział reżyser.

Andrzej Mastalerz: był człowiekiem niesamowicie ciepłym i życzliwym
"Był niesamowicie ciepły, serdeczny, życzliwy, pogodny i wymagający. Ta ostatnia cecha była szczególnie ważna, bo któż mógłby wymagać jak nie nestor, mistrz" – powiedział Andrzej Mastalerz. Aktorzy wspólnie pracowali w warszawskim Teatrze Powszechnym. "Był legendą tego teatru. Nie można go było traktować inaczej niż ikony. Cieszę się, że miał szansę dotrwać do swoich ostatnich lat na scenie" – powiedział. Pieczka był znany także ze scen teatrów w Nowej Hucie i krakowskim Teatrze Starym.

Ciepły wizerunek sceniczny Pieczki był tożsamy z tym, jaki był w życiu prywatnym. "Był niesamowicie ciepły, serdeczny, życzliwy, pogodny i wymagający. Ta ostatnia cecha była szczególnie ważna, bo któż mógłby wymagać jak nie nestor, mistrz. Miał ustalony, rzetelny system wartości, dzięki któremu banalne problemy schodziły na plan dalszy" – powiedział Mastalerz.

To cechy tego pokolenia, bo ci — którzy przeżyli to, co Franciszek Pieczka — nie mogli przejmować się głupstwami.

Maciej Wojtyszko: gdzie był, nie działo się nic złego
"W naszej sytuacji, gdzie się pracuje na nerwach, miał cudowny dar, że miał wielką wrażliwość, ale był też absolutnie z żelaza: nie załamywał się, nie przeżywał, umiał jakoś zapobiegać tej, charakterystycznej dla zawodu, nadmiernej histerii" — powiedział PAP reżyser Maciej Wojtyszko. Zwrócił też uwagę na ogromną wiarygodność ról, w które wcielał się Pieczka. "To było jedyne w swoim rodzaju: gdy grał w »Ziemi obiecanej« niemieckiego prostaka, był wiarygodny. Gdy grał polskiego Żyda, też był wiarygodny. Miał dziwny, wspaniały dar stawania się wiarygodnym w każdej formie i każdej postaci".

Zaznaczył, że Pieczka, jako człowiek, w swojej stabilności, opanowaniu i klasie był nienaruszony. "Pan Franek się nie zmieniał. Jak poznałem go w Teatrze Powszechnym wiele, wiele lat temu, był już ukształtowany i gotowy, ale też uregulowany – w sensie: miał swoje życie, swój dom, swoje dzieci. Nie miał skłonności do takiego rozhuśtywania swojej biografii" – uśmiechnął się Wojtyszko. "Nawet nie chciał, chyba, żeby coś z jego prywatnego życia trafiało do życia publicznego" – uściślił.

Wspomniał jednocześnie, że Pieczka był partnerem ostatniej teatralnej roli Zbigniewa Zapasiewicza w "Słonecznych chłopcach" w 2008 r. "To było bardzo ciekawe doświadczenie: Zapasiewicz miał większą rolę, Franio zgodził się na tę mniejszą. Sytuacja była trudna dlatego, że oni zaczęli próby z innym reżyserem i Zbyszek, który wobec choroby był w słabej formie, bo wiadomo, że jak człowiek jest chory, to mu wszystko przeszkadza, zażądał zmiany reżysera" – opowiadał Wojtyszko. "Wtedy raz w życiu widziałem Franciszka Pieczkę, który potrafił ustawić kolegę. Zrobił to za mnie, bo ja, jako reżyser, młodszy od nich obu, nie bardzo mogłem (...) Takiego Pieczki ja nie znałem, takiego majstra, który jest zdenerwowany, że ktoś mu psuje robotę".

"Zresztą, jeszcze tego samego dnia, sobie wszystko darowali oczywiście, ale to był taki Pieczka, który potrafił (...) pomóc w sposób niezwykle taktowny, podać rękę koledze. Bo to czasem tak jest, że gdy na wyprawie w góry ktoś się trochę załamuje, to drugi, jak go ochrzani, to mu pomaga. Franio to też umiał" – uściślił Wojtyszko.

I Franio umiał też być dobrym duchem teatru, to znaczy, gdzie on był, nie było niczego złego. Nie było konfliktów, napięć. On nie przeżywał

— zaznaczył. "To był cudny człowiek, z dobrą samooceną i poczuciem, że jest się częścią czegoś ważniejszego. Wspaniały człowiek. Aż trudno szukać; gdybym szukał jego wady, nie umiałbym znaleźć, po prostu".



(-) (-)
Onet.Kultura
24 września 2022