Cały świat gra komedię

W dzieje białostockiego teatru Andrzej Jakimiec wpisał się nie tylko jako reżyser i jego dyrektor. Miał też niekonwencjonalny sposób patrzenia na sztukę. Wystawiał spektakle na deskach teatru, ale i w plenerze: w żwirowni, czy w podlaskich muzeach.

Tę starożytną maksymę - "Cały świat gra komedię" Arystofanesa - zapożyczyłem z tytułu książki Elżbiety Świątkowskiej-Kozłowskiej, która na 50-lecie białostockiego Teatru Dramatycznego napisała historię miejscowego życia teatralnego, począwszy od czasów Jana Klemensa Branickiego do 1994 roku.

Inicjatorem jej powstania był Andrzej Jakimiec, ówczesny dyrektor białostockiej sceny. W minioną niedzielę pożegnaliśmy Go na, skądinąd przepięknym, niczym z baśniowej teatralnej scenografii, wigierskim cmentarzyku w Magdalenowie. Położony na wyniosłym pagórku, spowity w wiekowe klony z urzekającym widokiem na kamedulski klasztor, stał się azylem Andrzeja.

I tak sobie myślę, przypominając Jego słowa zapisane przez panią Elżbietę - mam pomysłów i marzeń na parę dobrych lat - że to Jego wigierskie, ostatnie miejsce jest też takim, szkoda, że właśnie ostatnim marzeniem. Przypominając sobie te plany, wyławiam z pamięci spektakle reżyserowane przez Andrzeja Jakimca, które wystawiał w muzealnych siedzibach.

Grany w naszym skansenie od 1987 roku "List z Ameryki" Bogdana Madeja był wieloletnią atrakcją teatralno-muzealną. W1991 roku w letniej rezydencji Branickich w Choroszczy wystawił "Letycję i lubczyk" Petera Shaffera. Zgrabna, jak to u tego autora komedia, osadzona w pałacowych wnętrzach nabrała osobliwie naturalnego wymiaru. Publiczność szła za tytułową Letycją, oprowadzana przez nią po pałacowych wnętrzach.

W tym samym pałacu lejtnant - Krzysztof Ławniczak - prezentował swoje szlagierowe "Zapiski oficera". Wszystko to już niestety historia, ale stworzona przez Andrzeja Jakimca.

Jest jeszcze jeden wątek, ale tu muszę już sięgnąć do dawniejszych czasów. Zaglądam do przedwojennego przewodnika po Białymstoku napisanego przez Michała Goławskiego i Eugeniusza Kazimirowskiego w 1939 roku. Ten ostatni, malarz, krajoznawca, był też człowiekiem teatru, wileńskim scenografem na Pohulance. Do Białegostoku przeniósł się w 1936 roku i obserwował, jak po wielu trudnościach powstawał tutejszy teatralny gmach. Pisał, że "budowę teatru rozpoczęto w październiku 1933 roku z inicjatywy wojewody Mariana Zyndram - Kościałkowskiego, któremu Rada Miejska w uznaniu zasług poniesionych dla miasta nadała honorowe obywatelstwo.

Ukończono teatr w końcu 1938 roku, dzięki energii prezydenta miasta Seweryna Nowakowskiego. Koszty budowy i urządzenia wewnętrznego wyniosły około 950 tysięcy złotych. Budowa nosi charakter wybitnie nowoczesny, według projektu inż. Architekta Jarosława Girina. (...) W dziele budowy teatru zasłużył się wybitnie inż. Architekt Józef Seredyński. (...) Dekoracje wnętrza wykonano przy wydatnej współpracy absolwenta Uniwersytetu Stefana Batorego, artysty malarza Stanisława Stolarczyka. (...) Widownia niezwykle praktycznie rozwiązana, akustyka doskonała. Miejsca w fotelach są bardzo wygodne, ponieważ z każdego widzi się i słyszy wszystko, co dzieje się na scenie".

Warto te słowa przytoczyć, bo jak widać tak oczywiste zdałoby się rzeczy w teatrze, wcale w dzisiejszym Białymstoku za oczywiste nie uchodzą. No, ale najważniejszym w tej opowieści akapitem teatralnym Kazimirowskiego jest ten. "Salę reprezentacyjną zdobi popiersie Wielkiego Marszałka Józefa Piłsudskiego wykonane w brązie przez Henryka Kunę, profesora rzeźby na wydziale sztuki U.S.B. w Wilnie".

I otóż z tym popiersiem związana jest historia niezwykła, której głównym bohaterem był Witold Różycki, a w jej ostatnim, kulminacyjnym akcie zjawia się właśnie Andrzej Jakimiec. Witold Różycki był młodszym bratem Zygmunta Różyckiego. Ten zaś położył fundamentalne zasługi dla białostockiego życia teatralnego.

Pasją życiową obu braci był teatr. W 1939 roku, gdy w Białymstoku na dobre zainstalowali się Sowieci, Witold Różycki wraz z zaufanym pracownikiem teatru postanowił ukryć popiersie Marszałka, tym samym, ocalając je przed zniszczeniem. Na poddaszu teatralnego gmachu wybudowali specjalny schowek, w którym zamurowali rzeźbę. W1944 roku Witold Różycki uznał, i słusznie, że podobizna Piłsudskiego nadal pozostanie w ukryciu. Mógł jej pilnować będąc przez wiele lat dyrektorem administracyjnym białostockiej sceny.

W 1980 roku rzeźbę "przypadkiem" odkryto, ale że czasy szybko się zmieniały, przekazano ją do zbiorów naszego Muzeum, a gwoli zmylenia towarzyszy, w dokumentach wymienionych pomiędzy instytucjami zapisano, że przedmiotem przekazu jest "popiersie mężczyzny z wąsami". I tak Piłsudski zmienił konspiracyjną kwaterę z poddasza teatralnego na poddasze ratuszowe.

W 1990 roku nie musiałem długo rozmawiać z Andrzejem Jakimcem, abyśmy obaj byli przekonani, że dzieło Henryka Kuny po 51 latach powinno ponownie stanąć w miejscu, dla którego zostało stworzone. Obaj mieliśmy poczucie, że tak powinno być.

Tak to Andrzej Jakimiec w dzieje białostockiego teatru wpisał się nie tylko jako reżyser i jego dyrektor. Tym epizodycznym wydarzeniem połączył porwaną przez dramaty i zawieruchy historię. To dla Niego było proste, bo zawsze był Czarodziejem.



(-)
Kurier Poranny
30 czerwca 2014
Portrety
Andrzej Jakimiec