Chcemy Konrada? Mamy Konrada!

Spektakl Weroniki Szczawińskiej „Geniusz w golfie" to jedna z niewielu propozycji w Starym Teatrze, które tak dobitnie i inteligentnie wpisały się w sezon Swinarskiego. Żądania krakowskiej publiczności: „takiego teatru, jaki robił Swinarski" nie zostały spełnione, jednak twórczynie spektaklu jasno tłumaczą czemu zadanie to jest nierealne.

Wszystko zaczęło się 14 listopada, kiedy to w trakcie spektaklu w reżyserii Jana Klaty „Do Damaszku" wybuchł osławiony już „spontaniczny protest". Po nim posypała się cała lawina artykułów, wypowiedzi, wywiadów. Każdy intelektualista czuł się zobowiązany wziąć udział w dyskusjach i określić swoją postawę. Dziś coraz częściej te wydarzenia służą za rodzaj żartu, choć niekoniecznie, bo żądania publiczności z tamtego spektaklu nie zostały spełnione.

W kilka dni po tym wydarzeniu na łamach „Dwutygodnika" pojawił się artykuł Joanny Targoń „Taki teatr, jaki robił Swinarski", komentujący wydarzenia z 14 listopada. Autorka zdziwiona żądaniem krakowskiej publiczności, snuje w artykule wizję tego co zostałoby zarzucone Swinarskiemu, gdyby jakimś cudem zmaterializował się w naszych czasach. Wspomina o jego niemieckich korzeniach, a przede wszystkim kontrowersyjnych spektaklach, które nie cieszyły się poklaskiem wśród intelektualistów. Swój artykuł kończy stwierdzeniem, „uważaj, bo marzenie może się spełnić".

Nie twierdzę, że spektakl Szczawińskiej spełnia te marzenia, ale z pewnością podejmuje polemikę z upragnionym powrotem Konrada Swinarskiego na deski Starego Teatru. Wszystko zaczyna się we foyer – aktorka w jaskrawoniebieskiej sukience wygwizduje dziwny rytm – za nią portret Heleny Modrzejewskiej. Gwizdom aktorki towarzyszą wyświetlane napisy. Prezentowane zdania to słowne opozycje, np.: między tym co „było", a tym co „jest". Ustawienie tych opozycji przez Szczawińską i Jakimiak jest tylko pozorne. Służy zabiegom dekonstrukcyjnym, prowadzącym do zniwelowania tak postrzeganej rzeczywistości, przy jednoczesnym zaprzeczeniu, aby jakiekolwiek „było" można zrekonstruować w czystej postaci. Co więcej, twórczynie nie podejmują próby odtworzenia tego co „było", nawet choćby miało to zostać ustanowione przez aktualizację. Interesuje je raczej, skąd bierze się potrzeba Polaków, czy konkretnie widzów Teatru Starego, do kultywowania mitu Swinarskiego, który był w nim silnie związany z romantycznym mitem wspólnoty. Dlatego po serii gwizdów publiczność zostaje prowadzona schodami w miejsce gdzie ustawiony jest pomnik Swinarskiego, tam przy fortepianie aktorzy w jaskrawych strojach dokonują nastrojenia. Odśpiewują w różnych rytmach i tempie słowa: „Nastrój mnie Konradzie, nastrój". Następnie dochodzi do rozluźnienia, a aktorzy rozpraszają się po przestrzeni – specyficznie się w niej instalują – wciąż zachowują nieco odmienny rytm. Jaskrawe stroje w kolorach (czerwony, niebieski, żółty) wkomponowują się w przestrzeń tworząc awangardowe instalacje.

Publiczność w końcu zostaje wprowadzona do sali Modrzejewskiej. Drzwi pozostają otwarte. Główną scenę stanowi lustrzana powierzchnia – jako symbol, że wszystkie pragnienia stworzenia wspólnoty i tak kończą się na tym, iż pozostajemy na lodzie. Wypowiadane zdania i odgrywane scenki (z pewnością wynik improwizacji) mają luźną fragmentaryczną fabułę. Słowa są wypowiadane, deklamowane, szemrane i gdzieniegdzie wyśpiewywane. Zespół aktorski stanowi jeden spójny zrytmizowany organizm, wpadający w podobne rytmy, a czasami ich przeciwieństwa. Po serii sprężeń, następują rozprężenia. Dowiadujemy się kim był Swinarski i zarazem nie dowiadujemy. Fantazmaty, fikcje, fakty mieszają się przez cały czas trwania spektaklu, po to tylko, aby wywołać w widzach refleksję, czemu tak bardzo pragnie on „takiego teatru jak robił Swinarski". Padają też serie pytań: Co by się stało gdyby Konrad Swinarski nie zginął w katastrofie; co by się stało, gdyby „Nadzorować i karać" Michela Foucaulta nie ujrzało światła dziennego; co by się stało, gdyby nie powstało „Akropolis" Grotowskiego i „Umarła klasa" Tadeusza Kantora. Ta seria pytań nadaje jeszcze jeden tor interpretacyjny przedstawieniu – co by się stało, gdyby zabrakło intelektualistów? I czego tak naprawdę od nich oczekujemy?

Spektakl Szczawińskiej i Jakimiak z pewnością jest intelektualnym wyzwaniem i mocno osadzonym w kontekstach humanistyczno-teatrologicznych. Ciężko jest postawić się w pozycji widza, który nie jest związany z branżą, a teatr traktuje za rodzaj rozrywki. Czy czuł by się obrażony z racji tego, że nie rozumie pewnych żartów w przedstawieniu? Wydaje mi się, że nie. Wszelkie niedogodności rekompensowane są poprzez warstwę muzyczno-estetyczną. Spektakl kończy się również przy pomniku Swinarskiego, ale tam już publiczność nie zostaje z powrotem wpuszczona, aktorzy opuszczają salę Modrzejewskiej, by obok głowy Swinarskiego poza wspólnotą poprosić Konrada o odstrojenie. Spójna klamra kompozycyjna przedstawienia pokazuje, że nie trzeba być humanistą, aby zrozumieć sens dzieła Szczawińskiej i Jakimiak, chodzi w nim bowiem jedynie o to, aby Polak wreszcie pozbył się fantazmatów o istnieniu wspólnotowości i oczyścił pole narodowego imaginarium.

 



Daria Kubisiak
Dziennik Teatralny Kraków
6 maja 2014
Spektakle
Geniusz w golfie