Chciałbym, by LOT znów stał się międzynarodowy

Rozmowa z Tomaszem Janikowskim, dyrektorem Górnośląskiego Centrum Kultury, współorganizatora Letniego Ogrodu Teatralnego.

Tomasz Klauza: Teatr Korez wprowadził się do Górnośląskiego Centrum Kultury w 1997 roku, a dwa lata później miała miejsce pierwsza edycja Letniego Ogrodu Teatralnego. Od kogo wyszedł impuls, kto powiedział „Zróbmy festiwal!”? 

Tomasz Janikowski:
Pomysłodawcą był Mirosław Neinert, dyrektor Korezu. Sam festiwal był wzorowany na odbywających się w Warszawie Teatrach Ogródkowych, a funkcjonować miał w zupełnie innym miejscu niż obecnie – w katowickiej kawiarni artystycznej. Zgodziłem się, byśmy zrobili to razem, ale wolałem, by LOT związany był z Górnośląskim Centrum Kultury. W efekcie zawędrował w podcienia budynku, w którym teraz rozmawiamy. Początkowo było sporo improwizacji, związanej ze sceną czy oświetleniem, ale najważniejsze, że mieszkańcy Katowic i okolicznych miejscowości bardzo dobrze przyjęli tę – wówczas dla nich nową - inicjatywę.  

T. K. : Kiedy czyta się o poprzednich edycjach, widać, że żadna nie może się obyć bez spektakli Montowni, Teatru Ludowego i Provisorium. Czy któryś z tych teatrów zagrał przedstawienie, które szczególnie mocno zapadło Panu w pamięć? 

T. J. :
Wiele było interesujących spektakli, bardzo trudno wybrać jeden. Należy pamiętać, że ten festiwal odbywa się w lecie, kiedy wiele teatrów nie gra przedstawień. Nie mamy jakichś wielkich ambicji artystycznych – chcemy szukać repertuaru o charakterze przyjemnym, zdecydowanie rozrywkowym. Były próby stworzenia większej imprezy. Prezentowały się teatry z zagranicy, których formuła mieściła się we włoskiej tradycji teatrów ulicznych, ale nie udało się przekonać decydentów, by to kontynuować w tym kształcie. Chcielibyśmy, by było więcej scen, a spektakle odbywały się w różnych miejscach. Jesteśmy do tego przygotowani merytorycznie, ale wszystko rozbija się o kwestie finansowe.  

T. K. : Podczas tegorocznej konferencji prasowej dyrektor Neinert zaznaczył, że bardzo ważnym elementem LOT-u są – obok przedstawień dla dorosłych i wieczorów kabaretowych – spektakle dla dzieci. Publiczność dziecięca jest dość specyficzna – nie przejmują się, czy coś wypada czy nie wypada, są wyczuleni na najdrobniejszy fałsz i potrafią głośno wyrazić swoją opinię… 

T. J. :
Chcemy uczyć dzieci nie tylko w materii teatralnej, ale także w kierunku rozumienia muzyki i sztuk wizualnych. Edukację prowadzimy przez cały sezon. Zauważyliśmy, że tutaj przychodzą dzieci, których na co dzień po prostu nie stać na zakup biletu do normalnego teatru. Znakomicie reagują na spektakle. Jest taki, nieco wyświechtany, zwrot o „widowni wypełnionej po brzegi”. W przypadku publiczności dziecięcej, zasiadającej w podcieniach GCK-u, nie ma w nim żadnej przesady. 

T. K. : Warto przypomnieć, że w latach 90. [1991 – 1998 – przyp. T.K.] był Pan dyrektorem bytomskiej „Kroniki” – galerii, która do tej pory zaprasza kontrowersyjnych artystów i prezentuje odważne dzieła. To wtedy powstał nurt, nazywany „sztuką krytyczną”, którego dzieje zebrano w znakomitym tomie „Drżące ciała”. Jak się pracowało w takich okolicznościach?

T. J.: 
Zawsze mówiłem, że kontrowersyjnymi artystami są dla mnie nie ci, którzy poszukują czegoś nowego, lecz ci, którzy naśladują swoich mistrzów. Oczywiście, nurt, o którym Pan wspomniał, był obecny, ale nie jest łatwo w Bytomiu robić galerię. Chcieliśmy dokumentować to, co ciekawe w polskiej sztuce, stąd nazwa „Kronika”. Mimo, iż w pewnym momencie przestaliśmy się rozumieć z władzami miejskimi, na szczęście zarówno Sebastian Cichocki, jak i Stanisław Ruksza kontynuują to, co zapoczątkowaliśmy. Jednym słowem - galeria wciąż trzyma poziom. Tym bardziej cieszę się, że ją otwierałem.  

T. K. : W relacji z obchodów 10 - lecia „Kroniki” przeczytałem Pańską wypowiedź, dotyczącą chorej sytuacji polskiej sztuki – artystów stawia się przed sądem. Pewnie więc ucieszyła Pana wiadomość, że ostatecznie uniewinniono Dorotę Nieznalską… 

T. J. :
Oczywiście. To była paranoja, wywołana przez polityków, którzy w tym kraju są bardziej represyjni obyczajowo od Kościoła (śmiech). Kiedy Dorota Nieznalska miała problemy z „Pasją”, zrobiliśmy jej wystawę – bez najbardziej kontrowersyjnej pracy, która była wówczas „aresztowana” jako dowód w sprawie. Współpracujemy też od wielu lat z Grzegorzem Klamanem, zaangażowanym w tę historię z artystką, sami też podpisywaliśmy się pod rozmaitymi protestami. Cieszę się, że tak to się skończyło – może wyrok sądu da do myślenia tym, którzy sądzą, że należy cenzurować sztukę.  

T. K. : Na koniec chciałbym zapytać, czy gdyby nie było kryzysu, a Pan miałby nieograniczone możliwości finansowe, istnieje marzenie czy projekt, dotyczący GCK-u? 

T. J. :
Chciałbym, żeby cykliczne imprezy mogły konkurować z innymi tego typu przedsięwzięciami w Polsce, a może nawet nabrać charakteru europejskiego. Letni Ogród Teatralny byłby pewnie dużo atrakcyjniejszy, gdyby stał się międzynarodowy, a jego obecna forma byłaby jedynie częścią większej całości. Cykl „Jazz i okolice” – gotowy pomysł festiwalu muzycznego - można by połączyć z działaniami warsztatowymi Akademii Muzycznej. Muszę też wspomnieć o naszej najmłodszej inicjatywie, czyli Biennale „Sektor Sztuki”. Artyści z Rumunii, Bułgarii czy Słowenii są naprawdę ciekawi, a galerie „Plan B” czy „Skuc” nabierają coraz większego znaczenia. Gdyby ta impreza się rozwinęła w przyszłym roku, a także za dwa lata i było na nią więcej funduszy, myślę, że moglibyśmy zrobić bardzo interesujący przegląd tego, co jest najciekawsze w sztuce naszej i państw ościennych.  

T. K : Dziękuję bardzo za rozmowę.  



Tomasz Klauza
Dziennik Teatralny Katowice
4 lipca 2009