Chciałbym dać szansę tematyce głębszej

Aktorzy lalkarze mają w sobie swoisty rodzaj empatii, wrażliwość na otoczenie wynikającą z jednej strony z często zespołowego charakteru twórczości, animacji i ruchu, z drugiej strony z praktycznej konieczności wyczulenia na reakcje dziecięcego widza, który ma bardzo różną gotowość emocjonalną do uczestnictwa w przedstawieniu. Rozwijając dalej tę myśl, można powiedzieć, że aktorzy teatru lalek, jak i sam teatr lalek, są niezmiennie gotowi na zainteresowanie swoją twórczością widza w każdym wieku.

Z Jackiem Popławskim, nowym dyrektorem artystycznym Teatru Maska w Rzeszowie, rozmawia Andrzej Piątek z Dziennika Teatralnego.

Andrzej Piątek: Do tej pory był pan związany Katowicami.

Jacek Popławski: To prawda, niemniej moim aktorskim debiutem po szkole teatralnej był właśnie Teatr Maska Rzeszowie. Był także miejscem mojego debiutu reżyserskiego. Po dyplomie przyjechaliśmy tutaj z żoną, również aktorką, w roku 2002 i byliśmy przez dwa sezony. Mieszkaliśmy na poddaszu Teatru Maska, w Rzeszowie urodził się nam syn. Maska była takim naszym mieszkaniem rodzinnym. Troszeczkę na wariata, bowiem powszechnie wiadomo, jak to jest w takim okresie, kiedy pojawia się dziecko, a dziadkowe mieszkają daleko. Dlatego po dwu sezonach w Masce przenieśliśmy się do Teatru Ateneum w Katowicach, w którym ja pracowałem do sierpnia tego roku.

Teraz wrócił pan do Rzeszowa.

Od pierwszego września jako dyrektor artystyczny Maski. Musiałem bardzo szybko się zdecydować. Ogłoszono konkurs, który w połowie sierpnia został rozstrzygnięty. Poniekąd czasowo była to sytuacja dobra, bo przed sezonem.

A wracając do rodziny, chyba można mówić o obciążeniach genetycznych teatrem, lalkowym szczególnie?

Można! Moja rodzina jest aktorsko, bądź inaczej związana z teatrem: Już prababcia była krawcową teatralną w Łodzi. Dziadek aktor zaczynał w Łodzi, potem wiele lat był związany z Teatrem Polskim w Bielsku – Białej. Mój ojciec i mama, aktorzy lalkarze, całe życie związali z teatrami lalek w Bielsku – Białej, Wałbrzychu, Słupsku i Będzinie. Siostra mamy też ukończyła szkołę teatralną na wydziale lalkarskim, tak samo jej mąż, chociaż oboje nie pracują w zawodzie. Ja jestem aktorem, reżyserem teatralnym, moja żona aktorką. Istotnie, jest coś w genach, skoro już trzecie pokolenie trzyma się teatru!

Pan trzyma się od jakiego momentu?

Od najmłodszych lat wychowywałem się w teatrze lalkowym. Rodzice często całe dnie poświęcali teatrowi. Ja w takich chwilach przebywałem, jak nie na widowni, to w kulisach, siedziałem na skrzynkach z rekwizytami, albo w kabinach elektroakustyków, czasami w szatniach. Tak więc te przeróżne powierzchnie teatralne wycierałem kolanami od małego.

A dlaczego pan w pewnym momencie powiedział: Tak, zamiast nie? Bo mógł się pan zbuntować! Powiedzieć: Nie, ja aktorem nie będę, wystarczy ze są nimi moi rodzice!

Ciekawe ze mną jest to, że pomimo rodzinnych wpływów ja w wieku dojrzalszym zupełnie nie myślałem o aktorstwie. Nie miałem żadnych doświadczeń rozbudzonych w jakiejś grupie amatorskiej. Szczerze mówiąc, aktorstwo nie bardzo mnie obchodziło, interesowałem się muzyką, literaturą. Pomysł zostania aktorem pojawił się nagle i nieoczekiwanie. Chęć zdawania do szkoły teatralnej przyszła sama. Może to właśnie uruchomił program zapisany w łańcuchu genetycznym? Zdałem na Wydział Lalkarski krakowskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej we Wrocławiu. I jakoś to się potoczyło.

Ile to już lat?

Od ukończenia szkoły minęło czternaście lat. Decyzji nie żałuję. To był dobry czas, interesujące spotkania, dobre role, ciekawi ludzie. To był bardzo dobry okres. Tak w momencie, kiedy rozpoczynałem pracę w Rzeszowie, jak później i do ostatniej chwili w Katowicach.

To jest pierwsza pana dyrekcja?

Tak, pierwsza.

Jaka w pana zamierzeniach Maska powinna być? Zwłaszcza, że pan ją już poznał?

Grałem w niej, obserwowałem dwanaście lat temu i wiele się zmieniło. Tak, jak w teatrze w Polsce: Dzisiaj coraz większe znaczenie mają multimedia, wykorzystanie nowoczesnego światła, to wszystko poszło do przodu i stale się rozbudowuje. Ma to też skutek taki, że nie zawsze można wyjeżdżać ze spektaklami poza siedzibę teatru. Kiedyś Maska dużo podróżowała po regionie, teraz bardziej osiadła. Często jest to konsekwencją właśnie rozbudowanego usprzętowienia. Nie wszystko da się zapakować, przewieźć, zaadoptować w innych warunkach tak, żeby godnie spektakl zaprezentować. Chociaż wiem, że tutaj konieczny jest kompromis, ale nie może on być zbyt daleki. Nie, nie chodzi mi o to, żeby rezygnować z takich wyjazdów, ale też trzeba pamiętać, że musimy pokazywać to, co chcemy i jak najlepiej możemy, a nie to, co możemy pokazywać osiągając bardzo dalekie kompromisy.

Zechce pan by widzowie raczej przyjeżdżali do Rzeszowa, niż żeby Maska wędrowała?

Tak, ponieważ goszcząc widzów na widowni w budynku Maski jesteśmy w stanie zapewnić im to wszystko, co zostało przewidziane podczas budowania spektaklu. Chodzi o to, żeby to było jednak spotkanie pełne. Oczywiście, ja wiem, że Maska jest jedynym tego typu teatrem w regionie. Że mamy obowiązki względem miejscowości, z których raczej wiadomo, że widzowie nie dojadą. Tam, gdzie warunki teatralne na to pozwalają i możemy realizację przenieść, albo już w procesie planowania uczynić ją mobilną, będziemy z pewnością jeździli. Bo wiadomo, że w przeciwnym przypadku taka próżnia zostanie wypełniona przez nie zawsze w pełni profesjonalne grupy uważające się za teatralne. Niemniej zdecydowanie wolałbym zapraszać widzów do Rzeszowa, do stałej siedziby Maski. Sama wyprawa do teatru jest już wydarzeniem dla dziecka, widownia, scena, muzeum lalek i lekcje teatralne, to wszystko na niego tutaj czeka.

Co pan zechce wprowadzić w sprawach repertuaru?

Przyszedłem do Maski w bardzo dobrym momencie, bo oprócz statutowej działalności, czyli spektakli dla dzieci przedszkolnych i szkolnych, od jakiegoś czasu istnieje również Scena dla Młodzieży i Dorosłych. Ponadto udało się tu niedawno uruchomić Scenę dla Najnajów, czyli dzieci w wieku od kilku miesięcy do trzeciego, czwartego roku życia. Maska z sukcesem kieruje swą uwagę na widzów w różnym wieku. To chciałbym utrzymać. Nie da się tego równo podzielić. Większość realizacji będzie dla dzieci w wieku przedszkolnym i szkolnym. Jest ich najwięcej i na spektakle dla nich jest największe zapotrzebowanie. Byłoby idealnie móc w każdym sezonie pokazać nowe przedstawienia na Scenie dla Młodzieży i Dorosłych oraz na Scenie dla Najnajów. Jak będzie, zobaczymy. Co do repertuaru, to ważna jest różnorodność, proponowanie klasycznych, ale i współczesnych tekstów. Oczywista jest dla mnie obecność lalek na scenie, samych lub w konfrontacji z żywym aktorem. Uzasadniona współobecność pozwala na odnalezienie ciekawych znaczeń i wielopłaszczyznową interpretację.

W Rzeszowie widać dużą potrzebę grania dla najnajów?

To wynika z postaw młodych rodziców, którzy coraz częściej poszukują ambitniejszej i jakościowo lepszej rozrywki dla swoich małych dzieci. My koniecznie musimy temu sprostać, wykorzystując w tym celu immanentne cechy teatru lalek. Aktorzy lalkarze mają w sobie swoisty rodzaj empatii, wrażliwość na otoczenie wynikającą z jednej strony z często zespołowego charakteru twórczości, animacji i ruchu, z drugiej strony z praktycznej konieczności wyczulenia na reakcje dziecięcego widza, który ma bardzo różną gotowość emocjonalną do uczestnictwa w przedstawieniu. Rozwijając dalej tę myśl, można powiedzieć, że aktorzy teatru lalek, jak i sam teatr lalek, są niezmiennie gotowi na zainteresowanie swoją twórczością widza w każdym wieku. Dlatego też szufladkowanie teatru lalkowego tylko w konwencji dziecięcej byłoby w gruncie rzeczy ograniczaniem jego możliwości. Nawet, jeśli spojrzymy wstecz, to cała historia teatru tak dramatycznego, jak i lalkowego są równoległe, te dwa teatry gdzieś tam koło siebie chodzą. Ustalmy w Masce hierarchię: Scena dla Widzów Przedszkolnych i Szkolnych, Scena dla Najnajów i Scena dla Młodzieży i Dorosłych, i spróbujmy je wypełnić treścią.

Teraz w połowie sezonu Maska jest po trzech premierach.

Czekają nas jeszcze trzy. Chcemy zaproponować nieco poważniejsze tematy. Premierą na marzec będzie „Teraz tu jest nasz dom", w reżyserii Anny Retoruk, która debiutowała w Teatrze Kubuś w Kielcach spektaklem „Dziady po Białoszewskim". Przedstawienie to zostało zauważone i nagrodzone. Jej kolejna realizacja jest adresowana do dzieci szkolnych. Bohater wspomina zdarzenia ze swojego dzieciństwa, gdy wraz ze swoją ukraińską rodziną, mającą polskie korzenie, musiał uciekać z zagrożonego wojną Doniecka. Dziadkowie odmawiają wyjazdu, już nie chcą się przenosić, nie można zabrać ze sobą ukochanego psa, zabawek i znajomych przedmiotów. Ucieczka, przyjazd i konfrontacja z nowym miejscem i nieznanymi ludźmi. Jak się odnaleźć? Dla miejscowych dzieci, też jest to trudne. Jak się porozumieć? Jak ustalić, gdzie jest nasz dom? Tu, na stałe, czy tu, tylko na ten moment? Co decyduje o tym, gdzie jest nasz dom? Całość opowiadana jest z punktu widzenia dziecka, z jego perspektywy widzenia problemów dziecięcych oraz tych dorosłych.

Warto dodatkowo ze sceny budzić w dzieciach zagrożenie wojną i jej konsekwencjami?

Nie chcemy nikogo epatować wojną, ani budzić poczucia zagrożenia! Dzieci codziennie są mimowolnymi obserwatorami wydarzeń z całego świata, towarzysząc dorosłym w oglądaniu telewizji. Nam chodzi raczej o rozbudzenie empatii w stosunku do sytuacji innych, borykających się z trudnościami ludzi, a szczególnie dzieci. Spektakl kończy się ciepło, z nadzieją na przyszłość. Tak samo, jak następny, który ja będę reżyserował. Sztukę „Tylko jeden dzień", dla dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym napisał Martin Baltscheit. Opowiada w niej o owadzie, Jętce Jednodniówce, która ma do przeżycia tylko jeden dzień. Komuś, poznanie takiego owada, może się wydawać niewarte zachodu. Upostaciowane zwierzęta, jak Lis i Dzik nie mają na to ochoty i szkoda im na to czasu. Ale zmieniają zdanie i okazuje się, że ten jeden dzień nie jest zaledwie jednym dniem, ale aż jednym dniem, który można dobrze wypełnić poznawaniem świata, zabawą. Można mu też nadać jakiś głębszy sens i coś po sobie pozostawić. Ciekawy temat, bo dotyka spraw zasadniczych, jak narodziny, życie i śmierć. Tekst napisany jest lekko i dowcipnie. Bardzo dobry dla teatru lalek, który przekazuje to metaforycznie, i myślę, że ciekawy także dla dziecka.

A trzecia premiera?

Na Scenie dla Młodzieży i Dorosłych „Romeo i Julia" Szekspira. Temat bliski szczególnie młodym ludziom, ale w zasadzie człowiekowi w każdym wieku, bowiem traktuje o miłości i związanych z nią emocjach. Złożyłem propozycję reżyserii Bogusławowi Kiercowi, który jest uznawanym powszechnie specjalistą od wiersza. Myślę, że on z tą swoją prawdą, która cechuje go jako aktora i jako poetę, bardzo dobrze dotknie języka Szekspira, spolszczonego przez Barańczaka i wyjdzie naprzeciw oczekiwaniom młodych widzów. Mam nadzieję na bardzo dobre spotkanie twórcze, dla aktorów na ciekawą, inspirującą pracę. Znając Kierca wiem, że będzie szukał w tekście prawdy swojej, ale też bliskiego kontaktu z widzami. To planuję na koniec czerwca. Dobry czas, bo i Noc Świętojańska gdzieś tam po drodze...

W maju Festiwal Teatrów Ożywionej Formy „Maskarada", po raz ósmy?

Tak, w połowie maja. Chciałbym kontynuować istnienie festiwalu, szukając w nim różnorodności, nie zamykając się w jednym rodzaju teatralizacji, prezentując spektakle adresowane do rożnych grup wiekowych. Żeby „Maskarada", i takie też było zamierzenie jej twórców, była swoistym oknem do poznawania teatru, do trwałego przekonania widza do lalkowych spektakli dla młodzieży i dorosłych, a poprzez oglądanie różnych ciekawych realizacji zaszczepiła świadomość możliwości pełnego wykorzystania formy teatru lalki i żywego planu. Ten sposób myślenia definiuje mój stosunek do "Maskarady", jak i repertuaru Maski. W jej repertuarze chciałbym dać szansę tematyce nieco głębszej. Żeby teatrem lalek można było mówić o sprawach ważnych, dotykać nim najważniejszych kwestii. Nie znaczy to jednak, że będzie pomnikowo, patetycznie i nudno. Wszystko w odpowiednich proporcjach. Teatr jest żywy, ma zaskakiwać, uczyć, ale i bawić. Zmienia się język, plastyka, jednak uniwersalne wartości pozostają niezmienne.

Jak długo zamierza się pan zakotwiczyć w Rzeszowie?

Zrezygnowałem z bycia aktorem na czas dyrekcji artystycznej w Masce. Mam trzyletni kontrakt. To jest to minimum pobytu w Rzeszowie. A plany? Nie da się wszystkiego zrobić szybko. Jestem zwolennikiem ewolucji, nie rewolucji. To wszystko musi trochę potrwać. Przyglądam się widzom, ich potrzebom. Z drugiej strony twórcy mają kalendarze zapełnione na kilka lat do przodu i trudno oczekiwać, że zrealizują coś z dnia na dzień. Rozmawiamy i planujemy. Sobie życzyłbym konsekwencji.

___

Jacek Popławski - absolwent PWST w Krakowie Filia we Wrocławiu, w latach 2002-2004 aktor-lalkarz w Teatrze Maska w Rzeszowie, od 2004 roku aktor Śląskiego Teatru Lalki i Aktora Ateneum w Katowicach. Reżyser teatralny (spektakle w Teatrze Dzieci Zagłębia w Będzinie, Teatrze im. Adama Mickiewicza w Częstochowie, Śląskim Teatrze Lalki i Aktora "Ateneum" i Teatrze Ptak). W 2009 ukończył podyplomowe studia menadżerów kultury w Akademii Ekonomicznej w Katowicach. W październiku 2015 roku odznaczony Medalem Zasłużony Kulturze Gloria Artis. Od września 2016 dyrektor artystyczny Teatru Maska w Rzeszowie.



Andrzej Piątek
Dziennik Teatralny Rzeszów
1 stycznia 2017
Portrety
Jacek Popławski