Chochoł – żywa otwarta rana

Zadziwiające jak dramat Wyspiańskiego nigdy nie traci na aktualności, jak wiecznie jest żywy nabiera nowych znaczeń w zależności od sytuacji społeczno-politycznej. Taka refleksja nasuwa się po obejrzeniu „Wesela" z Teatru im. Słowackiego w Krakowie w reż. Mai Kleczewskiej na 49. Opolskich Konfrontacjach Teatralnych „Klasyka żywa".

Ileż tu trupów wylewa się szafy, ileż tu widzimy podziałów, nienawiści, kłótliwości, marazmu i wielkich słów nie popartych czynami. A to Polska właśnie. Polska wciąż aktualna, mimo że od 1901 roku, kiedy była prapremiera tego dramatu, Polska bardzo się zmieniła, a jednak wciąż jest taka sama. Niemożliwe? A jednak możliwe.

Maja Kleczewska sama przyznała, że ten dramat miał zupełnie inny wydźwięk przed wyborami prezydenckimi i inny ma teraz, więc jednak możliwe, że my się nie zmieniamy, ale akcenty rozkładają się za każdym razem inaczej.

- Na początku pracy chcieliśmy sobie założyć jakąś interpretację, ale potem stwierdziliśmy, że ten tekst trzeba po prostu przeczytać i zobaczyć, z jakiej perspektywy pisał go Wyspiański – mówi Maja Kleczewska. – Jak było na tym weselu, jak ciasna była ta chata. Do jego uszu dochodziły fragmenty zdań, które poskładał w całość, w historie o Polsce. Zobaczył ją poprzez zmęczenie, poprzez halucynacje w drugim akcie, poprzez pijaństwo, zasypianie, budzenie się, euforię, radość. Tetmajer i Wyspiański namówili Rydla, żeby zrobił wielkie wesele, bo oni wzięli ciche śluby. To był gest bliski Wyspiańskiemu - co by było, gdyby te dwie Polski połączyć. Wyspiański miał marzenie, żeby to się udało, a potem dyskretnie obserwował, czy to jest możliwe.

W tym spektaklu wszystko, co wyparte, ma ogromną siłę oddziaływania. Trupy wychodzą z szafy i dołączają do weselników. I są to całkiem nowe trupy. Stańczyk nosi garnitur, siada do stołu i świetnie się bawi robiąc minę Jokera, absolutnie kojarzy mi się z Jackiem Nicholsonem z „Batmana". Hetman jest typowym rosyjskim gangusem, który załatwia ciemne interesy przez telefon. A Wernyhora to młoda Ukrainka, żołnierka, która ostrzega, że jak się nie opamiętamy, nas też czeka to samo, co jej kraj. Jest żołnierz mordujący Żydów podczas II wojny światowej.

- To jest trochę jak w horrorze, te postaci żyją pośród nas, ale żeby wyszły na zewnątrz, trzeba wypowiedzieć zaklęcie i to zaklęcie pada: „nienawidzimy się wzajem" – mówi Krzysztof Głuchowski, dyrektor Teatru im. Słowackiego w Krakowie, który gra Stańczyka. – Stańczyk w 1901 roku był konserwatystą, stronnikiem ruskich i nikt go nie lubił. To nie był mędrzec siedzący w fotelu, namalowany przez Matejkę.

Chochoł sprowadza demony, które mówią przerażające rzeczy. To wszystko jest u Wyspiańskiego, reżyserka nie zmieniła tego tekstu. Polska jest rządzona przez trupy, które przychodzą na wesele, dobierają się do żarcia i rozwalają imprezę.

W spektaklu wyjątkowo antypatyczną postacią jest Czepiec, który staje się po prostu groźny jako symbol niechęci prostego ludu do inteligentów. I ta niechęć jest w dzisiejszej Polsce wyraźnie widoczna. Polska podzieliła się na pół i tylko kos brakuje, żeby rozpocząć wojnę domową. Już dzisiaj słychać, że jedni chcą wieszać innych.

Wyjątkowa jest postać Chochoła, który samotnie tańczy swój taniec w finale spektaklu. Zalany krwią, cały w drgawkach , wyrywający sobie serce jest niczym otwarta rana – alegoria Polski.

 



Małgorzata Klimczak
Dziennik Teatralny Szczecin
21 czerwca 2025
Spektakle
Wesele