Choreografia życia i śmierci

"Papieros jest doskonałym typem doskonałej rozkoszy.
Jest ona subtelna i nie zaspokaja. Czegoż można żądać więcej."
Oscar Wilde


„Gdyby Pina nie paliła, to by żyła" – rzucili prowokacyjną tezę twórcy najnowszej premiery w Teatrze Dramatycznym im. J. Szaniawskiego w Wałbrzychu. Parafrazując ich wypowiedź, gdyby Pina nie paliła i by żyła, to na pewno nie powstałby ich wspaniały, szyderczo – metafizyczny spektakl. I to właśnie na przeciwieństwach oparty jest ten dramat, na równoważeniu dwóch sił, rządzących sztuką, światem. Patos i śmiech, błazenada i rzeczy transcendentalne. Punktem wyjścia pokazu jest tragiczny moment w karierze grupy Tanztheater Wuppertal Pina Bausch. 2009 rok, czerwiec. Festiwal zorganizowany przez Instytut Grotowskiego we Wrocławiu „Świat miejscem prawdy", w czasie którego tancerze z jej grupy dowiedzieli się o śmierci swojej mentorki i mimo to, pogrążeni w rozpaczy, zagrali dla publiczności swój ostatni festiwalowy spektakl „ Nefes" , najbardziej pogodny, afirmacyjny. Takie pożegnanie w jej stylu.

Spektakl Cezarego Tomaszewskiego jest zrealizowany w stylistyce mocumentary czyli fikcyjnego dokumentu, będącego pastiszem prawdziwych wydarzeń. Wiadomo, że skazaniem na porażkę skończyłaby się próba wiernego odtwarzania scen z teatru Piny, a i o to chyba już dawno nie chodzi we współczesnym teatrze. Tylko mi osobiście zabrakło w nim wyważenia środków powodujących śmieszność i tych poważniejszych, odnoszących się bardziej bezpośrednio do twórczości charyzmatycznej tancerki. Skończyło się przewagą tych pierwszych, więc przez 3/4 spektaklu śmiejemy się, zapominając o Pinie, a uczestnicząc w gagach na temat palenia papierosów. Powinna to być pozycja obowiązkowa dla nałogowych nikotynistów. Bardziej skuteczna od gum Nicorette czy plastrów. Świetnie pokazano nierozerwalną symbiozę człowieka – twórcy i papierosa, jako jego trzeciego oka i ręki. Papieros staje się rekwizytem z ogromną władzą i wpływami.

W paru scenach odczułam inspirację konwencją Monthy Pytona, np. gigantyczna ręka z papierosem i zapalniczką, od której aktorzy biorą ogień to jakby Nikotynowy Bóg, obserwujący szyderczo ich twórcze zmagania, skazane na tragedię. Ale czy tak naprawdę w sztuce nie o to chodzi, wszystkie inne, przyziemne sprawy stają się drugorzędne, niezbyt interesujące, liczy się tylko ona, nawet za cenę ostateczną.

Trafionym pomysłem było nadanie postaciom subiektywnych przeżyć wałbrzyskich aktorów, którzy rzekomo też są w trakcie rzucania palenia. Genialnie pokazali swoje, ludzkie ograniczenia fizyczne i psychiczne ułomności: wykonujący toporne ruchy z baletu Piny Filip Perkowski, malkontentny i ironiczny Włodzimierz Dyla, pozbawiony motywacji i silnej woli Piotr Tokarz, lekka, frywolno – zadziorna Rozalia Mierzicka wzruszają, sprawiają, że empatycznie utożsamiamy się z nimi, współczujemy i dopingujemy w walce twórczej i tej z nałogiem. Filozoficzne przesłanie spektaklu to determinizm, jedynym sensem naszej efemerycznej wędrówki jest wypełnianie swojego powołania i przeznaczenia, w duchu radości, lekkości, jako ratunku przed nieuniknioną śmiercią. Makabryczny żart w scenie symbolicznego szykowania się do snu ( może wiecznego) aktorów - tancerzy to prawie pastisz „Snu nocy letniej" Szekspira, postacie jak w transie składają sobie życzenia w formie ostrzegawczych napisów z pudełek papierosów : „I życzę Ci raka płuc, zniszczenia dziąseł, impotencji, niepłodności, długiej i bolesnej śmierci." Drugą, najbardziej poruszającą mnie sceną, jest rozsypanie prochów ( Piny? Sztuki? Teatru? )z foliowego worka, popiół jakiś czas unosi się w powietrzu, wtapia się w niego, metafora eterycznej nieśmiertelności. Wygłasza wtedy mowę pożegnalną Włodzimierz Dyla, który kolejny raz stworzył wybitną kreację, z dystansem do swego nie – idealnego wyglądu i nie – sprężystego ciała. Jego końcowy, brzuchaty „Księżyc" z „Clair de lune" Debussego to numer, który każdego rozweseli i oderwie od przyziemności.
Dobrą przeciwwagą dla humoru jest muzyka grana na żywo przez aktorkę i muzyka Weronikę Krówkę, są to Bachowskie lamenty, barokowe pieśni pasyjne. Pieśni wykonuje też aktorka Joanna Łaganowska. Barok ze swym funeralnym przesłaniem i „Memento Mori" kontrastuje z drugą, prześmiewczą częścią, której muzycznym odpowiednikiem są utwory Abby i Eurythmics. Mniej podobał mi się tekst dramatu, język spełnia rolę fatyczną, umożliwia porozumienie między aktorami, brakowało jakiś dreszczy, choćby lekkich literackich odlotów, tym bardziej, że świetnie korespondowało by to z surrealizmem całej sztuki.

„Gdyby Pina nie paliła, to by żyła" to teatr oczyszczający, działający jak katharsis, dystansujący do wielu, przerażających człowieka zjawisk, śmierci, choroby, ślepej destynacji. Pozbawiony grama patosu, nawiedzenia, jakiego można by nie uniknąć w bardziej jednostronnym hołdzie dla działań Piny Bausch.

Podsumowując, jeśli ktoś oczekuje przybliżenia jej sylwetki i sensu taneczno – teatralnych poszukiwań, niech raczej obejrzy film „Pina" Wima Wendersa, ostatnią scenę z filmu Pedro Almodovara „Porozmawiaj z nią", poczyta, obejrzy archiwalne spektakle.

Lecz jeśli stać Cię, widzu, na przymrużenie oka i dojrzenie, dzięki temu, głębi tragifarsy zwanej opowieścią o pożądaniu, życiu, brzydocie i pięknu ciała, warto.



Justyna Nawrocka
Dziennik Teatralny Wałbrzych
23 maja 2017