Choroba zwana Austrią

Niecałe 30 lat po austriackiej prapremierze łódzki Teatr im. Stefana Jaracza wystawił po raz pierwszy polską inscenizację Placu Bohaterów Thomasa Bernharda. Spektakl w reżyserii Grzegorza Wiśniewskiego nie zaskakuje na szczęście nowatorskimi rozwiązaniami z pogranicza performance'u i stawia przede wszystkim na grę aktorską.

Plac Bohaterów, ostatnie dramaturgiczne dzieło Thomasa Bernharda wywołało w Austrii niemały skandal. Autora, nazywanego złośliwie tym, „który kala własne gniazdo", o wiele bardziej ceni się za granicą niż w ojczyźnie. Dla pisarza bowiem Austria, a w szczególności Wiedeń, to kraina przepełniona nazistami i antysemitami. Cytaty z Placu Bohaterów (wiedeński plac, na którym swoją płomienną mowę, entuzjastycznie przyjętą przez mieszkańców, wygłosił w 1938 roku Adolf Hitler) pozostaną na zawsze w annałach historii teatru. Bohaterowie dramatu twierdzą bowiem, że we współczesnym Wiedniu roi się potężniejsza grupa nazistów niż tuż przed wybuchem wojny, że wiedeńscy Żydzi wciąż żyją w strachu, że Austria jest wylęgarnią nienawiści, że Żydowi pluje się na ulicy w twarz. Poszukiwanie potwierdzeń na słuszność lub niesłuszność owej diagnozy niech pozostanie w gestii historyków i politologów.

Trzyaktowy dramat Austriaka Grzegorz Wiśniewski połączył w spójną całość. W oryginalnym tekście dokonał skrótów, jak również wyeliminował kilka postaci. Zabiegi te wyszły samej sztuce na dobre. Bernhardowski tekst wydaje się bowiem odrobinę przegadany. Łódzki Plac Bohaterów w dość oszczędnej scenografii Mirka Kaczmarka siłę czerpie z wirtuozerii wypowiadanych monologów i dialogów. Najsilniejszym akcentem spektaklu jest doskonała rola Barbary Marszałek wcielającej się w postać Pani Zittel. Publiczność, wysłuchawszy jej burzliwej i emocjonalnej wypowiedzi, opisującej charakter despotycznego profesora Józefa Schustera, zamiera w bezruchu. Nie zawodzi również Urszula Gryczewska grająca zimną i wyrachowaną córkę profesora. Fałszywie dystyngowana wzbudza szczerą niechęć widowni. Agnieszka Skrzypczak jako Herta odważnie i z wyczuciem akompaniuje Barbarze Marszałek. Po Bronisławie Wrocławskim, jakże doświadczonym aktorze teatralnym, nikt raczej nie spodziewał się rozczarowania. Ten pragnący jedynie świętego spokoju brat profesora umie ukazać skrywane czy celowo „wymazywane" emocje i traumy. Najmniej do powiedzenia i pokazania na scenie mają Milena Lisiecka i Marek Nędza, ale też i takie role im przypadły w udziale.

Spektaklowi brak jednak trochę bigla. Za niezwykłą zaletę poczytuję wyważoną i wręcz „czechowską" konstrukcję inscenizacji. Widzimy bowiem nie tylko dramatyczne losy bohaterów splatające się ze społecznym i historycznym tłem. Pokazane są równie mocno relacje rodzinne i drzemiące w nich demony. Może niepotrzebnie reżyser odszedł od dość precyzyjnych wskazówek i didaskaliów Bernharda? Może za mało ekspresji wprowadził w grę aktorską? Aczkolwiek nader udanym zabiegiem było ukazanie żony profesora Schustera jako niemej, wręcz marionetkowej postaci. Wątpliwości budzi jednak sposób, w jaki reżyser wyobraził sobie, wbrew intencji autora, jej śmierć.

Plac Bohaterów w Teatrze im. Jaracza w Łodzi ucieka od wszechobecnej na deskach polskich i europejskich teatrów modzie na dekonstrukcję tekstu i tworzenie go na nowo, tak aby „sam siebie" ustanawiał. Często z takiego zabiegu wychodzi spektakl mający więcej wspólnego z reżyserskim ego niż z przesłaniem oryginału, jego duszą. Na Bernharda Wiśniewskiego pójść warto. Choćby i po to, by przekonać się, że polska reżyseria teatralna nie zawsze gubi się w postmodernistycznym chaosie.



Piotr Krzyżanowski
Austriart
21 grudnia 2017
Spektakle
Plac bohaterów