Ciało, święte narzędzie aktora

W ramach podsumowania dwuletniego projektu Akademii Teatru Alternatywnego powstało kilkanaście odrębnych prac dyplomowych, które w miniony weekend prezentowano w Instytucie Grotowskiego. Nad pokazami pracowali reżyserzy, aktorzy, animatorzy kultury i tancerze.

Efektom dwuletniej pracy członków ATA przyglądała się niewielka publiczność. Szkoda. Tego typu darmowe wydarzenia kulturalne mogłyby być kierowane do grup społecznych, które mają znikome środki finansowe, by tej kultury dotykać. By pobudzać kreatywność, samodoskonalenie i wyobraźnię. Z ciekawością obserwowałam na ile, pięciodniowe comiesięczne spotkania otworzyły wyobraźnię uczestników projektu zjeżdżających z całej Polski, by wspólnie się rozwijać, uczyć i tworzyć. Na trzy prezentowane tego wieczoru prace dyplomowe, dwie trafiły w moją estetykę. Zaskoczyły pomysłowością, środkami wyrazu i pełnym profesjonalizmem.

Pierwszy spektakl "kamica79", zaprezentowany przez Martę Grygier, animatorkę i działaczkę na polu kultury Barlinka, długo pracował by zaskarbić sobie moje zainteresowanie i utrzymać w napięciu do końca. Był znakomitym przykładem na to, że na scenie bardzo ważne jest ciało aktora i kondycja. Grygier przez pięćdziesiąt minut mówiła i wykonywała mnóstwo działań przy użyciu pokaźnych rozmiarów kamieni rzecznych. Zaprezentowała monodram bardzo osobisty, ekspresyjny, pełen wysiłku fizycznego a zarazem wymagający do niej ogromnego skupienia i gradacji emocji. Dostałam obraz kobiety, która startuje od tego ile ma lat, w jakim miejscu zycia sie znajduje i na ile jest to dla niej niewygodne. Obraz, który równie dobrze mogłabym namalować ja, bo w tym kobiecym monologu znalazłam swoje myśli, swoje słowa.

Zobaczyłam skrawki, zlepki ze wszystkich kobiet świata. Ich kruchość, siłę, determinację i słabości. Dramat niespełnienia, trudy macierzyństwa i chęć zmiany, takiej rewolucyjnej, ogromnej i radykalnej. Przez cały spektakl aktorka zmagała się z ciężarem kamieni, które wnosiła, wtaczała i wypluwała na scenę. Dźwigała te kamienie, niczym swój krzyż jednocześnie bez ustanku nad nimi pracując. To była piękna i trafna metafora. Połączenie kobiety i kamienia. Zetknięcie symboli, trwałości i długowieczności z pozorną w wielu przypadkach delikatnością i lękiem przed upływającym czasem. Marta Grygier swoją dojrzałością i prawdą niezmiernie mnie zaskoczyła. Nie zrobiły tego niestety aktorki Teatru Abanoia: Paula Jarmołowicz, Katarzyna Mazurkiewicz, Joanna Olejniczak. Jednak odpowiedzialność leży w znacznym stopniu po stronie reżysera - Przemysława Błaszczaka. Być może "Chimery" zostały zbudowane na tyle dojrzale, na ile pozwalają twórcom na to ich drogi życiowe, artystyczne i przede wszystkim warsztatowe. Grupa pokazała historię kobiet połączonych ze sobą w przedziwny sposób. Być może przeszłością, może teraźniejszością. Kobiet pielęgnujących swoje relacje, ale w dziwny bezemocjonalny sposób. Jeśli reżyser chciał powiedzieć, o czymś tak delikatnym i pięknym jak przyjaźń pomiędzy kobietami, to zdecydowanie sobie nie poradził. Mimo poruszanych aktualnych tematów, brakowało mi przekonania, że postaci wierzą w to, co mówią. Zamysł realizacji oparł się na połączeniu ciała i przedmiotu, podobnie jak w pierwszym spektaklu. W tym przypadku były to trzy krzesła, a myślenie o precyzyjnym nimi poruszaniu doprowadziło do postawienia ich na pierwszym planie. Aktorki mechanicznie wykonywały z nimi układy przejeść, zmian miejsca, na nich stania czy siedzenia. Niezmienny ton ich głosów wprowadzał nużącą monotonność. Po pewnym czasie dość ciekawego tekstu nie chciało się już słuchać, a całe to przemieszczanie stawało się irytujące. Jeśli jednak popatrzeć na "Chimery" z innej strony, to warto było zobaczyć, co może zrobić z fajnym pomysłem brak odwagi, by pokazać mniej, a lepiej. Tej zasady trzymała się dwójka tancerzy-performerów Eliza Hołubowska i Piotr Bumaj pod opieką reżyserską Weroniki Fibich. Zaprezentowali energetyczny taneczny show, który z każdą chwilą wzbudzał coraz większą ciekawość i chęć dowiedzenia się do czego prowadzi przemyślany w każdym calu pokaz. Ta grupa trzymała się blisko teatru tańca. Tancerze wypowiedzieli zaledwie kilka zdań, za to będąc w permanentnym ruchu wydawali przedziwne dźwięki, piski i trele. Przestrzeń, w której grali była również minimalistycznie zaprojektowana. Jej całość stanowiła jedynie siatka, którą byli otoczeni niby klatką i biały ekran, na którym dzięki interakcji z widownią pojawiały się różne kolory światła. Kolejny raz została tu zwrócona uwaga na fakt, iż ciało aktora jest jego świętym narzędziem pracy, że wymaga szczególnego traktowania. Hołubowska i Bumaj pokazali historię relacji damsko-męskiej, w której od zarania dziejów kobieta miała gorzej. W obecnej społecznej hierarchii te różnice stają się mniej widoczne, a kobieta i mężczyzna mogą być równymi sobie partnerami. "XXXY" to bardzo dobrze dramaturgicznie skonstruowana opowieść, pozytywna i niosąca nadzieję.

Artyści, którzy spotkali się w tym projekcie mieli szansę na połączenie sił, energii twórczej i wymianę doświadczeń dzięki współpracy Instytutu Grotowskiego, Teatru Brama i Ośrodka Teatralnego Kana w ramach Europejskiej Stolicy Kultury Wrocław 2016. Miejmy nadzieję, że twórcy dalej będą mieli dobre warunki do pracy, a widzowie więcej możliwości na oglądanie jej efektów.



Sabina Misakiewicz
www.dzielnicewroclawia.pl
23 marca 2017