Cienka zupka na chudych kościach

Przed tygodniem, po premierze "Versusa" Rodrigo Garcii w reż. Szymona Kaczmarka, wszyscy mogli czuć się usatysfakcjonowani. Niestety, najnowsza premiera Teatru im. W. Bogusławskiego, "Rewizor" Mikołaja Gogola w reż. Norberta Rakowskiego, rozczarowuje i budzi podejrzenia, że mamy do czynienia z jedną wielką niedoróbką i generalnym brakiem pomysłów. Zacznijmy jednak od plusów, bo są i takie.

W najnowszym spektaklu broni się przede wszystkim scenografia. Po upływie dwóch dni nadal widzę połączone ze sobą i wystawiające swoje wnętrza na spojrzenia publiczności łazienkę i pokój, w których uwijają się Chlestakow i Osip. Cennym pomysłem scenografa i reżysera było też równoczesne wykorzystanie różnych funkcji, jakie mogą pełnić drzwi, zarówno wówczas, gdy jest to pojedynczy ich egzemplarz, jak i wtedy, gdy jest ich wiele. Jednak samą scenografią spektaklu się nie zbuduje, zwłaszcza gdy opiera się go na tekście należącym do teatralnej klasyki, a więc znanym i obrośniętym, jak bluszczem, licznymi scenicznymi realizacjami z przeszłości. To, że reżyser w kaliskim teatrze postanowił zająć się utworem klasycznym i zrealizować go "po bożemu", to dobrze, bo w repertuarze Bogusławskiego" brakowało ostatnio takich tekstów i takich ich odczytań. Mnożyły się za to spektakle "według" czegoś lub kogoś, będące daleko posuniętymi manipulacjami wobec tekstu wyjściowego. W tym przypadku nie ma podobnych wątpliwości: mamy do czynienia z "Rewizorem" Gogola, a nie "według Gogola", czemu towarzyszy intencja takiej interpretacji tej sztuki, by jej wersja sceniczna była jak najbliższa oryginału. To drugi plus tego, co zrobił Norbert Rakowski. Drugi i ostatni.

Przepis na to, jak zrobić klapę

Zasadniczo - biorąc się za klasykę światowego czy rodzimego dramatopisarstwa - reżyser ma dwa wyjścia: może mieć albo świetny pomysł na nowe odczytanie takiego utworu, albo nie mieć takiego pomysłu w nadziei, że "zagra" sam tekst. W tym drugim przypadku ciężar inscenizacji spada jednak na barki aktorów, którzy muszą mieć albo własne pomysły na odegranie swoich ról, albo reżysera, który podpowie im, jak to zrobić i tchnie w nich własnego ducha. Norbert Rakowski -jako się rzekło - nie miał na tę sztukę pomysłu i postanowił zrobić ją "po bożemu", bez rewolucjonizowania Gogolowskiego pierwowzoru, a więc licząc na aktorów. Czy tchnął w nich własnego ducha, tj. - czy ich natchnął? Jeżeli tak, to nie jest to duch, lecz duszek, a może coś jeszcze mniejszego i bardziej ulotnego. Na tyle ulotnego, że ulotniło się całkiem, jeszcze zanim doszło do sobotniej premiery. Najbardziej przekonujący na scenie jest Maciej Grzybowski, który gra rolę zaledwie drugoplanową (Dyrektor Szpitala), ale ma przy tym własnąjej koncepcję, którą konsekwentnie realizuje - być może nawet wbrew reżyserowi. Sympatię publiczności wzbudza jeszcze Michał Wierzbicki w roli wiecznie pijanego Komendanta Policji. Jednak to już nie jest nawet plan drugi, a trzeci Poza tym żyjemy w kraju, w którym pijany wesołek wzbudza sympatię nie tylko innych pijanych wesołków, ale nawet ludzi trzeźwych. Sztuka nie jest do tego niezbędna. Za to po- staci głównej, którą jest Chlestakow, nie uratowało nawet zatrudnienie aktora z zewnątrz, czyli Łukasza Konopki, który potraktował tę rolę manierycznie i niepotrzebnie ją przerysował. Pozostali aktorzy też raczej miotają się po scenie niż grają choć trudno ich za to winić. Nie wiem, jak wyglądały przygotowania do tego spektaklu. Czy były pośpieszne i nerwowe? Czy było za mało prób? Czy reżyser często zmieniał zdanie, w efekcie czego aktorzy otrzymywali wiele zaskakujących i wykluczających się wskazówek? A może w ogóle nie miał zdania i pozwolił sobie na puszczenie wszystkiego na żywioł? Dość, że "Rewizor" Rakowskiego sprawia wrażenie wykonawczo niedopracowanego i w swojej istocie przypadkowego zbioru gestów, póz i słów rzuconych na wiatr.

Co na to Gogol?

A przecież mamy do czynienia z najbardziej znanym i najczęściej grywanym utworem jednego z najwybitniejszych na świecie twórców piszących dla sceny. Szlachectwo powinno zobowiązywać. Jeśli miał powstać spektakl byle jaki, pozbawiony całościowego pomysłu i chaotyczny, można było

Na pierwszym planie Marcin Trzęsowski i Łukasz Konopka

sięgnąć po tekst mniej znany, może też bardziej współczesny i kontrowersyjny. Taki tekst łatwiej pokryłby wykonawcze braki i słabości, czyniąc je mniej widocznymi, a sam w sobie stanowiłby przekaz nowy dla widza, niosąc nieznane mu wcześniej treści. Jednak stało się inaczej i dziś nadzieję pokładać można już tylko w tym, że w miarę upływu czasu aktorzy nieco się rozegrają być może to i owo zmienią i z własnej inicjatywy uczynią dziełko Rakowskiego bardziej strawnym dla publiczności. Bo na razie mamy spektakl nieomal amatorski, co prawda z ciekawą scenografią ale za to bez reżysera, a więc taki, który na dobrą sprawę - znając tekst Gogola - aktorzy mogliby stworzyć sami, w dodatku kłócąc się między sobąi nie mając spójnej wizji tego, co chcą osiągnąć. To wrażenie reżyserskiej absencji czy bezradności jest tym bardziej dziwne, że nie mamy tu do czynienia z debiutantem. Wprawdzie Rakowski zaliczany jest jeszcze do młodego pokolenia ale jako reżyser i dramaturg debiutował ponad trzynaście lat temu w warszawskim Teatrze Studio, a w samym tylko Kaliszu jest to już piąte jego przedstawienie. Może powinien poprzestać na czwartym? Ale może być jeszcze gorzej. Kiedyś może zafundować nam szóste.



Robert Kordes
Życie Kalisza
29 grudnia 2013
Spektakle
Rewizor