Ćmy, kury i prostytutki

Marek Weiss w ten weekend stal się niekwestionowanym bohaterem salonów Trójmiasta. Pokazał premierową w Gdańsku operę Wolfganga Amadeusza Mozarta "Cosi fan tutte" z librettem Lorenzo da Ponte w znakomitej obsadzie solistów. Ponadto dał się poznać jako zagorzały zwolennik idei sprawiedliwości społecznej, opartej na szacunku dla wysiłku kobiet, ich energii, mądrości i kreatywności.

W obszernym wywiadzie dla "Dużego Formatu" (którego fragmenty znajdują się w programie spektaklu) odsłonił się jak nikt inny przed nim w lokalnym środowisku artystycznym, kontestując swą burzliwą przeszłość, wyznając winy, filozofię, misję, opowiadając o wielkiej miłości do trzeciej żony, która zmieniła jego i sposób patrzenia na świat. Pokazał artystycznie, że Mozart był geniuszem, a po ludzku, sprowokował do dyskusji o wartościach i ograniczeniach gatunku ludzkiego.

Po obejrzeniu najnowszego dzieła dyrektora Opery Bałtyckiej poruszona byłam przede wszystkim mistrzowskim wykonaniem partii wokalnych i doskonałym przygotowaniem orkiestry pod batutą Friedricha Haidera. Przyjemnością najwyższej próby były popisy wokalne zarówno solowe, jak i w duetach, a "zbiorówki" solistów to po prostu majstersztyk. Wielkie brawa należą się reżyserowi za dobór obsady do tego koprodukcyjnego z Warszawską Operą Kameralną spektaklu, którego stołeczna premiera z okazji Festiwalu Mozartowskiego odbyła się 20 czerwca 2013 roku.

Rzadko w Trójmieście można zachwycać się takimi mistrzowskimi popisami w wykonaniu większej liczby artystów w jednym przedstawieniu.

Niezrównane i perfekcyjnie przygotowane wokalnie były Anna Mikołajczyk jako Fiordiligi i Karolina Sikora w roli Dorabelli, siostry z dobrego domu, które podjąć musiały najważniejsze decyzje w ich nietrudnym życiu, czyli dokonać wyboru męża. Prowodyrem zamieszania w wyborach bohaterek i ich przyszłych małżonków był znudzony własną bezczynnością seksualną (a zatem wynaturzony, niemoralny i aseksualny oraz poszukujący przyjemności w intrygach i rozwiązłości innych) Don Alfonso, czyli obsadzony w tej roli intrygujący Robert Gierlach. Wokalną wirtuozerią popisali się również Tomasz Rak, barytonowy Guglielmo, Anna Fabrello (sopran) jako służąca Despina i Aleksander Kunach (tenor), dla mnie najlepszy spośród męskich ról, odgrywający Ferranda.

Na poziomie libretta "Cosi fan tutte" jest mało skomplikowana i nużąca. Przede wszystkim brak wątków dodatkowych czy postaci, które ożywiłyby zbyt uproszczoną intrygę podstarzałego rozpustnika. Oczywiście brak psychologii w tej operze komicznej, co w tym przypadku miałoby sens ze względu na przedstawione problemy moralne centralnych postaci. A kwestią najważniejszą staje się dotrzymanie wierności przez kochanków, a dalej męski szowinizm i niestateczność kobiet. Libretto, które powstało pod koniec XVIII wieku, jest sformalizowanym zapisem uprawianych zabaw popularnych w środowiskach dworskich. Skala intryg im była większa - tym bardziej ekscytująca. "Historyczny" portret społeczny według da Ponte uwypukla niemoralność kobiet, którym zarzuca się niestałość w uczuciach (zgodnie z tytułem - wszystkie tak czynią) i determinację mężczyzn w poszukiwaniu uczuciowej prawdy, któremu towarzyszą debaty w burdelu w ramionach prostytutek. Marek Weiss "podlał" ten ludzki bigosik swoimi deklaracjami zawartymi w przytoczonym tekście, nie pozostawiając złudzeń o męskim gatunku ludzi, przed którymi długa droga formowania charakterów i panowania nad żądzami.

To nie przypadek, że kolejne dzieło Weissa dotyczy kobiet i ich siły. Reżyser w "Ariadnie na Naxos", "Salome" czy "Madame Curie" pokazuje kobiety świadome swej siły, dla których spełnienie jest drogą do wolności. Również w "Cosi fan tutte" dwie siostry zmierzają do zgodnego z ich emocjonalnymi przekonaniami finału, w którym dokonuje się spełnienie marzeń - dokonały wyboru męża. Nie zgadzam się natomiast z tezą, jaką reżyser próbuje ukuć przy okazji tego dzieła, że Fiordiligi i Dorabella padają ofiarą męskiego szowinizmu. Nie mam wątpliwości, że plugawą jest obłuda, jaką prezentują panowie, chadzając jednocześnie do burdelu i do alkowy wybranek serca. Nie mam wątpliwości, że seksualna demencja i bezpruderyjność Don Alfonso determinują jego działania, sprowadzając Ferrando i Guglielmo na złą drogę. Po obejrzeniu spektaklu nie wierzę jednak w prawdziwość uczuć żadnej z postaci, a tym samym nie przypisuję nikomu moralnej przewagi. Mężczyźni ulegają namowom nieudacznika, bo nie żywią szczerych uczuć wobec kobiet. Siostry wchodzą w "wyrafinowaną" grę (ech, jak to w ogóle porównać z filmowymi "Niebezpiecznymi związkami" w reżyserii Stephena Frearsa wg de Laclosa), ponieważ nie są pewne swych uczuć do kochanków, a według mnie są świadome swej ciemnej strony, która popycha je do udziału w intrydze.

Gdański spektakl spełnia najwyższe oczekiwania muzyczne, jednak ma poważne mankamenty. Mimo skrócenia niektórych partii, opera wydaje się zbyt długa jak na swą jednowątkowość. Nie zauważyłam również przełomowego dla całego dzieła momentu rozszyfrowania przez siostry "podstępu" mężczyzn i jasnej deklaracji o podjęciu wyzwania. Konwencja opery, jaką zaproponował Marek Weiss, umieszczając akcję w latach 20. XX wieku, kontrastowała wyraźnie z minimalizmem ruchu scenicznego, kostiumów i scenografii. Trudno sklasyfikować pomysł na maskę, w jakiej wystepowała Despina; nosiła pozbawioną brody maskę Anonymousa. Zabrakło wyrafinowanej stylistyki, spontaniczności, zmysłowości ruchowej i jazzu. Zabrakło dystansu do formy, czym umiał popisać się Weiss w "Ariadnie na Naxos".

Odwaga, jaką wykazuje dyrektor Opery podczas różnych debat, na blogu i wywiadach, sytuuje go w gronie artystycznych osobowości o rzadkiej otwartości intelektualnej. Marek Weiss stał się obrońcą opery jako kultury wysokiej, jej stałej obecności i szlachetności, co czyni ją tak nobilitowaną wśród sztuki teatralnej. Dzisiaj pozostaję pod wrażeniem jego "spowiedzi", w której objawił się jako zatwardziały ideolog partnerstwa i czystości w relacjach damsko-męskich, apologeta nawrócenia mężczyzn, świadomie wykorzystujących swoją pozycję w hierarchii społecznej. Jestem pod wrażeniem prywatnej deklaratywności reżysera, stawiającego wysoko możliwości i siłę kobiet. Jestem wdzięczna za męski, mądry głos w sprawie odwiecznej walki płci. Tylko na koniec zadaję niewygodne pytania: kto uczy mężczyzn szowinizmu, kto zachęca mężczyzn do rywalizacji, kto kruszy w nich porywy szlachetności w imię kontrolowania sytuacji? Matki, żony, kobiety po prostu, ale to już temat na inną dyskusję, której w naszym województwie po prostu nie ma. Przed zbliżającym się świętem kobiet, Manifą i brakiem Pomorskiego Kongresu Kobiet (w zeszłym roku głos mogły zabrać wyłącznie sprofilowane działaczki gender, pani Wałęsowa i wyjątkowa prof. Płatek) życzę sobie i innym kobietom pięknego życia u boku mądrych, szlachetnych mężczyzn.



Katarzyna Wysocka
Gazeta Świętojańska
4 marca 2014
Spektakle
Cosi fan tutte