Co kryje się w duszy teatru?
Teatr to magia. Kiedy idziemy na spektakl przenosimy się na jakiś czas w inny wymiar, osobny świat. Rzeczywistość wykreowana powinna oczarować nas tak, żebyśmy zapomnieli o całym świecie. Czy zastanawialiśmy się natomiast, jak to wygląda od kulis, z perspektywy aktora lub reżysera, kiedy już publiczność wyjdzie i wszystkie światła zostaną wygaszone?Taką opowieścią o tym, jak życie potrafi „przeszkadzać" sztuce i czemu kulisy pracy w teatrze wcale nie są takie „różowe" jest „Komediantka" w reż. Piotra Siekluckiego, zrealizowana na deskach Teatru Nowego Proxima w Krakowie.
Kiedy scena się rozświetla, z mroku wyłania się siedząca na scenie Aktorka (Zuzanna Jagusiak). Od razu zwraca uwagę jej elegancki wygląd (kostiumy: Łukasz Błażejewski): wytworna, czerwona suknia oraz czarne, długie koronkowe rękawiczki i eleganckie (również czerwone) buty na obcasie. Na głowie ma natomiast imponującą perukę, widać też mocny makijaż. Kobieta jest oszołomiona, ponieważ dopiero co odbył się jej benefis, a dzięki zapasowi alkoholu zasnęła po nim na scenie. Niedługo później dołącza do niej Nowy Dyrektor (Krzysztof Głuchowski), którego wygląd to jakby skrzyżowanie Stańczyka z... Piotrem Skrzyneckim.
Główną bohaterką jest stara aktorka, która snuje opowieści o swoim życiu jako artystki oraz (często niewesołej) pracy w teatrze. To, oczywiście, nie tylko historia aktorki, ale też po prostu rozczarowanej życiem kobiety, której pasja nie pozwala robić nic innego. Jednocześnie jest w tym jakaś przekora, wynikająca z tkwienia w miejscu, które daje szczęście, ale jest także często powodem niebywałej frustracji.
Postaci znajdują się w ascetycznej przestrzeni: scena jest prawie pusta, jedynie w rogu po prawej stronie widzimy drzewo, które na stałe obsiadły czarne ptaki. Można je odczytać jako symbol zakorzenienia (w sztuce), ale nie bez wątpliwości (czarne ptaki jako czarne myśli, iluzje, lęki). Szczególnie, że na podłodze mamy parkiet, czyli drewno, które kolorem współgra ze wspomnianym drzewem. Po lewej stronie sceny widać natomiast wielki, szklany żyrandol, który najprawdopodobniej spadł z sufitu. Jednak mimo swojej „upadłości" – nadal świeci: podobnie jak główna bohaterka. Wszystko natomiast dzieje się w półmroku, a reflektory stojące na scenie tworzą swoim światłem klimat grozy i tajemnicy, mimo ciepłej barwy (światło: Wojciech Kiwacz).
Żeby zaistniał teatr potrzebny jest chociaż jeden aktor i jeden widz. W „Komediantce" dokładnie to się dzieje. Jak tylko na scenie pojawia się zabłąkany i zniechęcony Dyrektor – uruchamia to kobietę, która zagarnia niemal całą przestrzeń dla siebie. Praktycznie nie dając dojść do słowa mężczyźnie opowiada o różnych rzeczach, które spotkały ją podczas 50 lat pracy na scenie, nie pomijając tematów trudnych, jak wewnętrzne intrygi czy alkoholizm. Narrację gęsto przeplata przepięknie zaaranżowanymi (aranżacje: Paweł Harańczyk) poetyckimi „szlagierami", które wykonuje na 100%, z całą swoją sceniczną mocą. Nie będę wymieniać tytułów piosenek – to po prostu trzeba usłyszeć. I zobaczyć. Wręcz nie chce się wierzyć, że Zuzanna Jagusiak jest dopiero na drugim roku Krakowskiej Akademii Frycza Modrzewskiego.
Dyrektor w swoim wkurzeniu na absurdalną sytuację, w jakiej się znalazł jest przeżarty zniechęceniem i nienawiścią do wszystkich, którzy teatr tworzą, oglądają lub próbują o nim decydować. Jest niespokojny: zagląda za kulisy, przechodzi za czarnymi kotarami horyzontu, choć przez większość czasu siedzi na scenie, a jego twarz przypomina mimikę Andrzeja Chyry jako Roya Cohna (jednego z bohaterów spektaklu „Anioły w Ameryce" w reż. Krzysztofa Warlikowskiego) – przeżartego nienawiścią i emanującego wrogością całą swoją postawą, nawet bez używania słów.
„Komediantka" w reżyserii Siekluckiego to „mieszanka literacka „Kalchas" Czechowa, Thomasa Bernharda i krótkiej historii SPATiFU – (...) gdzie bawili się nasi najwięksi polscy aktorzy" – jak czytamy w programie. Specyfika zawodu aktora i środowiska artystycznego nie zmieniła się do dziś. Jednak na pierwszym planie mamy tu bohaterkę, która występuje na scenie i można ją określić jako „weterankę". Inaczej jest w klasyce – „Komediantka" Władysława Reymonta, którą widziałam w realizacji Teatru Polskiego im. Hieronima Konieczki w Bygdoszczy (reżyseria: Anita Sokołowska) opowiada o aktorce, która jest na początku swojej drogi. Tam dyrektor jest surowym decydentem, a teatr to miejsce, w którym można doświadczyć wielu upokorzeń i szybko przekonać się, jak trudno może być w ogóle tam pracować, ucząc się po drodze nie stracić siebie.
Gdy zajrzymy za kulisy teatru możemy zobaczyć rzeczy, których się nie spodziewamy. Możemy dowiedzieć się o czymś, o czym byśmy nie pomyśleli. „Komediantka" Nowego Proxima to realizatorski majstersztyk – historia nie tylko eufemistycznie „zmiata widza z planszy" wykonaniem, ale też szokuje szczerością, prawdziwością i umiejscowieniem w kontekście współczesnym. Na początku może się wydawać, że będzie to jednak monodram, aż nagle na scenie pojawia się (niemal dosłownie) Krzysztof Głuchowski. Mimo tego, że większość spektaklu należy do bohaterki granej przez fantastyczną Zuzannę Jagusiak, to głos postaci mistrza Głuchowskiego wybrzmiewa równie mocno. W finale z ich ust słyszymy tekst Tuwima, który podany jest w formie, przypominającej mi... bitwy freestyle'owe raperów. Choć tu zza kurtyny wygląda Aktorka z Dyrektorem, którzy mówią tak bardzo wprost, ale tekst przecież nie został napisany wczoraj, nie jest też improwizacją.
Niezwykle warto wybrać się na „Komediantkę" i poświęcić chwilę na refleksję, jaka tak naprawdę jest przysłowiowa „dusza teatru", co miota nią na co dzień i czy na pewno opowieść dotyczy tylko artystycznego światka?
Joanna Marcinkowska
Dziennik Teatralny Zielona Góra
3 lutego 2024