Co się udało?

Spektakle Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego są zwykle mocnymi i celnymi komentarzami bieżących wydarzeń. Mają jednak poważną wadę, bo szybko się dezaktualizują. Czy w przypadku ,,Bitwy warszawskiej" jest tak samo? Czy niestety diagnoza stawiana tym razem to choroba przewlekła?

Wizja wydarzeń roku 1920 według Strzępki oczywiście odstaje od spiżowej, wielkiej narracji historycznej znanej z podręczników szkolnych. Piłsudski bowiem (Michał Majnicz) w obliczu zagrożenia przede wszystkim ceni sobie zdrowy sen, przez prawie cały spektakl obserwujemy odwlekanie decyzji dotyczącej planu bitwy. Wódz podejmuje ją w zasadzie w ostatniej chwili. Postać marszałka odarto z pomnikowego spokoju, zdecydowania, stabilności emocjonalnej. Michał Majnicz gra impulsywnie, jego Piłsudski zachowuje się jak nastolatek, trochę roztrzepany, w desperacji dość często strzela, w sumie bez widocznego sensu. Witos (Krzysztof Globisz) jest chłopem, który w obliczu zagrożenia jedzie doglądać żniw. Prosty i zabawny, charakterystycznie ,,zaciąga". Trochę nie pasuje do wielkiej polityki, patetycznych wydarzeń historycznych i wojennego anturażu. Feliks Dzierżyński (Marcin Czarnik) to umazany krwią, zaciekły rewolucjonista w zbyt długim płaszczu. Wciąż wchodzi i wychodzi. Cyniczny i okrutny, a chwilami po prostu śmieszny, patetyczny chłopak dywagujący o sprawach politycznych. Władysław Broniewski (Juliusz Chrząstowski) rubaszny poeta – ideowiec w mundurze wciąż zagrzewa do walki niezdecydowanego marszałka. Szczególnie zabawny wydał się widowni wątek kobiety z Poznania (Anna Radwan – Gancarczyk) – przedsiębiorczej i oszczędnej, która marzy o spokoju, o powrocie do czasów pruskich. Walka o niepodległość widocznie szkodzi interesom, jej idea jest niezrozumiała, niepraktyczna.

Aktorzy grają po wiele ról, więc na scenie pojawią się także między innymi: żołnierze, Margaret Thatcher, ksiądz Skorupka (jakże umiejętnie odarty ze swej legendy), Maxime Weygand (który w sumie niewiele rozumie z ideowych rozterek Polaków) i żona Witosa. Centralną jednak postacią przedstawienia jest figura Polskiej Mamy (Dorota Pomykała). Funkcjonuje ona jako suma stereotypów, która scala w pewnym sensie rodaków. Niemłoda kobieta, w ciąży, w białej długiej sukni i czarnym swetrze stanowi oś dla wszystkich wydarzeń ,,Bitwy...". Wzywana w momencie zagrożenia, postać, na której skupiają się narodowe frustracje, pretensje, niedoskonałości. Polska Mama cierpiąca, martwiąca się, mobilizująca do działania, zawsze jest przegrana. Bo nie należy do wielkiej narracji historycznej. To postać płacząca nad losem swoich dzieci, którym znów się nie udało i giną skazane na porażkę.

Tło dla przestrzeni scenicznej stanowią czerwone – krwawe kotary. W tle zdemolowany podest z instrumentami dla orkiestry, liczne krzesła, słoma, stół z mapą działań wojennych, wiele przypadkowych sprzętów stwarza atmosferę nieładu, chaosu wojennego. Akcji towarzyszą ciągłe odgłosy strzałów i wybuchów bitewnych. Często stosowanym chwytem przez Monikę Strzępkę jest parabaza. Tym razem aktorzy wychodzą z ról, aby się wspólnie bratać przy kieliszku wódki z publicznością. Czy rzeczywiście jest to jedyna sytuacja, gdy wytwarza się wspólnota? Ciekawie rozegrana była scena bitwy, gdy stojąc nad mapą Polski aktorzy wydawali dźwięki bitewne i w zwolnionym tempie symulowali ruchy i gesty charakterystyczne dla działań zbrojnych. Konwencjonalność tej sceny może przywodzić na myśl zarówno obraz Jerzego Kossaka, jak i film Jerzego Hoffmana (ironicznych aluzji do kinowej realizacji w spektaklu nie brakuje) oraz amerykańską estetykę filmów wojennych.

Jednak meritum problemu, którego dotykają twórcy spektaklu zawarto w pytaniu ,,Co się udało?". Przedstawienie pełne jest odniesień do współczesności, obecnych problemów społecznych i politycznych. Spektakl ma konstrukcję otwartą, można by dopisywać do scenariusza kolejne aktualne wydarzenia. W tym sensie jest to dzieło nieskończone. Jednocześnie jednak nie ma ono potencjału, aby stać się ponadczasowe, z czasem intensywny, mocny, krytyczny obraz narodowej choroby, niewątpliwie dziś poruszający, za parę lat może okazać się wyblakły, nieczytelny.

Końcowa konstatacja nie napawa optymizmem, Strzępka i Demirski stawiają wręcz tezę, że cofamy się nieuchronnie. Żadna z ideologii, której hołdujemy nie daje jednego pozytywnego rozwiązania. Widoczny brak porozumienia, współpracy prowadzi naród do klęski, bo wspaniała bitwa, to jeszcze nie zwycięstwo.

Spektakl zaprezentowano jako suplement do festiwalu ,,Bliscy Nieznajomi" 2014, który odbył się w dniach 27 maja – 1 czerwca w Teatrze Polskim w Poznaniu.



Agata Łukaszewicz
Dziennik Teatralny Poznań
22 lipca 2014