Co widziała Annamiggeli?

Annamiggeli Tschundi była małą dziewczynką, gdy do jej domu w szwajcarskim miasteczku Glarus przybyła służąca, by zaopiekować się nią i sześciorgiem rodzeństwa. Przywołanie w pamięci wydarzeń, które doprowadziły do tego, że w jej szklance z mlekiem znalazły się igły i gwoździe, z perspektywy wielu lat spędzonych w zakładzie psychiatrycznym wydaje jej się zatem bardzo trudnym zadaniem. Pewne jest tylko to, że o podłożenie ostrych przedmiotów oskarżono niewinną opiekunkę, Annę Göldi, którą w następstwie tego zwolniono, poddano torturom i stracono jako „ostatnią czarownicę".

Co zobaczyła mała Annamiggeli? I kto jest tak naprawdę winny tragedii Göldi? Odpowiedzi na te i inne pytania poznali widzowie szczecińskiej Opery na Zamku, którzy w miniony weekend obejrzeli premierowy pokaz baletu „Polowanie na czarownice" według choreografii Cathy Marston.

Przedstawienie stanowi kontaminację teatru tańca z teatrem dramatycznym i ma formę retrospekcji. Dorosła Annamiggeli (w tej roli hipnotyzująca Beata Niedziela z Bałtyckiego Teatru Dramatycznego w Koszalinie) toczy wewnętrzną walkę, snując monolog złożony z kilku wielokrotnie powtarzanych stwierdzeń i pytań retorycznych, takich jak: „byłam tylko małą dziewczynką" czy „co takie dziecko może zrozumieć?", za pomocą których usiłuje obronić się przed ogarniającymi ją wyrzutami sumienia. Równolegle za jej plecami prezentowane są wydarzenia wyłaniające się – niczym ruchome obrazy – z pamięci bohaterki. Na scenę wkracza zespół tancerzy wcielających się odpowiednio w: małą Annęmiggeli (Karolina Cichy-Szromnik), jej rodziców (Paweł Wdówka i Kseniia Naumets-Snarska), rodzeństwo (Żaneta Bagińska, Stephanie Nabet, Patryk Kowalski, Pedro Rizzi Maciel), Annę Göldi (Christina Janusz) i pozostałych mieszkańców Glarus. Wykonują oni szereg efektownych, budujących napięcie układów, tworząc czytelne sekwencje, dzięki którym odbiorcy uświadamiają sobie, że oglądają tę samą historię z trzech różnych perspektyw, uzyskanych dzięki coraz silniejszemu zagłębianiu się głównej bohaterki w świat wyblakłych, latami wypieranych, wspomnień. Zaglądając do wnętrza domu państwa Tschundi przez kolejne okna i drzwi, które otwiera przed nami ich córka (a które dobrze odzwierciedla minimalistyczna scenografia Janna Messerli złożona z metalowego szkieletu-budynku o przezroczystych ścianach), dostrzegamy zawiłe toksyczne relacje łączące jego mieszkańców. Scenarzyści „Polowania na czarownice" – Cathy Marston i Edward Kemp uzupełniają w ten sposób nieznane luki w historii Anny Göldi. Bazując wraz z nimi częściowo na faktach, częściowo na domysłach, widzowie zaczynają podejrzewać, że doktor Johann Tschundi wdał się w romans z opiekunką (życiorys Göldi potwierdza wszak, iż służąca była dwukrotnie w ciąży z poprzednimi pracodawcami), a Annamiggeli stała się przypadkowym świadkiem ich miłosnego aktu, nie rozumiejąc i nie zgadzając się na to, co zobaczyła. Igły do mleka mogła też wrzucić Elisabeth Tschundi, pragnąc w ten sposób pozbyć się rywalki i odegrać na córce, o której bliskie relacje z Anną była od początku zazdrosna. Ostre przedmioty mógł wreszcie umieścić w mleku ojciec dziewczynki, dążący do odprawienia służącej z troski o swoją reputację.

Ciekawym zabiegiem naprowadzającym odbiorców na odpowiedni trop jest skupienie ich uwagi wyłącznie na jednym rekwizycie, który w spektaklu występuje w zwielokrotnionej formie – owej naszpikowanej igłami i gwoździami szklance mleka. To iście freudowskie połączenie fallicznych obiektów symbolizujących zimną męską siłę z ciepłym mlekiem, kojarzącym się z matczyną miłością i bezpieczeństwem, ma naprawdę uderzający wydźwięk!

Na uznanie zasługuje również mroczna sceniczna wizja całości, osiągnięta dzięki operowaniu bardzo subtelnym światłem (za które odpowiadał Dawid Karolak) oraz podobnym do lekarskich kitli białym kostiumom według projektu Catherine Voeffray, pozwalającym umieścić opowiadaną historię w trudnej do zdefiniowania przestrzeni (nie mamy pewności czy Annamiggeli wygłasza swój monolog z pozycji łóżka w szpitalu psychiatrycznym, czy też z czyśćca, po którym błądzi, nie mogąc zaznać spokoju).

Spośród tancerzy zdecydowanie najbardziej wyróżniała się Karolina Cichy-Szromnik. Duże wrażenie na widzach wywarło jednak także bardzo odważne zmysłowe pas de deux Christiny Janusz i Pawła Wdówki. Baletowi towarzyszyła włoska muzyka barokowa (z dominacją koncertów Vivaldiego), wspaniale wygrana przez orkiestrę Opery na Zamku pod batutą Jerzego Wołosiuka.

„Polowanie na czarownice" to wielowarstwowa zagadkowa opowieść o krzywdzie i traumie. Przez wzgląd na swój tytuł oraz podejmowaną problematykę pozostawia ona jednak widzów z poczuciem pewnego niedosytu. Spektakl nie został bowiem osadzony w szerszym kontekście historycznym, który odnosiłby się do sztandarowego „Młotu na czarownice" i uwzględniał losy innych kobiet uznanych za wiedźmy, co wydaje się być niedopatrzeniem – szczególnie, że szczecinianie do dziś wspominają lokalną historię czarownicy Sydonii. Brak w nim swoistego diabolicznego pierwiastka, jaki mógłby się tam pojawić (choćby tylko w tle), owej rzekomo demonicznej siły, która miała prowokować ludzi do budowania stosów i szafotów. Być może jednak wprowadzenie dodatkowych wątków do sztuki tak gęstej od znaczeń wydawało się realizatorom nazbyt ryzykowne. Tym, którzy odczuwają wzmiankowany niedosyt pozostaje nadzieja, że temat „czarownic" powróci w kolejnych projektach szczecińskiej opery, stając się głosem we wciąż aktualnym dyskursie o kobietach, toczącym się na przestrzeni różnych kultur.



Agnieszka Moroz
Dziennik Teatralny Szczecin
21 kwietnia 2016
Portrety
Cathy Marston