Co wy wiecie o cyrku?

Cyrk jako metafora, alegoria czy symbol życia zbiorowości małej i wielkiej jest częstym elementem licznych dzieł w wielu dziedzinach sztuki. To niezwykle pojemna figura. Z jednej strony mocno zakotwiczona w świadomości zbiorowej poprzez liczne egzemplifikacje i częste odwołania, z drugiej bardzo bogata w sensy, wieloznaczna, wielowarstwowa.

Ostatnio na giełdzie prestiżu akcje cyrku lecą na łeb na szyję. Powodem stanu rzeczy są działania obrońców zwierząt, ale przede wszystkim poziom polityki uprawianej także w naszym kraju, który jest tak niski, że obraża cyrk.

Mimo naporu rzeczywistości, żyje jeszcze na szczęście wyobrażenie cyrku jako miejsca niezwykłego, magicznego, w którym spotykają się: dreszcze emocji z zapartym tchem, śmiech i łzy, kicz i poezja, ociekające brokatem i cekinami kostiumy oraz piękno ludzkiego ciała w ruchu a za grubą szminką klowna kryją się, walcząc nieustępliwie o pierwszeństwo, rozpacz z dramatem. Do takiego świata zaprasza nas w najnowszym spektaklu częstochowsko-sopockim André Hübner-Ochodlo, król niezwykle wyrafinowanej rozrywki, Barnum Teatru Atelier im. Agnieszki Osieckiej.

Pięcioro postaci wiąże ze sobą splot toksycznych zależności. Caribaldi, dyrektor cyrku i niedoszły muzyk, poniża wszechstronnie i wytrwale pozostałą czwórkę cyrkowców, którzy bezwolnie tkwią w wyniszczającym ich splocie. Caribaldi wydał wszystkie pieniądze ze spadku po żonie na wiolonczelę z Ferrary – instrument, za którym kryje swoje beztalencie, fetysz, którym terroryzuje członków ansamblu outsiderów. To nie demiurg ani twórca kwintesencji, ale zachłanny agresor i megaloman. Nie stroni od przemocy fizycznej i psychicznej, pozostała czwórka próbuje się bronić, ale to tylko pozory – wszyscy już dawno się poddali, oddają za bezcen swe życie fantazmatom, topią się w syndromie sztokholmskim podlanym alkoholem i przegryzionym... białą rzodkwią (Pogromca). Gdzieś tam może jeszcze tli się promyk nadziei na wyrwanie się z uścisku, może jakiś solowy pokaz, może jakiś nowy numer, który otworzy jakieś drzwi mikroskopijnej choćby kariery. Ale nie, nie mamy ani przez chwilę złudzeń, że Żongler, Pogromca z Wnuczką i Błazen są w stanie żyć własnym życiem: bez Caribaldiego, bez przemocy, bez cyrku, bez obsesyjnego ćwiczenia Kwintetu fortepianowego Pstrąg Schuberta, do którego próby są powtarzanym codziennie rytuałem rozpaczy. Jutro Augsburg? Jutro śmierć! I pojutrze, i kolejnego dnia, i tak codziennie, na raty, do końca.

Pamiętający spektakle Krystiana Lupy mogą być zaskoczeni tym tekstem Thomasa Bernharda i formą realizacji. Do tytułu oryginalnego (Siła przyzwyczajenia - Die Macht der Gewohnheit) Ochodlo dodał podtytuł „Cyrk egzystencjalny", bo tytuł główny był „niewystarczający dla temperamentu" reżysera. Ochodlo ma swój Rok Bernhardowski, po realizacji „Komedianta" w Ostrawie, odpowiedział „Siłą przyzwyczajenia" na sugestię Magdaleny Piekorz, nowej dyrektorki Teatru Nowego im. Adama Mickiewicza w Częstochowie. „Siła..." to spektakl mocno artystowski, rzadki we współczesnym teatrze, który raczej ucieka od takiej maniery, uważając ją za staromodną. Taki spektakl, zrealizowany nieprecyzyjnie, może razić i odrzucać. Na szczęście w Sopocie było inaczej. Tradycyjnie, można już powiedzieć, Ochodlo otwiera aktorów, dając im dużo przestrzeni i tworząc sytuacje, dzięki którym mogą zwyciężyć. Wszyscy częstochowianie mają na siebie pomysł, zindywidualizowane są intonacja i ruchy a „truskawkę z tortu" ukradł po raz kolejny (po świetnej „Procy" – zobacz więcej tutaj) Adam Hutyra. Jego Pogromca jest najbardziej popękaną i barwną postacią, nie tylko dzięki kostiumowi i fryzurze. Z szerokim uśmiechem, choć sytuacja jest tragiczna, towarzyszymy Pogromcy w jego nierównej walce o utrzymanie pozycji pionowej i wydobycie artykułowanego komunikatu, współczujemy aktorowi cowieczornego romansu z białą rzodkwią. Wirtuozersko bawi się rolą Żonglera Waldemar Cudzik, pamiętny Merkin z „Poniżej pasa" (więcej tutaj). Za nitki, raczej powrozy marionetek, pociąga Michał Kula (Caribaldi, dyrektor cyrku), który czyni to bardzo ekspresyjnie. Brak zróżnicowania artykulacji i jednostajne tempo osłabiają jednak całość przekazu.

André Hübner-Ochodlo podpisał się także pod kostiumami, które wraz ze scenografią AHO i Stanisława Kulczyka tworzą konsekwentny obraz inspirujący do interpretacji. Tradycyjnie Adam Żuchowski dodał dźwięki, dzięki którym szlachectwo spektaklu jest niepodważalne. 80-minutowa całość to kolejny spektakl gospodarza niezwykłego miejsca, który buduje już 30 lat legendę. Autorskie spektakle Ochodlo to teatr osobny na polskiej mapie artystycznej.

Tworzony z szacunkiem dla autora i aktorów, z pokorą i chęcią docierania do widza, wyrafinowany i precyzyjny jak... muzyka.



Piotr Wyszomirski
Gazeta Świętojańska
22 lipca 2019