Coś stryjowi żal tej gratki

Kolejne wystawienia "Zemsty" Fredry na warszawskich scenach dowodzą, że to arcydzieło literatury polskiej można czytać ciągle i wciąż odkrywać w misternie skonstruowanej fakturze coś nowego.

Można dostrzec nowe subtelności, niuanse, związki i zależności, mogące stać się śmiałym przyczynkiem do artystycznych poszukiwań i teatralnych satysfakcji. Wszystko to może się wydarzyć pod jednym wszakże warunkiem. Że nie zechcemy na siłę przypodobać się publiczności, szczególnie tej młodzieżowej, która na "Zemstę" do teatru przyjdzie, choćby tylko dlatego, by uniknąć sięgnięcia do słowa pisanego.

"Zemstę", w reż. Krzysztofa Jasińskiego w Teatrze Polskim w Warszawie, ogląda się nie zawsze z pełną aprobatą, momentami może nawet z niesmakiem i sprzeciwem. Niektóre z ingrediencji zastosowane przez reżysera wydają się nie do końca smaczne, bo zbyt łatwo schlebiają gustom młodego widza, tracąc tym samym wyrafinowane bogactwo i wszystkie odcienie zawarte w dziele autora "Pana Geldhaba". Szkoda, że Jasiński nie do końca zaufał autorowi, który jest nie tylko mistrzem komediopisarstwa, ale i równie wielkim poetą. To nie tylko dostawca soczyście realistycznych, krwistych i różnokolorowych malowideł z będącej już przeszłością epoki. Jego dramaty mówią znacznie więcej, nie tylko pokazują to, jak dawniej bywało. Co prawda, realizatorzy w Polskim nie próbują wchodzić w dyskusję na temat stosunku autora do przeszłości, nie traktują Fredry jak ideologa, moralisty czy smętnego humorysty, ale nie uciekają od pytań jaki ma być dzisiaj nasz do dawnych czasów stosunek. W takim postawieniu sprawy niełatwo jest zatracić i zgubić Fredrę, który igrając ze swoimi bohaterami próbuje zabawić nas widzów/czytelników, zachowując przy tym do stwarzanej rzeczywistości poetycki dystans i nie identyfikując się do końca ze swymi postaciami. W przypadku "Zemsty" jest to oczywiście dystans dużo mniej złośliwy niż w "Mężu i żonie", bo zdecydowanie bardziej wielkoduszny i serdeczny, poetycko sentymentalny i jakby nieuchwytnie odrealniający świat przedstawiony. Szkoda, że w spektaklu Jasińskiego nie możemy obejrzeć postaci komicznych w stanie "czystym", tutaj nie tylko uwikłania w zdarzenia i działania czynią je śmiesznymi, ale i sposób kontaktu z widzem, zbyt często odwołujący się do grania "pod publiczkę", do tego z celebryckim sznytem. Ten rodzaj niby żartobliwej przekory wobec autora może budzić w odbiorze przedstawienia największy sprzeciw. Wątpliwej jakości jest bowiem wychodzenie poza ramy tego, co jest w tekście oczywiste i zburzyć się nie daje. Tymczasem w inscenizacji Jasińskiego za dużo jest mało znaczących naddatków, pustych ornamentów, dodatkowych gierek i przerywników. Oszczędność w serwowaniu efektów wyszłaby spektaklowi na pewno na korzyść bardziej, niż rozdawanie ich tak szczodrą ręką. Po co zresztą dodawać bogatemu, którego wspaniałość i tak dobrze widać bez tego. Powściągliwość, dyskrecja i umiar, szczególnie w przerysowywanych środkach aktorskiego wyrazu, zapewne wyszłyby tej realizacji na korzyść. Tym bardziej, że wykonawcy głównych ról czują siłę Fredrowskiego języka, misterną budowę i kompozycję wiersza. Niezrozumiałe jest więc wychodzenie poza treści komedii, a także poza formę, która jest przecież głównym zarzewiem humoru, dowcipu, komizmu i poezji. Wystarczyło przecież uwierzyć w słowo, od którego zależy najwięcej. Tylko pod wpływem niego świat "Zemsty" zyskuje na prawdzie, realności i znaczeniu.



Wiesław Kowalski
Teatr dla Was
9 lipca 2013
Spektakle
Zemsta