Cuda św. Witkacego – 30 lat pracy nad dziełami artysty

Jaki był „zwyczajny" Witkacy – pisarz, dramaturg, malarz, filozof, fotografik – opowiada w obszernym wywiadzie profesor Janusz Degler, wrocławski teatrolog i wybitny znawca biografii i twórczości Stanisława Ignacego Witkiewicza. Rozmawiamy w 30-lecie edycji dzieł zebranych Witkacego publikowanej nakładem Państwowego Instytutu Wydawniczego, która w przyszłym roku zostanie zamknięta ostatnim tomem.

Z profesorem Januszem Deglerem - o 30 latach pracy nad dziełami Stanisława Ignacego Witkiewicza - rozmawia Magdalena Talik.

Magdalena Talik: W księgarniach książka „Varia" – 24 tom dzieł zebranych Stanisława Ignacego Witkiewicza w opracowaniu Pana Profesora. Pierwszy tom – powieść „622 upadki Bunga, czyli Demoniczna kobieta" – ukazał się w 1992 roku. To już blisko 30 lat pracy nad utworami Witkacego. Jakie były początki tej niezwykłej edycji dzieł zebranych?

Profesor Janusz Degler - To długa historia. Pomysł zbiorowego wydania dzieł Witkacego zrodził się w kwietniu 1971 roku na fali odwilży gierkowskiej i ograniczenia restrykcji cenzuralnych. Ukazało się wtedy drugie wydanie „Dramatów" oraz wznowienie powieści „Nienasycenie". Projekt edycji przedstawiła dyrektorowi PIW-u Anna Micińska. Zyskał jego aprobatę. Niestety, cenzura stanowczo sprzeciwiła się wydaniu powieści „Pożegnanie jesieni", która kończy się rozstrzelaniem bohatera przez pluton bolszewicki.

Potem chyba jeszcze trzykrotnie wracaliśmy do tej sprawy. Rezultatem była pięciotomowa edycja pism literackich przygotowana z okazji setnej rocznicy urodzin autora, obchodzonej w roku 1985 na całym świecie pod auspicjami UNESCO. Zielone światło zapaliło się po czerwcowych wyborach 1989 roku. Ówczesny dyrektor PIW-u poprosił nas o przygotowanie konspektu całej edycji.

Powołaliśmy szybko komitet redakcyjny z Janem Błońskim, Anną Micińską, Bohdanem Michalskim , Lechem Sokołem i Konstantym Puzyną, który był pierwszym wydawcą dramatów Witkacego w 1962 roku. Ta edycja stała się ważnym wydarzeniem dla polskiej kultury i teatru. Zmieniła krajobraz polskiej dramaturgii. Witkacy wyrósł ponad wszystkich, którzy tworzyli w owym czasie i szybko zrobił międzynarodową karierę.

Minęło trzydzieści lat, ale dobrze pamiętam nasze pierwsze zebranie redakcyjne, kiedy po długiej dyskusji ustaliśmy kolejność tomów i rozdzieliliśmy zadania. Oczywiście Ket Puzyna zgodził się na przygotowanie dramatów, ale chciał opracować także „Pożegnanie jesieni", bo w Muzeum Literatury natrafił na autorską korektę tej powieści.

Niestety, trzy miesiące później zmarł na serce, wkrótce potem odszedł Jan Błoński i zostaliśmy we czworo – Anna Micińska, Bohdan Michalski, Lech Sokół i ja. Michalski wydał tomy filozoficzne, Dunia Micińska – „622 upadki Bunga", „Pożegnanie jesieni", „Jedyne wyjście" i w jednym tomie „Narkotyki. Niemyte dusze".

Dla Anny Micińskiej praca nad tekstami Witkacego była przeżyciem bardzo osobistym. Jej ojciec znał dobrze Witkacego.

- Bolesław Miciński był jednym z bliskich przyjaciół Witkiewicza. W połowie września 1939 roku wyruszył on wraz z uciekinierami z Warszawy. Pociągiem dojechali pociągiem do stacji w Łukowie, która została zbombardowana. Wszyscy wysiedli na peronie i Witkacy zobaczył Micińskiego wraz z żoną Haliną.

Miciński rzucił się mu na szyję i powiedział, że jest szczęśliwy, bo będzie ojcem. Halina Micińska była w szóstym miesiącu ciąży. Usłyszawszy to Witkacy gdzieś zniknął, aby niebawem pojawić się z kubkiem mleka dla niej. Pozostaje tajemnicą, jak udało mu się je zdobyć.

Anna Micińska wyssała więc miłość do Witkacego nie tylko z mlekiem matki.

- Często powtarzała, że wszystko, co robi dla Witkacego, to spłata długu wdzięczności za ten kubek mleka w pamiętnym wrześniu 1939 roku. Po wojnie zamieszkała z matką w Zakopanem i pracując w Muzeum Tatrzańskim porządkowała rozmaite pamiątki po Witkacym. Żyła jego legendą i zbierała materiały do biografii. Pracę magisterską u Kazimierza Wyki pisała o pierwszej powieści „622 upadki Bunga, czyli Demoniczna kobieta", której rękopis znajduje się w zbiorach Ossolineum.

To ona w Książnicy Pomorskiej w Szczecinie, nieco potajemnie, przepisała ręcznie 1278 listów Witkacego do żony, która zastrzegła, że mogą być udostępnione po dwudziestu latach od jej śmierci. Micińska pracowała nad tą niezwykłą korespondencją do końca życia. Na mnie spadł obowiązek dokończenia jej pracy.

Wspomina Pan profesor wielkie nazwiska w komitecie redakcyjnym dzieł zebranych Witkacego, ale w ostatnich latach pałeczkę w pokoleniowej sztafecie przejmują z zapałem nowi badacze – Przemysław Pawlak, Tomasz Pawlak.

- To już trzecie pokolenie, które podejmuje się ważnych zadań i przedsięwzięć dla recepcji Witkacego, ugruntowania jego pozycji w polskiej kulturze. Młodzi, pełni zapału i energii, postanowili nadać ramy instytucjonalne witkacologii, która w ciągu kilkunastu lat ukształtowała się jako osobna dziedzina nauki, mająca kilka działów – filozofię, teorię sztuki, malarstwo, powieść, dramat, publicystykę – odpowiadające wszechstronnym zainteresowaniom Witkiewicza.

Cztery lata temu Przemysław Pawlak powołał Instytut im. Witkacego. Miał wprawdzie problemy w sądzie...

W sądzie???

- Sędzia uznała, że nie może być Instytut im.Witkacego, ale imienia Stanisława Ignacego Witkiewicza. Przemysław Pawlak odwołał się, przedstawiając liczne przykłady, że Witkacy powszechnie funkcjonuje pod swoim pseudonimem i wygrał w sądzie drugiej instancji. Zatwierdzono statut i Instytut rozpoczął wydawanie półrocznika „Witkacy!".

Dotychczas ukazało się 7 numerów, zawierających wiele ważnych i odkrywczych tekstów. Marzenie Witkacego o własnym czasopiśmie spełniło najmłodsze pokolenie witkacologów.

A dla Pana profesora, co w twórczości Witkacego było najbardziej fascynujące?

- Bez wątpienia, listy do żony, Jadwigi z Unrugów. To wyjątkowa korespondencja i podobnej nie znajdziemy w naszej kulturze. Witkacy traktował żonę jak powiernika, nie miał przed nią żadnych tajemnic. Pisał o swoich stanach psychicznych, nękających go okresach depresji, niemocy twórczej.

Nie ukrywał romansów z innymi kobietami, zwierzał się z kłopotów, jakich przysparzała mu Czesława Oknińska-Korzeniowska, którą poznał w 1929 roku i która towarzyszyła mu w ostatniej drodze. W swojej szczerości posuwał się nieraz do granic ekshibicjonizmu.

Ich małżeństwo, które nie było szczęśliwe, zmieniło się z czasem w tzw. małżeństwo koleżeńskie. Jadwiga w swoich wspomnieniach otwarcie przypisuje sobie winę, jako że była kobietą oziębłą, a dla Witkacego dowodem miłości było odczuwanie przez kobietę rozkoszy. Tym Jadwiga usprawiedliwia jego zdrady i związki z innymi kobietami. On zaś nigdy nie godził się na rozwód. Konsekwentnie zapewniał ją o swej miłości. Do końca pozostali oddanymi sobie przyjaciółmi.

Korespondencja z żoną to właściwie wielki dziennik, pisany niemal z dnia na dzień. Witkacy skrupulatnie odnotowuje, co się z nim i wokół niego dzieje, poczynając od drobnych spraw, jak choćby o przygodzie w lesie: „Ale pecha mam. Wczoraj, kiedy robiłem pipi w lesie i zapatrzyłem się na krajobraz, bąk koński uciął mnie w kutasa. Spuchło to jak balon i myślałem, że odpadnie. Ale jodyna i Staroniewicz uratowali to cenne utensylium dla przyszłych pokoleń. Dziś jest tylko czerwone, ale może jeszcze odpadnie. Jak odpadnie, to Ci przyślę w formalinie".

Witkacy nie pozwalał Jadwidze pracować – uważał, że obowiązkiem męża jest utrzymywać żonę i do 1932 roku przesyłał jej 200 zł, co było przyzwoitą sumą. Dokładnie informował ją o swoich zarobkach, ile wykonał portretów, komu i za jaką kwotę. Wysokość honorarium zależała od typu portretu, które określał „Regulamin Firmy Portretowej". Najdroższy (300 zł) był Typ A – „najbardziej tzw. wylizany".

Edytorowi sprawia to nieraz sporo trudności, bo zgodnie z zasadami wydania krytycznego powinien podać przynajmniej podstawowe dane biograficzne osoby portretowanej wymienionej z nazwiska. Ale jak poradzić sobie z informacją: „Pułkownikowa obnażyła się po pępek"? Czeka go niemal detektywistyczne śledztwo, które dzięki pomocy wielu ludzi zostaje przeważnie pomyślne zakończone. W wypadku pułkownikowej pomogła w identyfikacji opublikowana lista gości odwiedzających Zakopane.

Podobnych zagadek jest mnóstwo, co sprawia, że cztery tomy listów do żony to frapująca lektura. Obraz Witkacego, który się z nich wyłania zdecydowanie różni się od utrwalonego w legendzie obrazu narkomana, pijaka, dziwaka, ekscentryka, „wariata z Krupówek".

Czytelnik pokocha Witkacego-człowieka, bo pewnie jest mu bliższy niż Witkacy-pisarz.

- Widzimy go uwikłanego w sprawy życia codziennego – ma kłopoty z zębami, nękają go dolegliwości żołądkowe, ciągle boryka się z brakiem pieniędzy, ściga go Urząd Skarbowy z powodu zaległych podatków. W tym wypadku ratuje go przyjaciel, pokrywając część długów.

Ten „zwyczajny" Witkacy to człowiek ciężko pracujący, przestrzegający ustalonego porządku dnia, który zwykle zaczynał się półgodzinną gimnastyką. Potem kąpiel w tubie (w „Antałówce" nie było łazienki i bieżącej wody) i szorowanie całego ciała szczotką firmy Braci Sennewaldt z Bielska-Białej, którą polecał lub wręczał znajomym. Następnie poranna kawa w łóżku i lektura filozoficzna. Oczywiście, był w tym porządku czas na wycieczki w góry i spotkania z przyjaciółmi.

Potrafił tych przyjaciół karać w wymyślny sposób. W tomie „Varia" przeczytamy wiersz „Do przyjaciół gówniarzy" wysyłany tym, którzy Witkacemu „podpadli".

- Był aż do przesady wrażliwy na to, co łączyło się z przyjaźnią, a więc z wiernością i lojalnością. Miał hierarchicznie ułożoną listę przyjaciół. W wypadku, kiedy ktoś zawiódł zaufanie lub zachował się niestosownie, szef jego gabinetu Witkasiewicz zawiadamiał go specjalnym listem, że zostaje ukarany przeniesieniem na odległe miejsce lub skreśleniem z listy.

Dodatkową karą mógł być zakaz wszelkich rozmów, a nawet nieodpowiadanie na ukłony. Do pisma dołączony był wiersz „Do przyjaciół gówniarzy" z mottem: „Kto się za ten wiersz obraża, ten się sam za gówniarza uważa".

Do „Variów" trafił też wiersz „Do przyjaciół lekarzy". Dziękczynny, m.in. za możliwość dostępu do narkotyków.

- Witkacy miał wielu przyjaciół, którzy go leczyli, bo dokuczały mu różne dolegliwości, m.in. artretyzm kolan, bóle głowy i brzucha, kłopoty laryngologiczne (usuniecie polipa). Nieraz prosił ich o morfinę lub kokainę, a oni przeważnie spełniali jego prośby. Jeśli po ich zażyciu wykonywał czyjś portret, odnotowywał to przy podpisie i zazwyczaj nie brał honorarium.

W „Variach" znalazły się małe utwory Witkacego, ale także ważne.

- Trudno było znaleźć dla nich miejsce w poprzednich tomach. Są to m.in. jego utwory poetyckie, które wiele lat temu Micińska wydała w bogato ilustrowanym albumie. Ubolewał, że nie ma talentu poetyckiego, ale pisanie wierszy było jego pasją. Zaczynał od naśladowania Wyspiańskiego i Micińskiego. Kilka napisanych w młodości wierszy wykorzystał potem w dramatach, m.in. w „W małym dworku" jako przykłady utworów grafomańskich jednego z bohaterów.

Często krótkie wierszyki umieszczał na zabawnych rysunkach i kilka z nich znalazło się w „Variach". Wiele wierszyków komponowanych podczas porannej toalety, zwanych piosenkami kąpielowymi, przesyłał w listach do żony i niektórych przyjaciół. Zachował się także dłuższy „poemat" pt. „Krytyka stosunków klozetowych na Antołówce w <<wolnym>> wierszu wyrażona".

Stosunki klozetowe w domu jego ciotki Marii Witkiewiczowej i kuzynki Marii Witkiewiczówny „Dziudzi" były dość prymitywne. W sławojce „treść" zasypywało się torfem. I jak Witkacy mógł takiej sytuacji zapraszać gości?

- W latach trzydziestych nawiązał korespondencję z wybitnym niemieckim filozofem Hansem Corneliusem, którego uważał za swego duchowego ojca. W październiku 1937 roku zaprosił go do Zakopanego, ale uprzedził listownie, że w „Antołówce", gdzie mieszka z ciotką i kuzynką, nie ma światła, bieżącej wody, a za potrzebą trzeba chodzić do sławojki.

Szczęśliwie, obok „Antołówki" znajdowała się piękna willa „Ryś" pani Biegańskiej. Witkacy często korzystał tu z telefonu i opłacał rachunki portretami gospodyni i gości. Tam właśnie ulokował Corneliusa. Napisał jednak satyryczny wiersz krytykujący higieniczne warunki w prymitywnej sławojce.

Stosunki z ciotką i kuzynką nie układały się najlepiej, bo obie były wielbicielkami ojca Witkacego, kultywowały jego pamięć i uważały, że syn swoim zachowaniem przynosi ujmę nazwisku Stanisława Witkiewicza. Na tym tle powstawały konflikty.

Witkacy miał nawet zamiar się wyprowadzić i pisał do żony, że może zlikwiduje swój kramik portretowy i przeniesie się do Lwowa. Działalności portretowej towarzyszyła bogata twórczość rysunkowa.

Niektóre dość pieprzne opatrzone obscenicznym podpisem, jak „schujowacenie mózgowia".

- Była to w większości twórczość ulotna, bo rysunki powstawały w życiowych sytuacjach, w kawiarni, knajpie, przy jakichś spotkaniach towarzyskich. Prezentowano je na kilku wystawach malarstwa Witkacego i zdaniem znawców dowodzą jego mistrzostwa w posługiwaniu się kreską.

Ujawniają również jego poczucie humoru oraz ironii.

- A także autoironii. To, co mi się u niego bardzo podoba to dystans wobec samego siebie. Łatwo jest żartować z kogoś lub z czegoś, o wiele trudniej z własnej osoby, odkrywając przy tym jakieś swoje słabości lub wady. Nie każdego artystę na to stać.

Wystarczy przypomnieć choćby tylko przekształcenia nazwiska i pseudonimu: Witkacjusz, Witkac, Witkasiewicz, Vitkatz, Witkazer, Witkasek itp. Niejednokrotnie autoironia i dowcip ujawniają się w listach do żony, które podpisuje: Twój Witkacuszek, Wilkołaczek Bykosławski, Dupek-Pupeczek, Pierdypuczko, Gnidon Flaczko, Półdupski itd. Tego rodzaju przebieranki słowne były jego ulubioną grą językową.

Przebieranie się było jedną z pasji Witkacego. Napisał artykuł „O dandyzmie zakopiańskim", w którym dowodził, że dandys to nie ten, kto zadziwia kogoś, ale samego siebie.

- Oryginalnym ubiorem celowo prowokował opinię publiczną. Dziś uznalibyśmy go za hipstera. Do eleganckich kawiarni warszawskich przychodził w butach narciarskich, w słynnych pumpach i jaskrawo kolorowych skarpetach zrobionych na drutach przez jego matkę, które ponoć budziły metafizyczny dreszcz u kobiet. W podobnym stroju wystąpił na Zjeździe Filozoficznym, budząc zdumienie grona szacownych profesorów.

Kiedyś odwiedził go Antoni Słonimski i zastał w piżamie z papieru, którą „uszyła" jedna z wielbicielek Witkacego. Słonimski rozmawiał z nim ponad godzinę, udając, że nie widzi ekscentrycznego ubioru. Witkacy bardzo się na niego obraził i następnego dnia powiadomił, że przesuwa go na liście przyjaciół z miejsca trzeciego na miejsce trzydzieste czwarte.

Ale prezencję miał nieskazitelną – 185 cm. Wysoki, postawny, piękny, dowcipny. I kawalarz, bo w „Variach" znajdziemy napisany przez niego artykuł „Polepszenie na rynku dykt i fornierów" opublikowany w „Codziennej Gazecie Handlowej". Zwykły żart, ale wielu się na tym nie poznało i skończyło się straszną awanturą na łamach specjalistycznych czasopism branży drzewnej.

- Pisze o tym Jadwiga w swoich wspomnieniach. Pewnego dnia w jej warszawskim mieszkaniu na ulicy Brackiej, gdzie zatrzymywał się Witkacy, zjawił się przemysłowiec dr Emil Ginzburg, aby zamówić portret. Witkacy podał mu regulamin Firmy Portretowej „S.I.Witkiewicz" , ale ten powiedział: „Zapisz pan sobie numer telefonu i maluj pan, jak pan chcesz", co się Witkacemu szalenie spodobało. Nawiązała się przyjaźń i postanowili zrobić kawał.

Witkacy napisał utrzymany w poważnym tonie artykuł o wyrobach z olchy. Przemycił tam dwie absurdalne informacje, że importujemy olchę z Kaukazu, a wyroby eksportujemy do krajów ościennych – Szwecji i Włoch. Rozpętała się burza. Na łamach fachowych czasopism pojawiały się artykuły polemiczne, w których dowodzono, że autorem jest ignorant, nie mający pojęcia o przemyśle drzewnym. Można sobie wyobrazić radość Witkacego i Ginzburga z udanego żartu!

Co prawda Jadwiga podała tytuł gazety, ale się pomyliła. Szukało tego tekstu wiele osób, m.in. Anna Micińska i Jerzy Timoszewicz. Bez skutku. Wreszcie zajął się tym Przemysław Pawlak – prześledził, jakie tytuły wtedy się ukazywały, przejrzał kilkanaście roczników i trafił bezbłędnie.

W „Variach" pokazana została także jednodniówka „Papierek lakmusowy". Wyjątkowa gazeta.

- Ukazała się w 1921 roku w Zakopanem, a wydało ją trzech przyjaciół – Witkacy, Tadeusz Langier i Tymon Niesiołowski. Była reakcją na ówczesne kierunki w sztuce, jak surrealizm, dadaizm i futuryzm, które programowo głosiły i propagowały nonsens.

Witkacy stanowczo przeciwko temu protestował w licznych artykułach polemicznych, dowodząc, że co prawda można posługiwać się nonsensem, ale sama sztuka nie może być bez sensu.

Postanowił zatem sparodiować utwory dadaistów niemieckich i francuskich oraz polskich futurystów. Swoje poglądy sformułował w „Manifeście (Fest-mani)" i pospołu z przyjaciółmi opublikował kilkanaście utworów tzw. piurblagistów.

„Papierek lakmusowy" ukazał się w kilkunastu egzemplarzach i jest rzadkością. Bardzo się cieszę, ponieważ w „Variach" czytelnicy mogą obejrzeć fotokopię każdej strony oryginału i docenić, jak starannie został wydany.

Tom „Varia" jest przedostatnim w serii dzieł zebranych. Kiedy planowane jest zamknięcie tej wielkiej edycji?

- Bibliografia Stanisława Ignacego Witkiewicza ukaże się w 2020 roku w dwóch tomach, ponad 1200 stron. Jest ukończona i czeka na dotację ministerialną. Ale Witkacy nadal pisze...

W ostatnim czasie ujawniło się kilka listów, m.in. do doktora Rouhiera, który w Paryżu produkował pigułki z peyotlu. Witkacy nawiązał z nim korespondencję i co pewien czas otrzymywał zamówioną ilość pigułek. Zażywał je pod kontrolą swego przyjaciela dr Białynickiego-Biruli podczas tzw. seansów meskalinowych.

Z kolei niedawno, w czasie sesji w Słupsku, dowiedzieliśmy się od Nelly Kostikowej z Moskwy nie tylko o związkach Witkacego z awangardą rosyjską, którą poznał podczas pobytu w Rosji, ale także o tym – co było rewelacją – że w polonijnym „Dzienniku Narodowym", ukazującym się w Petersburgu, opublikował w maju 1918 roku recenzję sztuki „Upiory" Ibsena, wystawioną przez tamtejszy Polski Teatr Ludowy.

Podpisał ją jako Genezyp Kapen. Tym pseudonimem sygnował powieść „622 upadki Bunga", ukończoną w 1911 roku. Genezyp Kapen jest także bohaterem powieści „Nienasycenie" (1930). Teraz trzeba w „Kronice życia i twórczości Stanisława Ignacego Witkiewicza" zmienić datę debiutu z 30 września 1919 na 30 maja 1918.

Musimy zatem być przygotowani na podobne niespodzianki, które określamy „cudami św. Witkacego", i za jakiś czas konieczne stanie się wydanie tomu „Varia 2"...

___

Profesor Janusz Degler - urodził się 2 czerwca 1938 w Sosnowcu. Literaturoznawca, historyk literatury polskiej, teatrolog, historyk teatru, edytor, profesor nauk humanistycznych, od 1989 profesor Uniwersytetu Wrocławskiego, od 2008 profesor emerytowany UWr i wrocławskiej filii PWST im. Ludwika Solskiego w Krakowie. Najwybitniejszy znawca życia i twórczości Stanisława Ignacego Witkiewicza „Witkacego".



Magdalena Talik
Gmina Wrocław
17 stycznia 2020