Czarna ballada o Wujku

Choć po cichu, ale byłam pewna, że skoro Robert Talarczyk swój autobiograficzny spektakl „Wujek 81″, przenoszący nas do czasów sprzed 35.lat, kiedy to kopalnia „Wujek" strajkowała, nazwał czarną balladą, to nie będzie w nim martyrologii, solenia ran i patosu. I nie było, powiem to od razu. Miałam jednak chwilę wahania przed wejściem do teatru, kiedy na frontonie zobaczyłam banery z hasłami: Polak Polakowi zgotował ten los, Precz z zapleśniałą elitą władzy, Wolność słowa i myśli. Zabrzmiało to groźnie, szczególnie w zestawieniu z aktualnymi wydarzeniami w sejmie i protestami pod nim.

Ballada jako gatunek wyrastający z tradycji bardowskiej kieruje się swoimi prawami, które reżyser na różne sposoby wykorzystał, tworząc liryczną i mroczną opowieść z tragedią w tle, widzianą oczami czterech zaprzyjaźnionych z sobą, nastoletnich chłopaków. Zapamiętali ją po swojemu, poprzez pryzmat własnych lęków i fascynacji światem komiksowych bohaterów, którzy pozwolili im wierzyć, że dobro zwycięży, a wcielenie się w Czterech Jeźdźców Apokalipsy pomoże im odnieść zwycięstwo. Przyjaźń i symboliczne „braterstwo krwi" łagodziło im okres dojrzewania i doświadczenia, w których nie każdy stoi po tej samej stronie barykady (ojciec jednego z chłopców jest milicjantem).

Poszczególne sceny opowieści pokazują różne wydarzenia codzienne, poprzedzające dzień tragedii. Obserwować więc możemy śląską rodzinę, przeżywającą nadejście paketu z Rajchu, z którego każdy wiktuał jest dzielony sprawiedliwie przez seniorkę rodu. Migawki wspomnień są sygnalizowane charakterystycznym dźwiękiem przesuwania kliszy w projektorze wyświetlającym zdjęcia. Codzienność jest tu taka, jak i ja ją pamiętam nie tylko z filmów czy książek: Zapach proszku Persil, smak czekolady z orzechami, tapirowanie włosów i układanie sztywnych koafiur, opowieści o czarnej wołdze porywającej dzieci, ekscytacja opowieściami o tym, co można zobaczyć w „świerszczykach".

Reżyser i autor miesza rodzaje opowieści, liryzm (nastrój, emocje) łączy z dramatem i epicką narracją. Powracają wątki, sceny się przeplatają (rodzinny, stół, fryzjer, próba orkiestry, rozmowy chłopaków, rozmowy seniorów na dachu), a w tle czai się to, co najokrutniejsze, pokazane symbolicznie, poprzez tarcze zomowców, scenki migające jak z filmu.

Nie mogło w tej balladowej opowieści zabraknąć świętej Barbary z Nikomedii (Izmit, starożytne miasto nad morzem Marmara, obecnie w Turcji), będącej patronką górników, trudnej pracy, dobrej śmierci. W PRL-u wykorzystywano święto patronalne użytkowo, dążąc do tego, by dawne zwyczaje sakralne przybrały rytualno-zawodowe, świeckie cechy. Górnicy wielbili Barbarę, była ona także wzorem dla kobiet. W spektaklu rolę Barbórki gra Joanna Kściuczyk-Jędrusik, solistka Opery Śląskiej. I są to najbardziej wzruszające sceny. Barbórka schodzi z piedestału i wsiada na rower. Może wówczas pogawędzić z raperem (Miuosh) o marności świata i zmianie zwyczajów. Może wyśpiewać swój ból, jakże inaczej od rapowego przekazu. Jeszcze inaczej będą śpiewem komentować codzienność nastoletni chłopcy, dla których gitara to nie tylko instrument, ale i broń przeciwko złu świata.

Mieszanie stylów muzycznych (muzyka na żywo) to wielki atut tego przedstawienia. Wszystko to pozwala na dwoistą interpretację przedstawianych zdarzeń, raz w wersji realnej, raz w fantastycznej, raz psychologicznej, raz z elementami cudowności. Mroczny temat, z jak najbardziej realną śmiercią, też został złagodzony w swojej ekspresji przez Śmierć upersonifikowaną (Anna Kadulska), jawiącą się chłopakom w osobie zwiewnej, pociągającej kobiety.

Reżyser uniknął publicystyki dzięki balladowemu zadziwieniu światem, w którym kopalnia-gruba jest wartością samą w sobie, a jej duch, na wzór powieściowego Dracha, daje i odbiera, żywi i żąda ofiar. Trudna to do pojęcia filozofia, szczególnie, kiedy górnicy giną nie na wskutek nieszczęśliwego wypadku, ale od kul rodaka z przeciwnej strony barykady. By nie uwierzyć do końca w interwencję tajemniczych sił nadzmysłowych, na scenie czuwa raper, którzy przywraca nas rzeczywistości, bo on, jako buntownik, jest ze Świata Tego. Dlatego na koniec uprzytomni widzom, że rzecz działa się naprawdę i nie była fikcją, i że w przedstawieniu wzięło udział 50. aktorów. Czy ta kwestia była spontaniczną improwizacją, czy tekstem dramatu, nie wiem. Ale scena zrobiła wrażenie.

Bardzo mi odpowiada to wymieszanie konwencji i nastrojów w spektaklu. Także i to, że ze sceny słychać śląską godkę w nieocenionym, miedzy innymi, wykonaniu Grażyny Bułki. Jako zwolenniczka rapu (także rosyjskiego) potrafię się wsłuchać w słowa songów, ale obawiam się, że nie każdemu się to udało. Jeśli coś mi rozbiło dramaturgię przedstawienia, to zbyt rozciągnięte sceny z próbami orkiestry, powtarzające te same „chwyty". I choć obecność powtórzeń wraz z gradacją emocji jest cechą charakterystyczną ballady, wzmagającą jej dramatyczność, to jednak w tym przypadku ograniczenie sceny do kilku powtórzonych gestów dałoby bardziej znaczący efekt.

Najważniejsze jednak, że „Wujek 81. Czarna ballada" to spektakl dający wzruszenia, skłaniający do refleksji nad marnością świata i konstatacji, że historia kołem się toczy, jak fortuna. Co nie znaczy, że pamięć ma z nami robić, co zechce. Wujek 81. Śląsk pamięta.



Marta Fox
marta-fox.blog.onet.pl
27 grudnia 2016
Portrety
Robert Talarczyk