Czarodziejskie podróże w czasie

Widzowie warszawskiej opery zasiadając w krwistoczerwonych fotelach mogą doświadczyć czegoś niecodziennego - podwójnej podróży w czasie. Jak to możliwe?

Po pierwsze ze względu na wybór XVIII wiecznej opery Mozarta i Schikanedera "Czarodziejski Flet", po drugie ze względu na ducha kina niemego z początku XX wieku, który sprawnie wykorzystali współcześni twórcy, aby przenieść nas w estetykę "Gabinetu Doktora Caligari". Szczęśliwie dla naszych uszu druga podróż jest tylko umowna, więc nie straciliśmy cudownych głosów wykonawców.

Stylistyka kina niemego przejawia się w kostiumach oraz charakteryzacji. Stroje stylizowane na trendy modne w poprzednim stuleciu uwieńczone są odpowiednim makijażem, czyli wypudrowana na biało twarz z mocno podkreślonymi na czarno oczami i ustami. Doskonale współgra to z ciekawą i zaskakującą scenografią, wyjątkową, ale ośmielę się twierdzić, że co raz bardziej popularną. Otóż całą scenę zajmuje wielka biała ściana na której wyświetlona projektorem animacja, autorstwa Paula Barritta, zabiera nas w fantastyczną, kolorową podróż naszpikowaną ekscytującymi przygodami bohaterów. Co interesujące, bohaterowie pojawiają się w dość nieoczekiwanych miejscach, bo nie tylko na deskach sceny, ale wyłaniają się niespodziewanie na różnych wysokościach ściany. Rozwiązanie to, muszę przyznać, było dla mnie fascynującym zaskoczeniem. Jestem pełna podziwu dla artystów, którzy byli w stanie doskonale odgrywać swoje role, często pojawiając się na wąskich platformach kilka metrów ponad sceną.

Pomiędzy poszczególnymi partiami śpiewu wykonawcy przenoszą nas w konwencję kina niemego także poprzez grę aktorską typową dla wczesnego okresu sztuki obrazu ruchomego. Wykonawcy w partiach uzupełniających nie mówią ani słowa, lecz grają pantomimicznie, a tekst, który czytamy jest częścią złożonej animacji. Jak to przystało na okres świetności filmów Charliego Chaplina i sławy Poli Negri, do fragmentów tych w tle słyszymy muzykę fortepianową. Koncepcja ta jest wynikiem współpracy Barriego Kosky'ego z formacją "1927" czyli Suzanne Andrade oraz Paula Barritta. Niezwykle cieszy mnie pojawienie się tego spektaklu na deskach warszawskiej opery oraz fakt współpracy Brytyjsko - Niemiecko - Polskiej. Uważam, że efekty są wyśmienite i mam nadzieję, że takie wizyty i świeże pomysły często będą scalać i angażować europejskich artystów.

Zaskakujące przedstawienie Królowej Nocy spotęgowało moc i wyraz, chyba najsłynniejszej, ale jakże wspaniałej, arii Królowej Nocy. Wykonanie Aleksandry Olczyk podczas spektaklu, na którym miałam okazję gościć, zapierał dech w piersiach i zachwycał czystym dźwiękiem każdej wyśpiewanej nuty. Jestem pełna podziwu także dla pozostałych wykonawców warszawskiej sceny. Należy wspomnieć wyśmienitą arię "Ach! Ich fühl's, es ist verschwunden" Paminy w wykonaniu Iwony Sobotki, która bardzo mnie wzruszyła. Brawa dla Tamino - Emil Ławecki, oklaski dla Papageno - Hubert Zapiór, a także dyrygenta Piotra Staniszewskiego.

Dziękuję za wspaniały wieczór i mam nadzieję, na więcej tak interesujących, międzynarodowych spektakli. W roku 2019 opera pojawi się ponownie na deskach Teatru Wielkiego Opery Narodowej w drugiej połowie marca.

 



Sara Gołębiowska
Dziennik Teatralny Warszawa
4 stycznia 2019
Spektakle
Czarodziejski flet
Portrety
Suzanne Andrade