Czary w Ogrodzie Muzeum Archeologicznego w Krakowie

Mówię: „wiedźma", co myślisz? Czy oczyma wyobraźni widzisz starą kobietę o siwych włosach, zakrzywionym nosie i zatrważającym wejrzeniu gotującą w kotle wywar z pokrzyw zbieranych w nowiu? A może jest to pewna siebie kobieta, nie bojąca się wyrażać własnej opinii, dążąca do spełniania marzeń? W najnowszym spektaklu Teatru Odwróconego na podstawie tekstu Karoliny Fortuny rozszyfrowujemy archetyp wiedźmy. Wnioski, jakie można wyciągnąć, są wstrząsające.

W obsadzie występuje tylko jedno nazwisko: Anny Lenczewskiej, choć od samego początku przekornie podkreśla ona, że spektakl to nie monodram. Wydaje się, że to droczenie się z widzem, wzmacnianie świata budowanego w spektaklu: oczekiwania na sabat wiedźm. Ale rzeczywiście, pojawia się jeszcze jedna postać, która zaskakuje nas niczym deus ex machina. Ale od początku.

Spektakl rozgrywa się w ciekawej i tajemniczej scenerii Ogrodu Muzeum Archeologicznego w Krakowie. Deszcz trochę kropi, co w sytuacji spektaklu plenerowego wprowadza trochę niepokoju, czy pogoda nie spłata psikusa. O 20:00 już jest ciemniej, zaczyna panoszyć się wokół szarówka, ścieżka prowadzi pomiędzy drzewami i krzewami, nad głową przelatuje nietoperz. Zgromadzeni na krzesłach, karimatach oczekujemy przybycia tytułowej wiedźmy. I choć czekamy, zaskakuje nas postać z plecakiem turystycznym, ubrana w płaszcz przeciwdeszczowy. „Mam na imię Anna, trochę o sobie wiem" – przedstawia się kobieta, oczywiście Anna Lenczewska. Dowiadujemy się, że przybyła na sabat, a my jesteśmy na symbolicznej Babiej Górze. Jest wcześniej niż swoje towarzyszki, ma przygotowane trochę nowinek, w międzyczasie rozbije namiot.

Właśnie, namiot. Staje się zaczątkiem do rozważań, do wspomnienia platońskiej jaskini. A Platon – nawiązaniem do antycznej filozofii, która zaczęła analizować byty i kobiety. I mamy początek historii o kobietach: tych niedoskonałych, będących tworem przejściowym, ich macicach, które wędrują po całym organizmie, poszukując nawodnienia. Tu zaczyna się, proszę państwa, trwający wiele wieków proces deprecjonowania kobiecej inteligencji (o dziwo, swobodnie rozprawiającej o platońskiej jaskini), uprzedmiotawiania jej rozumu, duszy i ciała, traktowania jako przyczyny wszelkiego rodzaju nieszczęść. Oskarżania o sprowadzanie pecha, knucie, o czary.

Anna mówi, że opowieść o czarach to opowieść o buncie. Buncie, czyli gotowości do bycia sobą. Bycie sobą, przełamanie konwencji sprowadzało na kobietę podejrzenia o powiązanie jej zachowania z wszystkimi występującymi nieszczęściami w okolicy. Społeczeństwo przyjmujące model konkretnego zachowania stało się areną, na którą wyciągano przypadki odbiegające od normy, odrzucające poglądy. Takie jednostki, które należało pouczyć, zgnieść choćby dla przykładu, stały się wytłumaczeniem dla całego katalogu wypadków, nieszczęść. Kobieta niedająca się przygiąć do ziemi stawała się kozłem ofiarnym.

W Annie jest mnóstwo goryczy. Za te wszystkie wieki polowań na czarownice, tortury, podczas których próbowano wydobyć potwierdzenie winy, które z miejsca oczyszczało sumienia i wygładzało intencje prześladowców i oprawców. Ale ta gorycz nie dotyczy tylko przeszłości. Wymierzona jest także w nieprzepracowany od wieków grzech Kościoła, w którym co niektórzy usiłowali i usiłują ukryć własną zbrodnię przeciwko bliźniemu: zbrodnię braku miłosierdzia i miłości. A na to wszystko pojawia się postać Jezusa )tak naprawdę prezentującego na żywo muzykę grając na lutni Piotra Enhapa), który wyłania się z namiotu i zjada posiłek Annie.

W ogrodzie udaje się rozbić namiot, rozpalić miniognisko, na którym można podgrzać posiłek. Efekt ogniska udaje się także osiągnąć dzięki rozłożonym reflektorom, które oświetlają wyznaczoną scenę. Twórcy świetnie przygotowali się od strony technicznej, ponieważ zastosowane oświetlenie nie przeszkadza, nie jest zbyt intensywne i natrętne, rozmieszczone w różnych miejscach małe reflektory, w których zastosowano różny stopień jasności i kolorystykę, wyznaczają miejsce gry, wprowadzają atmosferę intymności, oczekiwania. Tworzą także swoiste antrakty, wykorzystując w sposób symboliczny teatr cieni (gdy Anna wchodzi do namiotu, witając się z żywiołami i snując przez mikrofon opowieści kobiet oskarżanych o czary, torturowanych próbami wody i mordowanych na stosie – historie opowiada jej sylwetka oświetlana od wewnątrz namiotu).

Anna. Nie tylko Lenczewska. Anna to taka inna Ewa. Kobieta, która wpisała się w historię zbawienia. Jako Anna i jako Kobieta. Na przestrzeni wieków marginalizowana i odsuwana w cień, istota, której cielesność, jako ta prowadząca na manowce niewinnych mężczyzn, była oskarżana i potępiana. Ale Anna tańczy, Anna krzyczy, Anna szuka prawdy o sobie we własnym ciele, szuka także potwierdzenia swojego jestestwa pośród innych kobiet. Anna Lenczewska, tak bardzo naturalna, tak bardzo fizyczna, daje istną lekcję kobiecości. Kobiecości, która staje się buntem. I ten bunt trwa od wieków. I nazywany jest wiedźmą.

Dla miłośników wiedźm: tak, w ogrodzie działy się rzeczy magiczne. Nad głowami latał nietoperz, zbliżała się burza, dająca o sobie znać błyskami i grzmotami. A deszcz na dobre zaczął padać, gdy Anna w namiocie witała się z żywiołem wody. Mam wrażenie, że twórcy nieprzypadkowo umieścili scenę w Ogrodzie Muzeum Archeologicznego – w takim miejscu faktycznie wszystko zdarzyć się może...



Maria Piękoś-Konopnicka
Dziennik Teatralny Kraków
3 września 2022
Spektakle
Wiedźma
Portrety
Szymon Budzyk