Czasem wystaję zza parawanu

- Codziennie przez godzinę lub półtorej ćwiczyłem paszczę, żeby dobrze układać język podczas wymawiania głosek sz, cz, dż - mówi Tomasz Czaplarski, aktor z Olsztyńskiego Teatru Lalek, mówi o dykcji, rolach małych i dużych oraz scenicznym dorastaniu.

W przyszłą niedzielę w Olsztyńskim Teatrze Lalek odbędzie się gala wręczenia ogólnopolskiej nagrody Złotej Halabardy. Co to są Halabardy?

- Halabardy wręczamy za najmniejsze role w sezonie. Zawsze nagradzane są te największe role. Gdy kiedyś rozmawiałem z kolegami, wpadliśmy na pomysł, by wyróżnić te zazwyczaj niedostrzegane, ale ważne. Na początku Halabardy dostawali tylko koledzy z naszego teatru. Ale od trzeciej edycji konkurs jest już ogólnopolski. Teraz gala odbędzie się po raz czwarty. Kto dostanie Halabardę, o tym zdecyduje Tajna Kapituła Wyzwolenia Artystycznego Olsztyńskiego Teatru Lalek i Teatrów Lalek. Nominowanych jest siedem epizodów z siedmiu teatrów. Raz, w 2012 roku, zdarzyło się, że były dwie nominacje z jednego spektaklu - jedna za Ogon Syreny, druga za Człowieka Statka. I Człowiek Statek wygrał. Halabardy były też przyznane za Różę i za Wiatraczek. To epizody, które nie budują głównej warstwy fabularnej, ale upiększają i wzbogacają spektakle.

Ma pan w swoim repertuarze takie role?

- Niewiele. Ale zdarzyło mi się odegrać Jajko w spektaklu "Tymoteusz wśród ptaków". W tym spektaklu gram też dużą rolę Lisa.

Jest pan wysokim mężczyzną. W teatrze lalek lepiej być chyba niewysokim? Nie powiedzieli panu, że jest pan za duży?

- Oczywiście, że powiedzieli. Ale na egzaminach do szkoły teatralnej nawet się nie czepiali, jednak już w szkole w Białymstoku usłyszałem: "Z takim wzrostem to 15 lat i wózek inwalidzki".

Nie myślał pan o teatrze dramatycznym? Mógłby pan grać amantów.

- Na amanta jestem już za stary! Ale oczywiście, że myślałem. Mój ojciec był aktorem dramatycznym, mama inspicjentką. Wychowałem się w teatrach w Płocku, Kielcach i Gnieźnie. Siedziałem i oglądałem grzecznie próby. I już jako dziecko miałem dość bogate słownictwo. Nigdy nie prosiłem o nic bezpośrednio. - Przepraszam panią najuprzejmiej - mówiłem. - Czy byłaby pani tak dobra i zrobiła mi kanapkę ze smalcem, ponieważ jestem bardzo, bardzo głodny. Kiedy tak wyrażał się pięciolatek, panie były rozłożone na łopatki.

Na teatr zdecydował się pan z marszu?

- Nie. Bardzo interesowała mnie informatyka. Niestety, jestem noga z matematyki. Najpierw zdawałem do szkół dramatycznych, ale zdyskwalifikowała mnie dykcja. Układanie języka na dół podczas wymawiania głosek sz, cz, dż.

Ale pan wymawia je dobrze!

- Tak, ale to kosztowało mnie rok ciężkiej pracy pod okiem prof. Marii Redkowskiej, która powiedziała, że jestem jej największym sukcesem. Codziennie przez godzinę lub półtorej ćwiczyłem paszczę.

Od razu przyjechał pan do Olsztyna?

- Najpierw pracowałem w teatrze w Lublinie i tam zrobiłem dyplom. I przyjechałem stamtąd. W olsztyńskim teatrze udało mi się wejść w tę atmosferę. Jest tu chęć do pracy. Szkoda tylko, że jest tak mało sztuk dla dorosłych.

Wrócę jeszcze do tego, co pan usłyszał w szkole, że 15 lat i wózek. Dlaczego?

- Bo to naprawdę ciężka praca. Trzeba trzymać w ręce dwukilogramową lalkę, trwać w niewygodnej pozycji i nie można wystawać zza parawanu.

Pan chyba czasem wystaje.

- Wystaję. Dlatego noszę czarną czapeczkę, więc na czarnym tle mnie nie widać. Na szczęście, w dzisiejszych czasach aktorzy często wychodzą przed parawan, gramy w żywym planie, choć z lalką. Kiedyś nie tylko nie wychodzili, a często nie mówili nawet tekstu. Był podział na tych, którzy animują lalkami i takich do czytania i interpretacji tekstu.

Porozmawiajmy o przedstawieniach. Bardzo lubię "Na Arce o ósmej". Pan też?

- Też. Z tym spektaklem łączą się bardzo emocjonalne przeżycia. Reżyser Marian Pecko jest bardzo surową i wymagającą osobą. Robi doskonałe spektakle, ale to, co aktor przeżywa na próbach, zahacza o traumę. Baliśmy się go. Przez moment czułem się na próbach, jakbym był dopiero na studiach i dopiero zaczynał. Pecko pracował jako aktor, oświetleniowiec, dźwiękowiec, zna się więc na wszystkim. Najlepiej pracowało mi się z Petrem Nosalkiem przy "Opowieści całkiem zwyczajnej" i "Igraszkach z diabłem". Potrafił doskonale współpracować z aktorem.

Jak pan wspomina "Chłopców z placu Broni"? To też spektakl ciekawy i nagradzany. Chociaż ja się spodziewałam, że będzie to przedstawienie klasyczne, opowieść o chłopcach z budapeszteńskiego podwórka.

- Klasycznie się nie dało, bo reżyser Marek Ciunel zaproponował coś zupełnie nowego i długo nie wiedzieliśmy, co to będzie. Na trzy tygodnie przed premierą dostaliśmy tekst, bo on go pisał w trakcie prób.

To co wyrobiliście?

- Czytaliśmy książkę, omawialiśmy ją, robiliśmy różne ćwiczenia, zastanawialiśmy się, jak pokazać widzom dwóch tatusiów i ich kolegę, którzy razem piszą szkolne wypracowanie. Mieliśmy wówczas po 24, 25 lat, a graliśmy facetów trzydziestoletnich. Ale przez lata ten spektakl staje się nam coraz bliższy. Jednemu z kolegów urodziło się dziecko. Po prostu chłopcy z placu Broni dorastają, przeobrażają się w prawdziwych tatusiów. I za każdym razem, po wznowieniu, gramy ten spektakl trochę inaczej.

A co teraz pan robi?

- Zmagam się z materią dziecięcą. Prowadzę warsztaty w teatrze. Ta grupa nazywa się "To, co sobie wymyślimy". Pracuję z osobami między 14 a 20 rokiem życia. Druga grupa to sześcio- i siedmiolatki. Zawsze na koniec roku staramy się przygotować wspólny spektakl.

Jakie przedstawienie będzie tym razem?

- Młodzież będzie interpretować własne teksty, młodsze dzieci też wystąpią. To będzie taki perfomance. Chodzi o to, by dzieciaki zasmakowały sceny, a rodzice mieli satysfakcję. Teraz moi podopieczni uczą się tekstów, a ja uczę ich interpretacji. Ćwiczymy dykcję, ćwiczymy ciało i sceniczną otwartość.

Czy w tym sezonie będzie jeszcze premiera?

- Nie, ale rozpoczną się próby do spektaklu, który pokażemy jesienią.

Ma pan czas jeszcze na coś poza teatrem?

- Teatr absorbuje mnie niemal całkowicie. Ale współpracuję z Radiem Olsztyn, nagrywałem tam powieści. Cały czas staram się nie stracić apetytu na pracę, na coś więcej.



Ewa Mazgal
Gazeta Olsztyńska
18 marca 2014