Czego najbardziej żałują umierający, czyli jak brzmi nadmuchany balon w foyer

"Śmierć w Wenecji czyli czego najbardziej żałują umierający" to ciekawy zestaw miniatur i scen zbiorowych. Aktorzy wciągając publiczność w swój świat mogą jednak przesłonić wymowę spektaklu.

Widzów wchodzących na spektakl "Śmierć w Wenecji czyli czego najbardziej żałują umierający" wita ekipa telewizyjna. I trzeba odpowiedzieć - czego się najbardziej żałuje. Do kamery, która nasze zaskoczenie rejestruje. Ale w dobie powszechnego obnażania się, transmitowania w sieci to przysłowiowa bułka z masłem.

Mikołaj Mikołajczyk sufit foyer potraktował jako ekran projekcyjny. Zatem zachęta do wygodnego stroju jest jak najbardziej słuszna. Szczególnie, że na początku wyświetlany jest film o, zdaje się, pożytecznej roli pszczół i śmiertelnym zagrożeniu, jakie niosą opryski. Albo coś w tym rodzaju. Po czym rusza machina scenek. Jest tu nieco szalony maitre d'hótel witający publiczność w wyimaginowanej Wenecji, jest podstarzała artystka, która usiłuje coś zaśpiewać. Kiedy postać kreowana przez Krzysztofa Ławniczaka zamienia się w mówcę, który stara się zdefiniować sztukę, Krystyna Kacprowicz-Sokołowska z lubością, wprost przed okiem kamery, liże czerwonego lizaka. Symbolika raczej dosłowna, ale wspólna sekwencja i interakcja pomiędzy tą parą aktorów - zachwycająca.

Widzowie mogą być nieco zszokowani, bo artystowskim wypowiedziom co i rusz towarzyszą zwierzenia aktorów. Młody aktor zazdrości staremu, że jego monodram utrzymuje się na scenie ćwierć wieku, stara aktorka boi się, że reżyser ją wyp... ze spektaklu, stary aktor, zresztą nie tylko on, boi się łysienia... Gama traum przynależnych temu zawodowi wypełnia sporą część spektaklu. Czy koniecznie to ma widza obchodzić? Pewnie dlatego reżyser rozładowuje pracujących na najwyższym swoim poziomie emocji aktorów scenkami zgoła komediowymi, z parodią przebojów Drupiego włącznie. Każe im miotać się wśród publiczności w poszukiwaniu... wypadających włosów, by za chwilę przypomnieć Pinę Bausch.

Tytułową śmierć można też obłaskawić, zagłuszyć śmiechem, tańcem, wciągnąć publiczność do klaskania. Można ją obłaskawić dbaniem o siebie, bo "jeżeli umierać, to w dopiętych szelkach". A ta cała sztuka, to napinanie się aktorów mogą być jak symboliczny balon, który ofiarnie nadmuchuje Patryk Ołdziejewski. I kiedy widzowie są pewni, że za chwilę pęknie, obdarzony talentem muzycznym aktor traktuje gumę jak źródło dźwięków przypominających wstydliwą czynność fizjologiczną. Czy to aktorsko-reżyserska autoironia, czy pretekst do refleksji? Dla polityków, artystów, wreszcie widzów - jakbyście się nie napinali i tak wyjdzie zwykły...

Każdy ma szansę tu odkryć teatr dla siebie. Odwagi.



Jerzy Doroszkiewicz
Kurier Poranny
25 września 2018