Czego zwykle w farsie nie widać

Czy wśród licznych teatralnych fars może istnieć jakaś jedna, niepowtarzalna, oryginalna i interesująca, w której nie liczą się tylko i wyłącznie drzwi i trzaskanie nimi, głupawe blondynki oraz udawanie kogoś, kim się nie jest? To nieprawdopodobne, ale owszem, może!

Farsa Michaela Frayn'a pt. "Czego nie widać" jest bowiem nie tylko komedią, ale również próbą wglądu w niedostępne nam widzom środowisko odpowiedzialne za tworzenie sztuki teatru. Autor, aby ukazać to, czego zwykle podczas spektaklu nie widać, wykorzystał liczne zabiegi metateatralne oraz figurę teatru w teatrze.

W pierwszym akcie poznajemy bogatego właściciela domu, który wszelkimi siłami stara się oszukać urzędy podatkowe. Ale nie o to w tej farsie chodzi, gdyż teatralna iluzja wyczarowana na scenie niespodziewanie pryska. Wytrąceni z toku opowieści widzowie dowiadują się, że to, co przychodzi im oglądać, to próba generalno-techniczna przed wieczorową premierą. Role bohaterów tym samym się podwajają. Zdublowaniu ulega również historia – od tej pory widz stanie się świadkiem bardzo mało zajmującej i jakże farsowej historii bogatego właściciela i jego żony, jak i (bardzo zajmujących i świetnie zagranych) perypetii (przede wszystkim miłosnych) aktorskiego klanu.

Ten pierwszy akt sztuki nie należy może do bardzo zajmujących, ale za to dwóm pozostałym częściom nie można nic zarzucić. Najciekawiej Frayn skomponował akt drugi, w którym cała scenografia została odwrócona od widowni o sto osiemdziesiąt stopni tak, że naszym oczom ukazały się kulisy, za którymi działo się wiele zajmujących rzeczy! Tym razem śledziliśmy poczynania aktorów i, co ciekawe, większość historii została nam przedłożona za pomocą gestów, mimiki twarzy i pantomimicznych scenek. W trzecim akcie mieliśmy niepowtarzalną okazję skonfrontować ze sobą pierwszą wersję sztuki z jej ostatnim wystawieniem. Oczywiście wszystko zaczęło się, potoczyło i skończyło zupełnie inaczej niż w pierwszej odsłonie.

Za "Czego nie widać" wielkie brawa należą się przede wszystkim aktorom opolskiego teatru, którzy mimo farsowego stylu gry, zdołali do końca utrzymać ciekawość chyba każdego widza (choć w dużej mierze pomogła im w tym sama historia pełna zaskakujących pomysłów) i oprócz zgrabnie zagranych gagów, uchwycili również cień goryczy, jaka zapewne czasem jest prywatnie udziałem każdego z nich – męczące próby, zniechęcenie, będące udziałem kolejnych przedstawień, niesnaski w zespole, czasem może nawet miłosne historie.

Zmierzając do teatru na spektakl z zaprzyjaźnionymi teatromaniakami usłyszałam od nich, że "Czego nie widać" to naprawdę bardzo fajna i mądra sztuka. Nie mogłam w to uwierzyć, ale w drodze powrotnej doszłam do wniosku, że "Czego nie widać" to naprawdę bardzo fajna i mądra sztuka!



Marta Odziomek, l: martao, h: mod123
Dziennik Teatralny Katowice
2 października 2008
Spektakle
Czego nie widać