Człowieczeństwo niejedno ma imię
Moim marzeniem jest to, żeby oprócz tego, że ta historia jest osadzona w bardzo konkretnych realiach, chciałbym, żeby każdy poczuł jakieś zrymowanie ze swoim wykluczeniem, niezależnie od tego, na jakiej płaszczyźnie życia spotyka ono widza. Marzę też o tym, żeby ludzie, którzy przyjdą na ten spektakl na przykład przez pomyłkę, bo spodziewali się czegoś innego po mnie, czy po teatrze, albo mają pewien rodzaj wyobrażenia o swojej światłości, a po pierwszych paru scenach okaże się, że jednak nie, że wysiedzą na spektaklu do końca.W sobotę w Teatrze Polskim w Szczecinie będzie premiera monodramu "MyLove". Spektakl powstał w oparciu o biografię działaczki Milo Mazurkiewicz, która nie wytrzymała presji społecznej i formalności, które w Polsce stanowią podstawę przeprowadzenia tranzycji. O spektaklu, Małgorzacie Klimczak z Dziennika Teatralnego, opowiada aktor i współautor scenariusza Filip Cembala.
Małgorzata Klimczak: Najnowsza premiera w Teatrze Polskim „MyLove" opiera się na biografii Milo Mazurkiewicz. Myślę, że ta postać jest powodem do tego, żeby opowiedzieć o szerszym problemie, z którym spotykamy się w naszym kraju i nie tylko.
Filip Cembala - Jeszcze w pandemii Rafał Matusz zwrócił się do mnie z pytaniem, czy moglibyśmy razem zrobić monodram. Na początku mu odmówiłem, bo taka forma mnie nigdy nie interesowała, ale on od razu wyjaśnił, jaki temat chciałby poruszyć i wtedy się zgodziłem. Nie byłem pewny, czy dyrektor Opatowicz się zgodzi na taki spektakl, bo jednak jego tematyka jest dość daleka od profilu Teatru Polskiego w Szczecinie, natomiast dyrektor zareagował bardzo pozytywnie, więc zaczęliśmy rozmawiać z Rafałem i kompozytorem Piotrem Dziubkiem o tym, jak chcielibyśmy zrobić ten spektakl. Staram się trochę uciekać od mówienia, że to jest spektakl na podstawie biografii Milo, bo oczywiście pewne fakty z jej życia się pojawiają, ale w dużej mierze jest to jednak licencia poetica. Zapraszając na spektakl mówię: zabierz swoje wykluczenie i przyjdź. Pretekst do powstania spektaklu jest oczywisty, ale my wszyscy jesteśmy z tak różnych powodów wykluczani społecznie, że to wcale nie musi być kwestia tożsamości płciowej, orientacji seksualnej. Wystarczy być w małej miejscowości człowiekiem rozwiedzionym i już się jest wykluczonym. Na szczęście to wszystko się z czasem odczarowuje, nowe czasy to wszystko rewidują i słusznie wysyłają powoli na śmietnik historii. Dla mnie to jest forma wyróżnienia, bo mam wrażenie, że ta historia mnie wybrała. Mimo że bardzo boję się ją opowiedzieć, to czuję, że bardzo chcę ją opowiedzieć.
Może wcześniej nikt do dyrektora nie przyszedł z takim tematem i dlatego chętnie się zgodził na realizację?
- Wydaje mi się, że były już spektakle o trudnej tematyce. Pamiętam „Curikowa", byli „Mieszczanie" w reżyserii Antona Malikova, jeden z najlepszych spektakli w Teatrze Polskim w ostatnich latach. Przerwa między „Curikowem" a „Mieszczanami" to prawie 5 lat, więc zastanawiałem się, czy to okaże się dla teatru interesujące, ale okazało się, że tak. Myślę, że to jest też kwestia tego, że ten teatr się teraz zmienia, poszerza spektrum tematów, próbuje zaprosić do siebie nowego widza i ja się z tego bardzo cieszę. Zdaję sobie jednak sprawę, że dla stałych widzów teatru może to być zaskoczenie.
Misją teatru jest między innymi edukacja, więc wszystkie sposoby są dobre. Seriale też dzisiaj pełnią funkcję edukacyjną, chociaż nie przez wszystkich są wysoko cenione.
- Tak, chociaż mam wrażenie, w ostatnim czasie są cenione coraz bardziej. 30 lat temu totalnym obciachem dla aktora było granie w reklamie i w serialu, po czym wielcy zaczęli grać i w reklamach, i w serialach, i nagle wszystko się zmieniło i wszyscy grają. Dzisiaj seriale nie tylko się zrównały z kinematografią, ale dobre seriale są nawet bardziej w cenie, stąd tak popularne platformy streamingowe. Kiedy 8 lat temu zaczynałem swoje działania w internecie, też spotykałem się z reakcjami typu: co to za mówienie do telefonu? A dzisiaj wszyscy się w mniejszym lub większym stopniu przenosimy do internetu.
Pamiętam jak w serialu „Na dobre i na złe" pojawiła się postać geja, grał go Marek Probosz, aktor, który od lat mieszkał w USA i nie miał obaw przed przyjęciem tej roli. Dla wielu widzów to był szok. Potem postać geja pojawiła się w „Barwach szczęścia". To są seriale, które docierały do bardziej konserwatywnej widowni i dzięki tym wątkom fajnie spełniały funkcję edukacyjną.
- Myślę, że w serialu, który ogląda wielkomiejska społeczność czy aspirująca do bycia oświeconą, nie byłoby z tym problemu. A w tamtych serialach wszystko było przedstawiane tak, jak powinno być. Często się mówi o homoseksualizmie z naciskiem na seks, a przecież to wszystko jest o relacjach. Nie można tego sztucznie rozdzielać. To tak jak mówienie, że coś jest babskie. Nie ma czegoś takiego jak „babskie", bo postawimy obok siebie 5 kobiet i każda będzie inna. Dla mnie to wszystko są kwestie bardzo indywidualne i osobowe. Nie uważam, że coś jest typowo babskie czy męskie. Jakiś mężczyzna zapytał mnie kiedyś, co uważam za cechy typowo męskie i typowo kobiecie. Na początku mi przyszło do głowy, że mężczyzna powinien dawać poczucie bezpieczeństwa, a potem uświadomiłem sobie, że oprócz mojego taty, sponsorkami dawania mi poczucia bezpieczeństwa w życiu były kobiety, więc to też nie jest przypisane do płci.
I nie jest przypisane do wieku, bo jeśli ktoś jest dziadkiem, to nie oznacza, że ma staroświeckie poglądy.
- To prawda. Właśnie tak wyglądała moja relacja z Jackiem Polaczkiem. Był sto lat świetlnych przede mną, jeśli chodzi o technologię, i o inne sprawy. Człowiek absolutnie młody do końca.
Wracając do sztuki „MyLove", na jakim etapie jesteśmy dzisiaj jako społeczeństwo, jeśli chodzi o podejście do osób transpłciowych?
- Myślę, że mamy jeszcze bardzo dużo lekcji do odrobienia. Jeszcze ciągle za mało rozmawiamy, ciągle za mało normalizujemy. W szkołach również nie ma edukacji na ten temat. Musimy te tematy oswajać, ocieplać. Mam poczucie, że ciągle jeszcze nie ma takiej narracji, że my się po prostu różni rodzimy. Nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby w Polsce 20-30 lat temu urodzić się gejem, lesbijką albo osobą transpłciową, bo to jest wyrok, to jest ostracyzm społeczny. Nazwijmy rzeczy po imieniu – to są pewne konstrukty, w jakie przychodzimy na ten świat ubrani. Mamy jeszcze dużo lekcji do odrobienia. Wspomniana Milo to była geniuszka. Olimpiady, studia z wyróżnieniem, aktywistka. A jednak tylko dlatego, że miała czelność być uwięziona w czymś, co nie jest jej, została w pewnym sensie skazana przez społeczeństwo.
To jest najgorsze, że przestaje się liczyć konkretny człowiek z całym swoim kapitałem, bo komuś nie pasuje do jego układanki.
- Ale zobacz jakie to jest silne społecznie, jeśli jednego dnia rodzice bardzo kochają swoje dziecko, a wystarczy, że następnego dnia to dziecko przeprowadzi z nimi rozmowę i powie, że jego ciało jest niezgodne, drastycznie zmienia się ich podejście. Ile takich sytuacji kończy się wyrzuceniem dziecka z domu? Nagle wstyd rodzica i oburzenie jednym z całej palety kolorów, sprawia, że ten rodzic już nie pamięta, że powołał to dziecko na świat i jeszcze wczoraj po Teleekspresie je kochał, a dzisiaj przy „Dzień dobry TVN" już nie. Dlatego przed nami jest jeszcze ogromna robota do zrobienia. Ja idę opowiadać tę historię naprawdę nie bez lęku. Kiedy czytam różne komentarze na forach internetowych, utwierdzają mnie one w przekonaniu, że trzeba to robić.
A co powoduje ten lęk?
- Ja jestem w ogóle utkany z lęków. Moja wrażliwość jest ubrana w cekiny i w lęki, bo jestem od dziecka oceniany, bo zawsze byłem inny, bo chora skóra, bo inni chłopcy grają w piłkę i jeżdżą na nartach, a ja śpiewam. Potem szkoły, teatry. Zawsze to było jakieś takie prawie, może, ale jeszcze nie ty. Dzisiaj na pewno jest lepiej, jeśli chodzi o pewien rodzaj odwagi, która we mnie zamieszkała, ale ciągle uważam, że tykamy taki temat, który jest bolesny, o którym chcemy zapomnieć. Za kilka dni premierę będzie miała moja książka, w której napisałem, że musimy się społecznie wyprowadzić spod dywanów, bo myśmy pod tymi dywanami zamieszkali z wieloma tematami.
Co byście chcieli najbardziej uwypuklić w tym przedstawieniu?
- Mogę mówić tylko za siebie. Moim marzeniem jest to, żeby oprócz tego, że ta historia jest osadzona w bardzo konkretnych realiach, chciałbym, żeby każdy poczuł jakieś zrymowanie ze swoim wykluczeniem, niezależnie od tego, na jakiej płaszczyźnie życia spotyka ono widza. Marzę też o tym, żeby ludzie, którzy przyjdą na ten spektakl na przykład przez pomyłkę, bo spodziewali się czegoś innego po mnie, czy po teatrze, albo mają pewien rodzaj wyobrażenia o swojej światłości, a po pierwszych paru scenach okaże się, że jednak nie, że wysiedzą na spektaklu do końca. Pomimo tego, że będzie ich drażnił, irytował czy zawstydzał, dadzą szansę tej historii i ją przemyślą. Chciałbym zasiać w ludziach cokolwiek. Na jednej z prób była pani z pionu techniczno-administracyjnego, po próbie podeszła do mnie i podziękowała mi. Powiedziała, że chce kupić bilet dla córki, bo w końcu zrozumiała, co się z nią dzieje. W tym momencie moja misja się skończyła. Wiem, że to źle brzmi przed premierą, ale jeżeli choć jednej osobie coś się zasieje, coś, co zapachnie światłem, ulgą, to dobrze, że się z tę podróż wybrałem.
Wśród niektórych grup społecznych nadal pokutuje przekonanie, że pewne rzeczy się dzieją tu i teraz, że są wprowadzane przez złych ludzi, a nie, że tak było zawsze, odkąd istnieje świat. I dlatego należy to napiętnować.
- Należy po prostu edukować. Do znudzenia edukować. To musi być praca u podstaw, przede wszystkim w domach. Dzieci się rodzą bez uprzedzeń, dopiero czerpią ten pokarm ze słów, jakie słyszą w domach. Jako społeczeństwo idziemy do przodu, może w żółwim tempie, ale idziemy, natomiast ostatnie 8 lat społecznie zrobiło tragedię. Uwsteczniliśmy się, jeśli chodzi o tematy społeczne. Podzieliliśmy się na jakieś tysięczne części. Szkoda.
Najsmutniejsze jest to, że niefajne rzeczy mówią nie ludzie dorośli, mocno osadzeni w swoich poglądach, ale przedszkolaki, które na pewno wynoszą to z domu.
- Ale mimo wszystko jest lepiej. Widzę to po pokoleniu, które jest 10 lat młodsze ode mnie. Ludzie są bardziej asertywni, nazywają rzeczy po imieniu. Trzeba o tym rozmawiać. Cieszę się, że Teatr Współczesny w Szczecinie od lat porusza bardzo ważne tematy społeczne, i cieszę się, że Teatr Polski też chce się w tę podróż wybrać. Na pewno spektakl nie będzie jednoznacznie przyjęty przez widzów, raczej ich podzieli.
Jak ten spektakl będzie skonstruowany, bo przecież składa się z różnych elementów?
- Mieszamy w nim kilka form. Chwilami jest trochę stand-upowo, jest dużo muzyki, jest zabawa konwencją, jest jeden zabieg, który moim zdaniem wysadzi ludzi z siodła. Nie chcę wszystkiego zdradzać.
Milo Mazurkiewicz w jednym ze swoich postów na facebooku napisała, że chciałaby zobaczyć nadzieję. Zobaczymy kiedyś lepszy świat niż ona widziała?
- Wierzę w to. Nie wiem, czy zobaczymy lepszy świat, ale wierzę, że zobaczymy świat, który odrobi lekcję przynajmniej w tym temacie. Ja postaram się, pomimo lęku, opowiedzieć tę historię.
Bo pomimo lęku jest najciekawiej.
Ktoś kiedyś powiedział, że to, co najciekawsze, jest po drugiej stronie strachu.
__
Filip Cembala
Aktor i wokalista, twórca cyfrowy, autor tekstów, aktywista. Z Teatrem Polskim w Szczecinie związany od 2011 roku. Największe w dotychczasowym dorobku aktora role, które miała możliwość zobaczyć widownia w całej Polsce to: Tony Manero w „Gorączce Sobotniej Nocy" w Teatrze Muzycznym w Gdyni, „Che" w Evicie (Teatr Muzyczny w Poznaniu), Angel w musicalu Rent (Opera na Zamku w Szczecinie) Benny w musicalu „In the Heights" w Teatrze Adria w Koszalinie czy Lonny w spektaklu „Rock of Ages". Filip współpracuje z wieloma teatrami w Polsce, dubbinguje oraz gra w serialach. Jednak niekwestionowanym sukcesem stał się improwizowany serial, pod tytułem: „Ciociu, ciociu, Filipku, Filipku", który artysta współtworzy z Joanną Kołaczkowską. Twórca hasztagu #lowizm - który stał się stylem życia, do którego - artysta zaprasza swoich odbiorców.
Małgorzata Klimczak
Dziennik Teatralny Zachodniopomorskie
23 października 2024