Człowiek, który patrzył na deszcz

Przyszedł przemoczony. Jego odzież zawisła na suszarce. On, okutany szlafrokiem gospodarza, stał oparty o piec i patrzył w okno. Za szybami – krople i ciemność aż po koniec ciemności. To logiczne. Ale gdzie jest koniec ciemności?
Przypomnijcie sobie, co powiedział Emerson: argumenty nikogo nie przekonają. Kiedy jednak rzucimy coś mimochodem albo jeszcze lepiej – aluzyjnie, wyobraźnia człowieka przejawia niejaką gościnność.
Borges


Gdy odejdzie ostatni z ludzi, którzy znali Konrada Swinarskiego, choćby tylko z oddali, poniekąd, i którzy na żywo oglądali sceniczne jego opowieści – jak będą sobie dalej radzić słowa o Swinarskim? Owszem, ocaleją też obrazki, te ślady statyczne lub ruchome - fotografie, dokumentalne filmy, telewizyjne wywiady, elektronicznie uwiecznione przedstawienia – ale przecież zostaną głównie słowa na kartkach, słowa jego i o nim. Recenzje, wspomnienia, eseje, analizy, morze wypracowań studenckich, regały tekstów teatrologów fachowych, gruba ryza prasowych rozmów ze Swinarskim i o Swinarskim, może jego listy i notatki, na pewno książki. Choćby ten kolosalny, zegarmistrzowsko dokładny zapis-kalka ruchów i brzmień, co złożyły się na seans „Dziady". Joanny Walaszek rzecz trochę o życiu Swinarskiego, głównie o dziele jego. Jeszcze księga rozmów Józefa Opalskiego o niedokończonym „Hamlecie". No i „Odpowiedź Swinarskiemu" – tom słów o nim, słów wielu gości przez krakowską PWST zaproszonych w zeszłym roku na Swinarskiemu poświęcone październikowe dni. Jak poradzi sobie ta wielka, mrowiąca się zdaniami góra, gdy odejdzie ostatni, który mógłby oznajmić, jak było, jak było naprawdę? Bez czyjejś żywej pamięci – góra przestanie się mrowić, znieruchomieje, wyschnie do cna, obróci się w masyw czcionek, obojętnych jak łupiny z archeologicznych wykopalisk? A może coś nie wyschnie, ocaleje? Część zdań nie znieruchomieje i żyć będzie dalej? Tak? Lecz które? Które przetrwają? I dlaczego?

Sobotnia krakowska promocja „Odpowiedzi Swinarskiemu" była w istocie promocją tęsknot. Przybyło wielu, którzy pamiętają, którzy mogą dać świadectwo. I wprost lub nie, lecz głosili potrzebę uzupełniania wielkiej góry słów, tej Biblioteki „Swinarski". Bo nie wszystko zostało zapisane. Bo są plamy białe, są pasma mętne, są sfery, co na nie spojrzeć należy z innej niż dotychczas strony. Bo istnieją tematy zakazane, może nawet wstydliwe, o których się milczy lub co najwyżej szepce. Bo wciąż żyją, zwłaszcza poza granicami Polski, postacie, które mogłyby wiele powiedzieć, wiele uzupełnić, wiele wyjaśnić, wiele przypomnieć, o wielu sprawach zaświadczyć i wiele domysłów obalić, tak jeśli o życie Swinarskiego chodzi, jak i o jego sztukę. Krótko mówiąc – należy dalej prowadzić wykopaliska! Czcigodnego, do badania życia i twórczości Swinarskiego przeznaczonego laboratorium teatrologiczno-socjologiczno-psychologiczno-antropologicznego nie wolno zamykać aż do nie wiadomo jak odległej chwili, kiedy wszystko będzie już zważone, zmierzone, zbadane co do chemicznego składu i chemicznych wiązań, skatalogowane, opisane oraz w tematycznie uszeregowanych skoroszytach umieszczone! Nie, nie wolno zamykać laboratorium i trzeba gromadzić nowości, świeże głosy, świeże zdania, które powoli wypełnią białe plamy kolorami – gromadzić, jak zostały w „Odpowiedzi Swinarskiemu" zgromadzone! Z grubsza tak mówili goście promocji. I dobrze. W tym czymś, co bez cienia ironii nazwę wiedzą rzetelną, sprawdzoną, obiektywną, wiedzą podaną językiem elegancko przezroczystym – nie ma nic złego. Przeciwnie. Wracając do Swinarskiego – w wielkiej górze słów o nim wiele jest wybornych smakołyków. Tak samo w małej górze „Odpowiedzi Swinarskiemu".

Czego w niej nie ma! Porównać ją z legendarną Biblioteką Babel, to oczywiście przesadzić grubo. Z drugiej strony – mrucząca w „Odpowiedzi Swinarskiemu" polifonia przezroczystych głosów nie jest mała. Słowa archeologów młodziutkich, w średnim wieku i tych wiekowych już. Do tego fotografie, reprodukcje rysunków i podobizny starych dokumentów. Rozmowy, teksty trochę dowcipne, teksty poważne, dziełka krótkie, ot, szkice, i dzieła potężne, jak choćby filozoficzny esej prof. Włodzimierza Szturca „Konrad Swinarski – ironia i ból", albo prof. Zbigniewa Osińskiego tekst „O relacji: Jerzy Grotowski – Konrad Swinarski" – rzecz trochę podobna do „Gabinetu kolekcjonera" Georgesa Pereca, tyle że nie ma w niej przygody stu obrazów, są przygody mrowia cytatów. Słowem, jest „Odpowiedź Swinarskiemu" ogromem różności. By wrócić do pytania o żywotność zdań przezroczystych – z ogromu wybieram słowa, które Osiński wygłosił na początku jednej z rozmów.
„Będę właściwie rozmawiał teraz sam ze sobą i z własnym doświadczeniem. Nie wierzę w żadne narracje pokoleniowe, mówienie w imieniu zbiorowości czy generacji. (...) Można mówić tylko za siebie – w liczbie pojedynczej. Inaczej zaczyna się uprawiać demagogię albo publicystykę". I dalej: „Muszę powiedzieć, że Swinarski jest jednym z najważniejszych ludzi, jakich w ogóle spotkałem w życiu. Pomimo że go nie ma od tylu lat, nie potrafię o nim mówić obojętnie".

Zdumiewające! Profesor – a nobilituje „Ja"! Wybitny naukowiec mówi – a jakbym cudowne ego Nabokova słyszał albo rozbudowaną parafrazę pamiętnej prawdy Montaigne'a: „Jedynym tematem mojego pisania jestem ja sam"! Tak, zdumiewające to i pocieszające, lecz co znaczy w istocie? Że w sztuce zdarzają się jakości, przy których nawet najświetniejszym laborantom w ostateczności opadają ręce, bo w badaniu preparatu, zwanego dziełem lub życiem artysty, przychodzi cierpka chwila, kiedy probówki, wagi, kątomierze oraz inne papierki lakmusowe stają się bezużyteczne - a badanie jeszcze niezakończone, gdyż w preparacie wciąż tkwi coś nieuchwyconego, jakieś diabelstwo umykające, które nie daje spokoju, uwiera, kłuje? Że w sztuce naprawdę wielkiej są smugi ciemne, wobec których zacne, bezcielesne, przezroczyste narzecze obiektywnych kryteriów nauki okazuje się bezradne i trzeba wtedy - jeśli chce się przynajmniej spróbować musnąć smugę – zacząć mówić nieprzezroczystym językiem „Ja", sięgnąć po sensualną intonację spowiedzi, samemu sobie w ucho snutej, spowiedzi aluzyjnej jak opowieść, pełnej zmyśleń, metaforycznej? Nie upieram się. Ja tylko nie potrafię obalić tych oto słów mądrego pana. „To, co spowijają znaki, jest głębsze od wszelkich oczywistych znaczeń. To, co daje do myślenia, jest ważniejsze od samej myśli".

Swinarskiego „Dziady" i „Wyzwolenie" widziałem na żywo razy kilkanaście – i wciąż nie wiem wszystkiego. Nie dlatego, że za mało razy. Dlatego, iż seanse te są sceniczną formą nieskończoności – ich tajemnice są nieodwracalnie nieuchwytne. Powtórzę za klasykiem, lekko zmieniając słowa: Przedstawienia naprawdę wielkiego nie da się obejrzeć, da się go jedynie obejrzeć kolejny raz. O „Dziadach" i „Wyzwoleniu" nigdy nie będę wiedział wszystkiego, dlatego z Opalskiego książki rozmów o niedokończonym „Hamlecie" często przywołuję opowieść Macieja Słomczyńskiego – w kilkunastu akapitach powracające obrazy nocnych wizyt bezradnego Swinarskiego.
Nie wiedział, nie miał sił, bał się. Bał się słów Szekspira. Przychodził, żeby bać się trochę mniej. Nie pomagało. Pewnej nocy padał deszcz, mocny deszcz. Przyszedł przemoczony. Jego odzież zawisła na suszarce. On, okutany szlafrokiem gospodarza, stał oparty o piec i patrzył w okno. Za szybami – krople i ciemność aż po koniec ciemności. To logiczne. Ale gdzie jest koniec ciemności?

Taki obraz, obrazek raczej, malowany nieprzezroczystym językiem „Ja", taka opowiastka. Może prawdziwa? Może zmyślona? A może po środku, na ostrzu tnącym świat na sny i jawę? Nieważne. Taki Słomczyńskiego okruch małej literatury, owszem, wspominkowej, banalnej nawet, lecz jednak literatury. Nic bezapelacyjnego, żadnej pewności, żadnych prawd objawionych, śladu kawy na ławie. Jedynie coś tak ulotnego jak gest widzianej z daleka postaci w środku opustoszałego krajobrazu, gest znaczący: „Chodź..." albo też: „Do widzenia...". Tego nie wiem. I rzecz jasna – dzięki obrazkowi temu nie wiem więcej o „Dziadach" czy „Wyzwoleniu", ani o Swinarskim w ogóle. Ale bo też takie pisanie o sztuce, takie obrazki nie po to powstają, by sekret rozwikłać. One powstają, by w chwilach, kiedy wracają i krótko są w pamięci - człowiek był bliżej sekretu. Gdy więc szkicowana piórem Słomczyńskiego podobizna bezradności Swinarskiego była w mojej głowie - nie rosła wiedza moja. Jedynie moja wyobraźnia przejawiała niejaką gościnność.

I na tym, jak sądzę, polega pisanie o sztuce, które nie nieruchomieje, gdy odchodzi ostatni człowiek mogący potwierdzić prawdę lub fałsz pisania. Bo w takim pisaniu fałsz i prawda to jakości pięciorzędne.



Paweł Głowacki
Polskie Radio Dwójka
25 lutego 2016
Teatry
Polskie Radio