Człowiek ludyczny

Na scenie kaliskiego Teatru od 10 grudnia 2011 roku możemy oglądać spektakl młodego reżysera Norberta Rakowskiego pod tytułem "Napis" Geralda Sibleyrasa

Widzowie pośpieszne wchodzą na scenę w celu zajęcia dobrych miejsc i już pierwsze zaskoczenie. Dziwi nieco układ widowni, gdyż otacza ona z czterech stron centralnie doń usytuowaną scenę. Tak więc już na początku jestesmy zmuszeni do wyboru odpowiedniego miejsca, które nakłada pewną perspektywę podczas oglądania - ale przecież w końcu wszystko jest subiektywne. Reżyser układem widowni zachęca, by odwiedzić teatr kilkakrotnie i obserwować akcję z różnych miejsc. Jednak czy wtedy rzeczywiście nabierzemy większego obiektywizmu? Czy kiedykolwiek jesteśmy w stanie go nabyć?

Na widowni siadają ostatni, spóźnieni widzowie, ale światła nie gasną, zaś spektakl się zaczyna. On tak naprawdę trwa już od dawna, a te zapalone światła informują nas, że nie przyszliśmy do teatru, a jedynie podglądać będziemy teatr życia codziennego, w którym każdy z nas niewątpliwie bierze udział. W tym teatrze to my jesteśmy aktorami. Nie bez powodu bowiem aktorzy siedzą na widowni. Mamy możliwość podglądania ich zachowania w momencie, kiedy \'nie uczestniczą\' w danej scenie. Sytuacja zza kulis została odsłonięta, bedąc integralną część spektaklu. Widziałam, że osoby na widowni były nieco skrępowane tą sytuacją, a aktorzy mieli trudne zadanie, żeby ani na moment nie wypaść z roli. 

Bohaterami "Napisu" są postacie-maszynki, którymi sterują wypowiadane słowa. Przypatrując się im odniosłam wrażenie, że to nie człowiek tworzy słowa, ale słowa tworzą człowieka. Postacie kreowane są za pomocą kalki językowej. Wówczas zaciera nam się granica między człowiekiem i aktorem, metamorfoza, zamiana w graną postać, jest natychmiastowa. Następuje moja scena więc natychmiast wcielam się w inną osobę, podobnie jak w życiu. Pozostaje pytanie, gdzie jest miejsce na naszą prawdziwą twarz, gdyż nawet alienując się i nie uczestnicząc w życiu społecznym przybieramy maskę odmieńca, zaś nasze zachowanie wynika z nastawienia do konkretnej grupy odbiorców.  

Słowa w tym spektaklu pełnią najważniejszą funkcję, albowiem tworzą nie tylko przestrzeń, ale i rzeczywistość. Jak na deskach teatralnych, tak i w dramacie Sibleyrasa jedno słowo, a raczej dwa - połączone znakiem równania - posuwają akcję dramatu. Tytułowy napis, który pojawił się w windzie, uświadamia, jak wielką siłę mają odpowiednio użyte słowa. To właśnie one determinują głównego bohatera do działania. Warto nadmienić, iż reżyser nie zmienił w tekście ani jednego słowa, wiernie odtwarzając nawet didaskalia. Jedynie ostatnia scena uległa niewielkiej zmianie, co raczej wpłynęło pozytywnie na wydźwięk sztuki. Dzięki temu spektakl ma formę otwartą, a zakończenie jest niedopowiedziane.

Dekonstrukcja odbywa się tu na wielu płaszczyznach. Zdekonstruowany jest aktor, który niemalże automatycznie wchodzi w swoją postać - możemy podglądać moment jego przeobrażenia. Maciej Grzybowski i Bożena Remelska zamieniają się na naszych oczach w państwo Bouvier. Nie bez powodu wymieniłam tę parę, gdyż dawno nie widziałam ich razem na scenie, a okazuje się, że tworzą fantastyczny duet. Brawurowo kreują swoje postaci. Aktorzy grają doświadczone stażem, ale jakże nowoczesne małżeństwo, specyficznie akcentują nowoczesne słowa i nadużywają ich, kompletnie nie rozumiejąc ich znaczenia, udają wciąż młodych i pełnych witalności ludzi, a tak naprawdę są niezadowolonymi starcami, jeżdżącymi na rolkach. Na widowni często wybucha śmiech, ale śmiejąc się, uświadamiałam sobie, że śmieję się z samej siebie, gdyż słowa i sytuacje przypominały mi zdarzenia z mojego życia. Rozmawiając z widzami po spektaklu, dowiedziałam się, że ich odczucia są podobne.

W tekście dramatycznym pojawia się przekrój dobrze nam znanych, aktualnych tematów - jest poruszona kwestia faszystów, zagadnienie płci, antyrasistowskie i antysemickie problemy, sprawa tolerancji. Wszystkie poruszone kwestie postrzegane są przez bohaterów bardzo pobieżnie, ulegają pewnemu spłaszczeniu i umasowieniu. Jeżeli w telewizji mówią, że nie ma różnicy między kobietą a mężczyzną, to jej nie ma. Jeżeli w Internecie opublikowano, że tylko rasiści używają określenia \'murzyn\', to my ciemnoskórego mężczyznę będziemy nazywali \'czarnym\'. Tylko pan Lebrun (Maciej Więckowski, który doskonale wcielił się w tą postać) nie przyjmuje wszystkich nowoczesnych teorii, sam je analizuje i poddaje pewnej refleksji. Dla głównego bohatera wszystkie nowoczesne wynalazki służą tylko ulepszeniu życia, ale nie popada w obłęd i nie zmienia swoich dotychczasowych zwyczajów, nie chce ugrzęznąć w sieci manipulacji. Pan Lebrun jest jedną z najbardziej naturalnych postaci, która stara się być sobą w tym całym nowoczesnym świecie, to właśnie on nie bierze udziału w Święcie Dzielnicy i raczej też nie weźmie udziału w Święcie Chleba.

Zabawa i ludyczność to podstawowe cechy nowoczesnego społeczeństw. Zabawa jest tutaj rozumiana jako rozrywka organizowana bez żadnego celu - społeczeństwo chce się po prostu bawić i wspólnie świętować. Wszystko to, co jest ludyczne, jest dobre. Według badacza Johana Huizinga u źródeł ludzkiego działania znajduje się gra, zabawa oraz współzawodnictwo. Jakże zbawienny okazał się autor w swoim odkryciu, gdyż da się jego teorię przyłożyć także do społeczeństwa nowoczesnego. Odrzucamy religię, kościół bo przecież on stał się staroświecki, zbyt konserwatywny. Potrzebujemy teraz nowego kościoła, religii i świąt, które będą odciągać od siebie znamiona śmierci, a gwarantować rozrywkę, śmiech i zabawę, bez żadnych refleksji i rozmyślań. Za obiekt obieramy sobie przedmiot powszedni, który codziennie spożywamy. Z jednej piekarni do drugiej udajemy się, żeby degustować nasz wspaniały, życiodajny chleb. I ty chodź z nami na Święto Chleba. Nie chcesz ? Nie możesz nie chcieć, jesteśmy nowoczesną dzielnicą, wszyscy tworzymy jedną wspaniałą społeczność, jesteśmy postępowi i nowocześni, a ten, kto nie bierze udziału w naszych świętach, staje przeciwko nam, wyłamuje się z naszej społeczności. Odmieniec jest narażony na niewybredny epitet wypisany w publicznym, używanym przez wszystkich miejscu, na przykład w windzie.

Jak już wcześniej wspomniałam, w tym spektaklu najważniejsze jest słowo. Z tego powodu scenografia, na którą składa się oświetlenie, rekwizyty i kostiumy, są jedynie dopełnieniem. Głównym rekwizytem są krzesła, początkowo umieszczone na widowni. W trakcie kolejnych scen aktorzy przenoszą je, kreując przestrzeń. W scenie przyjęcia u państwa Lebrunów po dwóch stronach z boku umieszczone są czarne stoliczki na kółkach z migdałami, koreczkami i alkoholem, natomiast w centrum sceny trwa zabawa. Istotną funkcję odgrywają kostiumy bohaterów. Są to stroje codzienne praktyczne dostosowane do postaci i podkreślające ich wiek oraz cechy charakteru. W dwóch scenach widzimy bohaterów w strojach domowych: szlafroku, kapciach, fartuszku i dresach. Kostiumy nadają zatem wypowiedziom bohaterów autentyczności.

Muzyka występuje jedynie podczas dwóch momentów spektaklu: kiedy zostaje otwarte okno i słychać odgłosy oraz dźwięki z ulicy, gdzie odbywa się Święto Chleba. Drugi moment to sytuacja jechania windą, muzyka jest tak charakterystyczna, że sama miałam wrażenie przemieszczania się. Odczucie spotęgowane jest poruszającym się w pionie żyrandolem. 

Światło również jest elementem scenografii - dobiega ze wspomnianego żyrandola, ale nie tylko. Otóż widownia jest przez dłuższą część przedstawienia, podświetlona jasnym światłem. W ostatniej scenie pan Lebrun siedzi naświetlony na środku, a pozostali bohaterowie, wracają do swoich miejsc na widowni i pada na nich niebieskie światło. Miałam wrażenie, że wraz z bohaterami, próbuję nakłonić pana Lebruna do wzięcia udziału w Święcie Chleba. Myślę, że nie tylko ja, gdyż wychodząc ze spektaklu słyszałam deklaracje w sprawie wzięcia udziału w tej uroczystości. 

Podsumowując cały spektakl, nie jest to innowacyjna i zaskakująca realizacja. Reżyser wykorzystał środki dobrze znane, jak motyw teatru w teatrze, minimalistyczną scenografię, bliski kontakt aktorów z widzami czy efekty świetlne. Natomiast w przestrzeni kaliskiej spektakl okazuje się bardzo dobrą pozycją repertuarową. Nie ma potrzeby w małej miejscowości wprowadzać odkrywczych technik inscenizacyjnych, korzystanie ze znanych zabiegów i znakomite dopasowanie ich zarówno do tekstu dramatu jak i kaliskiej widowni okazuje się najlepszym rozwiązaniem.

Myślę, że kaliszanie podczas ” Napisu” mogą się przeglądać jak w lustrze i dzięki temu próbować zminimalizować swoje mankamenty. Brak innowacyjnych pomysłów, które mogłyby zaciemnić prosty komunikat, jaki dociera do nas ze sceny sprawia, że sztuka ma wpływ na rzeczywistość, może zmienić życie widza, bo odnosi się do konkretnych sytuacji. Sztuka, która zmienia i poprawia nasze życie, jest najlepszą zachętą do częstszego odwiedzania teatru!



Daria Kubisiak
Dziennik Teatralny Kalisz
17 stycznia 2012
Spektakle
Napis