Człowiek to brzmi dumnie?

Przyznam, że na adaptację „Dzienników gwiazdowych" Stanisława Lema, dokonaną przez Małgorzatę Zwolińską, szłam z mieszanymi uczuciami. Lem jest pisarzem trudnym, a reżyser – Adolf Weltschek – i autorka adaptacji wzięli na warsztat utwór, a właściwie kilka utworów, tylko pozornie łatwych i zabawowych.

Barwne przygody prostodusznego Ijona Tichego niosą z sobą bowiem szereg pytań o konsekwencje postępu technologicznego, rozwoju ludzkości i bycia człowiekiem. Sztuką i wyzwaniem było takie poprowadzenie spektaklu, by nie tracąc nic z humoru i lekkości pierwowzoru zachować ukryty między wierszami zupełnie poważny przekaz. Twórcy tego widowiska owemu wyzwaniu sprostali z naddatkiem, prezentując publiczności wypełniającej widownię do ostatniego miejsca nie tylko świetną, zachowującą przekaz oryginału adaptację, ale i wspaniałe dzieło sceniczne.

Dokonując wyboru fragmentów, które stały się podstawą widowiska, Małgorzata Zwolińska połączyła ze sobą sceny ukazujące Tichego w sytuacjach decydujących o jakości człowieka i wskazała na wielość źródeł, z których może on czerpać budując swoją osobowość. Zachowała też, mimo pozornej przypadkowości, konsekwencję. Spektakl rozpoczyna scena, chyba najbardziej znana spośród przygód kosmicznego podróżnika, uwikłania w pętlę czasową. Tichy spotyka tu siebie z różnych dni tygodnia, a absurd i brak logiki doprowadza go niemal do szaleństwa. Niemal, bo ostatecznie pozostawiony wobec konieczności poznania i zrozumienia samego siebie Tichy przestaje walczyć i stara się zrozumieć sytuację, która na pewien czas wyznacza jakość jego egzystencji. Podobny 'początek' poznania znamienny jest dla części widowiska rozpoczynającej się po antrakcie. Teraz bohater zwraca się kolejno do członków swojej rodziny stanowiących dla niego swego rodzaju lustra, w których się przegląda i zapewne częściowo rozpoznaje. Kolejne sceny to ironiczna wykładnia stworzenia człowieka (prezentacja dobrych stron ludzkości), obrazy funkcjonowania jednostki w systemie społecznym (totalitarna planeta zbuntowanego Kalkulatora) i konsekwencje dążenia do nadmiernej doskonałości dla jednostki (elektron z zapisem wzorca cywilizacji doskonałej) i społeczeństwa (zakon destrukcjanów).

Od początku zwraca uwagę ascetyczna niemal scenografia (Małgorzata Zwolińska) oszczędna w rekwizytach, podkreślona dopracowanymi w każdym detalu kostiumami i doskonale modelowana odpowiednią grą świateł. W dużej mierze stanowi ona tylko zmieniające się wraz z następującymi po sobie scenami tło dla aktorskiej gry bądź też znaczący element służący silniejszej sugestii ukrytego przekazu, jak w scenie wizyty w zakonie destrukcjanów. W kontekście konstrukcji całości spektaklu udanym pomysłem jest też zaangażowanie aktorów do tworzenia i dekompozycji scenografii. Dzięki temu zyskuje ona swoistą mobilność, pozwala też zachować ciągłość przedstawienia i rozwiązuje problem zmiany dekoracji.

Aktorski kunszt i dopracowany w każdym szczególe ruch sceniczny (Jacek Owczarek) decydują tu o klasie widowiska. Z niekłamanym podziwem patrzyłam na zwielokrotnione kreacje aktorów, wcielających się w następujących po sobie scenach w coraz to nowe postacie. Aktorzy pełni ekspresji, grający nie tylko głosem i tekstem, ale też ciałem i mimiką twarzy, w każdym przypadku oddający rys znamienny dla odtwarzanej postaci (fenomenalny Wojciech Czarnota w roli Ijona Tichego czy Włodzimierz Jasiński jako Kalkulator i Tarrakanin) stają się ilustracją podstawowego przekazu sztuki, że o jakości człowieczeństwa decyduje dążenie, stawanie się, tworzenie, a nie doskonałość. Dynamiki, raczej statycznym kadrom z podróży Tichego, dodają stosunkowo proste, ale bardzo precyzyjne układy choreograficzne (rytmiczny ruch robotów na planecie zarządzanej przez zbuntowany Kalkulator czy swoisty, pełen gracji i harmonii taniec destrukcjanów).

Muzyka (Piotr Klimek), towarzysząca przestawieniu od pierwszej do ostatniej minuty, jest tu niezwykle ważnym elementem. Nie tylko wzmacnia wizualną i artystyczną jakość prezentowanych obrazów, ale też w tekstach piosenek (Małgorzata Zwolińska) dookreśla i wzmacnia wpisany w nie przekaz.

Trwające przeszło półtorej godziny widowisko dedykowane jest widzom dorosłym, co z racji złożonego intelektualnie przekazu nie dziwi. Niemniej jednak, na widowni znajdowało się sporo młodzieży w wieku gimnazjalnym, a biorąc pod uwagę ciszę towarzyszącą całości spektaklu i długie brawa widowni po jego zakończeniu, także młodsi miłośnicy teatru znajdą w nim źródło wielu pozytywnych emocji.

Podobnie jak w przypadku dzieła Lema przekaz pozostał wieloznaczny Można go odbierać po prostu jako świetnie zrobione pod względem wizualnym i muzycznym widowisko, zagrane w sposób tak ekspresyjny, że angażujący nawet bardzo sceptycznie nastawioną widownię. Można też wsłuchać się w głębię przekazu, przemyśleć go, spróbować odkryć, co skrywa ironia, humor, śmiech i... groteska wpisana w obrazy, na które patrzymy. Cieszy też fakt, że biorąc na warsztat arcydzieło literatury, teatralni kreatorzy dokonali jego profesjonalnej transkrypcji na inne medium, zachowując jednak istotę pierwowzoru i wzbogacając przekaz o nowe wartości.



Iwona Pięta
Dziennik Teatralny Kraków
24 maja 2017
Portrety
Adolf Weltschek