Cztery godziny z klanem Kennedych
Na zakończenie festiwalu zostawiono najsmakowitszy kąsek - "Prawdę o Kennedych" jednego z najważniejszych obecnie reżyserów teatralnych w Europie Luka Percevala. Belg od wielu lat pracuje w Niemczech, a swoje sztuki pokazuje na całym świecie. W sobotę zajrzał do PoznaniaSpektakl miał trwać aż cztery godziny, ale po wcześniejszej zaprawie na najdłuższym na Malcie - 6,5-godzinnym przedstawieniu innego Belga - nie obawiałam się szczególnie o swoją kondycję. Nauczona doświadczeniem, że w przerwie nie ma szans na kawę, zabezpieczyłam się energy drinkiem.
Wnętrze Teatru Wielkiego przypomina nieco wnętrze opery - pozłacane balkony, kryształowe żyrandole. Ale publiczność była różna: od statecznych pań w kapeluszach i rękawiczkach, przez śmietankę krytyków teatralnych, po studentów w dżinsach i bluzach.
Zajęłam świetne miejsce i, czekając na rozpoczęcie, studiowałam drzewo genealogiczne rodu Kennedych w programie spektaklu. Gdy zgasło światło, zabrzmiała muzyka, a na scenie pojawili się nieruchomi aktorzy. Za chwilę krążyli jak biżuteria na wystawie u jubilera - w ruch wprawiła ich obrotowa scena. Zaczęła się opowieść o historii rodu Kennedych.
Perceval od początku narzucił ostre tempo. Bombardował widzów morzem słów, datami, faktami i wielowątkową historią. Skandal gonił skandal, kobiety zaniedbywane przez mężów rekompensowały sobie smutki zakupami i używkami, a mężczyźni, począwszy od ojca JFK, na braciach prezydenta skończywszy, niczym bogowie każdą noc spędzali w objęciach innej kochanki. Dla nich wszystkich celem nadrzędnym był sukces - pieniądze i władza. Widzowie zadzierali głowę, żeby przeczytać napisy wyświetlane powyżej sceny i zaraz potem opuszczali, żeby uszczknąć coś z tego, co dzieje się na scenie. Losy prezydenta są powszechnie znane, ale w sztuce Percevala czeka się na rozwiązanie jak na koniec kryminału. Reżyser przypomina co najmniej kilka hipotez wyjaśniających zabójstwo polityka - od spisku CIA i wiceprezydenta, przez zemstę mafii, po klątwę Marilyn Monroe.
Po śmierci prezydenta tempo razem z obrotami ruchomej sceny zwalnia. W okolicach trzeciej godziny ukradkiem podglądałam sąsiadów, którzy - aż wstyd się przyznać - przysypiali. Ale to tylko chwilowy przestój. Od tej pory aż do końca spektaklu na scenie panował nastrój rozpaczy przeplatany groteskowymi elementami. I odpowiednio - na widowni trwała pełna przejęcia cisza albo słychać było urywane salwy śmiechu. Młodszy brat prezydenta Ted nie może sprostać oczekiwaniom rodziny. Nie wytrzymuje frustracji - krzyczy, wyje, biega w amoku. Matka prezydenta Rose Kennedy jest bliska szaleństwa.
Im bliżej końca, tym jaśniejsze staje się, że tytuł spektaklu jest przewrotny - żadnej prawdy nie poznajemy. Życie Kennedych było, jest i pozostanie ukryte za przekazem z gazet i telewizji. Ale Perceval pokazuje nam to, czego nie udało się schować: wygładzona z wierzchu i pełna sukcesów historia rodu pęka, wyciekają brudy. Już nie sposób ukrywać, że rodzina Kennedych w imię ambicji niszczyła siebie nawzajem i innych dookoła. Scena obrotowa ustaje. A ja muszę przyznać, że wbrew obawom żadna minuta tego spektaklu nie była zmarnowana.
Karolina Szulejewska
emetro.pl
6 lipca 2010