Cztery żony i kochanka

Miał cztery żony, ale piątej już nie chce. Woli kochankę. Znany krakowski aktor Edward Lubaszenko udowadnia dziennikarce Marcie Paluch, że miłość od pierwszego wejrzenia to kwestia genów...

O matko, lody Pan je na śniadanie?

Śniadanie jadłem o siódmej, a teraz już dwunasta.

To na obiad?

Nie, ja po prostu przyzwyczajam gardło do zimy. Sportowcy przygotowują się do biegania na mrozie w ten sposób, że przed wyjściem biorą głęboki wdech i przełykają ślinę. Tchawica jest blisko przełyku i całe to towarzystwo się wtedy ochładza. A potem trzeba zjeść lody.

Wszystko ma Pan dokładnie przemyślane.

Bo ja jestem, proszę pani, pół-lekarzem. Zaliczyłem trzy lata medycyny.

To jak się nazywa ta kość w małym paluszku?

Paliczek. A ten paluszek po rosyjsku nazywa się miziniec. A na kciuk mówią paluch.

Na mnie też.

I na moją byłą żonę.

Znalazł Pan już piątą?

Nie. Za żadne skarby nie dam się już nabrać na następne małżeństwo.

To po co Pan ogłosił w "Super Expressie" rok temu, że szuka żony?

Kochanki droga pani, kochanki.

Napisali, że żony.

Nie odważyli się cytować wiernie, mimo że to tabloid był. Poprosili mnie, żebyśmy żartobliwie zakończyli wywiad. Ja na to: proszę bardzo, szukam kochanki, poniżej 25 lat. Taki żarcik ad hoc mi wyszedł. Ale mówiąc serio, małżeństwo i szczęście to się wyklucza. Prawdziwe szczęście daje samotność i spolegliwa kochanka.

No, nie!

Ale spolegliwa w dobrym sensie. Spolegliwa osoba to, jak mówił profesor Kotarbiński, taka, na której można polegać. Budząca zaufanie.

Często gra Pan zmęczonych życiem ludzi. W Teatrze Nowym na Gazowej - znowu pijaka.

Ale i tak nadaliśmy tej sztuce Grochowiaka lżejszy, nieco żartobliwy ton. Oryginał był dość posępny, grany przeze mnie główny bohater popełniał samobójstwo.

Pana Sokrates z tego samego teatru jest również dość szemrany...


Niby trzeźwy, ale mógłby się napić, prawda? A "Encyklopedię duszy rosyjskiej" pani widziała? Sztuka Jerofiejewa o facetach, którzy pilnują stacji przy rurze przesyłowej gazu. Siedzimy i pijemy. Pokazywany jest dramatyczny film o pijaństwie w Rosji. Ja zresztą chciałbym odejść od drastycznych scen, bo taka propaganda antyalkoholowa jest nieskuteczna. Ona nie zniechęca ludzi od picia, tylko do antyalkoholizmu.

A granie w takich sztukach Pana zniechęca czy zachęca? Do grania?

Nie, do picia. Cała sztuka nie polega na tym, żeby nie pić, tylko... To tak jak z seksem u kobiet (dzwoni telefon aktora). Znowu oni... Wie pani, byłem kiedyś w hotelu Polonia w Warszawie. Oglądam telewizję, a tam ogłoszenie, że mogą przysłać zdjęcia rozebranych pań. Zadzwoniłem, bo byłem ciekawy. Przez trzy lata mi te zdjęcia przysyłali. I dzwonią.

Już ich Pan nie chce?

Nie. A wracając do seksu... Jako student medycyny byłem jednym z pierwszych propagatorów raportu Kinseya w Polsce (raport o seksualności par przeprowadzony w latach 40. i 50. - przyp. red.). Zainteresowanie było ogromne. Uczestnikami tych spotkań byli ludzie, którzy często pochodzili ze wsi, gdzie niejednokrotnie nie było światła, a ksiądz był jedynym źródłem informacji... Z późniejszych badań wynika, że jedna trzecia kobiet ma znikomą seksualność, jedna trzecia - dużą, ale zależną od partnera, a jedna trzecia - samoistną, wręcz męską. Analogicznie, są również osoby wstrzemięźliwe alkoholowo. Bo nie lubią albo im szkodzi. W ich przypadku nie pić nie jest żadnym bohaterstwem.

Koleżanka kazała Panu przekazać, że jednak ma dość ról pijaków i ponuraków. Marzy, by choć raz był Pan wesoły i odprasowany.

Będzie okazja, bo właśnie szykujemy sztukę, w której gram profesora medycyny z XIX wieku i noszę wyprasowany fartuch. Forma spektaklu będzie wzorowana na wywiadzie lekarskim. Lekarz pyta pacjenta, co mu dolega.

Chyba Pan jednak żałuje, że nim nie został.


Otóż nie. Oczywiście, mam pasję przyrodniczą, ale gdyby mój pacjent zmarł, popełniłbym samobójstwo. Po prostu mam przesadną empatię. Ona bardzo się przydaje w aktorstwie.

No tak, ale wywiad robię z aktorem, a tu ciągle płeć, kitle i rozmnażanie...

A dlaczego nie? Jestem przede wszystkim mężczyzną. Mam jeszcze dla pani jedną biologiczną tezę. Dotyczy tzw. miłości od pierwszego wejrzenia.

Że nie istnieje?

Wręcz przeciwnie. To, że jesteśmy oczarowani kimś, kogo widzimy pierwszy raz, oczarowani tym, że porusza się i mówi tak a nie inaczej... to efekt dwustu tysięcy lat selekcji partnerów. Sygnały i wrażenia, które są ważne dla przetrwania gatunku, są przekazywane w genotypie. To właśnie one "podpowiadają" mi, z kim będę miał najlepsze potomstwo, kto jest najlepszym partnerem seksualnym. Bo przecież seks jest elementem rozrodczości, który się z niej wyalienował.

Mało romantyczne. Ale skoro tak, to miłość od pierwszego wejrzenia to najlepsza opcja..

I jak najbardziej należy jej ulec. Jak widać, romantyzm wcale nie jest domeną głupców!

***
Edward Linde-Lubaszenko - aktor teatralny i filmowy. W Teatrze Nowym w Krakowie gra m.in. w "Lękach porannych" wedłu Grochowiaka i w "Encyklopedii duszy rosyjskiej" Jerofiejewa. Miał być lekarzem, ale po trzech latach studiów na medycynie wybrał aktorstwo.

Urodził się 23 sierpnia 1939 w Białymstoku. Jego ojcem był Niemiec Lucjan Linde, który wyjechał w 1939 r. z zajętego przez Sowietów miasta. W 1941 r. wraz z matką i sowieckim kapitanem Mikołajem Lubaszenką rodzina przeprowadziła się do Rosji. Od wielu lat aktor mieszka w Krakowie. Jest ojcem Olafa Lubaszenki. Zapalony piłkarz, grał w reprezentacji artystów Polski.»



Marta Paluch
Polska Gazeta Krakowska
17 grudnia 2011