Czy leci z nami pilot?

Spektakl Marca Camolettiego „Boeing Boeing" w reżyserii Wojciecha Adamczyka (przekład Bartosz Wierzbięta) ustami Teatru Capitol w swych materiałach promocyjnych wiele obiecuje. Ma niby to gwarantować niepohamowany śmiech i doskonałą dwugodzinną rozrywkę. Ale czy tak jest? Nie ma sensu trzymać nikogo w niepewności. Proszę Państwa, Teatr Capitol dotrzymuje słowa!

Historia opowiada o jednym z weekendów człowieka sukcesu, Maksa (Mikołaj Krawczyk). Max nie ma zmartwień, za to ma trzy narzeczone i bezbłędny system, który pozwala mu trzymać swoje ciemne sprawki przed nimi w tajemnicy. Wszystko możliwe jest dzięki temu, że wszystkie panie (w tych rolach Maria Dejmek, Katarzyna Gałązka, Barbara Garstka) pracują w liniach lotniczych, a więc znaczną część swojego życia spędzają w rozjazdach. W utrzymaniu wszystkiego pod kontrolą pomaga dostępna 24/7 gosposia Nadia (Dorota Chotecka), której zadziorny charakter podkreśla bezbłędny kostium w panterkę (Scenografia i Kostiumy: Katarzyna Adamczyk). Akcja spektaklu zaczyna nabierać tempa, gdy do życia Maksa ponownie wkracza jego dawny kumpel z liceum, Paweł (Adrian Zaremba) – od tego momentu wsiadamy do kolejki górskiej, która nie odpuszcza, choć trudno w to uwierzyć, do samego końca.

Przyznam szczerze, podchodziłem ostrożnie do tego przedstawienia, bez oczekiwań. Mikołaja Krawczyka miałem okazję oglądać jedynie w produkcjach serialowych, gdzie nie dano mu szansy zaprezentowania swojego komediowego talentu. Dowiedziałem się o tym dopiero podczas tego przedstawienia. Mówiąc wprost, nie spodziewałem się, że zrobi na mnie takie wrażenie. Do niedawna sądziłem, że gatunek farsy nie jest po prostu dla mnie. Dla osoby, która oczekuje od postaci i historii logiki i konsekwencji w działaniach. Nie lubię też zabiegów, które wymuszają śmiech, a wyrwane z kontekstu, a nawet i w kontekście są często pozbawione sensu. Okazuje się jednak, że nie każda farsa musi taka być. Tutaj działanie rodzi reakcję, w którą można uwierzyć – a nawet jeśli jest to trudne, to aktorstwo Mikołaja Krawczyka oraz całego aktorskiego trójzębu (o którym za moment) sprawiło, że zapomniałem o moim sztywnym podejściu. Nie miało to dla mnie znaczenia, bo bawiłem się świetnie!

Analizując spektakl muszę wyszczególnić ww. trójząb, który mnie po prostu zachwycił. Porozumienie między Mikołajem Krawczykiem, Dorotą Chotecką a Adrianem Zarembą jest wyborne. Ta refleksja naszła mnie dopiero po opuszczeniu teatru, wcześniej po prostu nie było na nią czasu. Choć scenariusz przewidywał miejscami naprawdę absurdalne sytuacje, to mieszanka powyższych postaci sprawiała, że stawały się one albo wiarygodne, albo na wiarygodność bez żalu machało się ręką, w zamian dostając kolejną salwę niewymuszonego, czystego śmiechu. Dorota Chotecka doskonale odnajdywała się w swojej roli. Choć jej postać była niesłychanie marudna, co cyklicznie było tematem powracających żartów, to jednak ustrzegła się wymęczenia widza. Wręcz czekało się na kolejne jej wejście na scenę.

Z kolei Adrian Zaremba stworzył bohatera, którego przemianę obserwuje się z ciekawością. Od pierwszych momentów przywodzi na myśl poczciwego, tak zwanego „chłopka-roztropka". Miły, uprzejmy, ale jednak rozlazły i miałki. Z biegiem czasu jednak, budzi się w nim bestia, która zostawia za drzwiami najpierw obronę moralności, a później przyjaźń, by ostatecznie przejść do realizacji własnych interesów. Spektakl bawił, unikając sztucznego moralizatorstwa – w pewnych jednak momentach potrafiłem czuć zakłopotanie czy nawet niechęć do postaci Pawła. Nie przeszkadzało to jednak w odbiorze całości, a wręcz mimowolnie dodawało jej ciekawego posmaku. Adrian Zaremba wykonał doskonałą pracę!

Pozostała część obsady, to jest. narzeczone Maksa, zostawała nieco w tyle. Możliwe, że konstrukcja ich postaci nie pozwalała im na więcej, choć swoje jaśniejsze momenty miewała Barbara Garstka – jej postać zostawiła po sobie coś więcej niż tylko odnotowanie w notesie z powodu kronikarskiego obowiązku. Nie oznacza to, że panie zaprezentowały się źle. Nie. Po prostu w ich kreacjach było – co do zasady – widać jedynie aktorki na scenie, nie zaś postacie, w których skórze występowały.

„Boeing Boeing" to bez wątpienia wspaniała komedia. Pozwala oderwać się od zmartwień dnia codziennego – przetestowałem ją w trudnych warunkach życia osobistego – i po prostu dobrze się bawić. Nie ma tu głębszego przesłania, nie ma nawet zbytniej oceny moralnie wątpliwego zachowania bohaterów.

Ten spektakl to tylko komedia i aż komedia. Do tego w najlepszym wydaniu!



Jakub Wojtasik
Dziennik Teatralny Warszawa
4 kwietnia 2025
Spektakle
Boeing Boeing