Czy można usprawiedliwiać kłamstwo?

Potyczki Andrzeja Bubienia z Czechowem śledzę od czasów jego inscenizacji realizowanych w toruńskim Horzycy. Jeśli o "Wiśniowym sadzie" z Kariną Krzywicką w roli Raniewskiej chciało się jak najszybciej zapomnieć, o tyle "Wujaszek Wania" pozostawał na długo w pamięci przede wszystkim dzięki roli Soni w interpretacji Marii Kierzkowskiej.

Nie inaczej jest po obejrzeniu najnowszej realizacji tego dramatu w Teatrze 6.piętro, gdzie tym razem najciekawsze postaci tworzą Wojciech Malajkat jako tytułowy bohater i Anna Dereszowska w roli żony profesora Sieriebriakowa. Bubień i tym razem stara się dotknąć tematu przemijania, opowiedzieć o ludzkich zmaganiach z destrukcyjnym działaniem czasu i zapomnienia, o usiłowaniach człowieka, by nadać swojemu życiu jakieś głębsze przesłanie i sens. Celowość, która może objawić się w pracy ujawniającej nowe wartości, w sztuce i w miłości. Nie wolno przy tym wszystkim zapominać o pamięci przeszłości, świadomości tradycji, która pozostała w testamencie po naszych protoplastach, a zatem o dokonaniach i osiągnięciach będących potwierdzeniem naszej tożsamości. Na tle dość lekkiego repertuaru, który zdaje się wyraźnie dominować w Teatrze Michała Żebrowskiego, do tego zazwyczaj nierównego w jakościach aktorskich, "Wujaszek Wania" musi jawić się jak haust świeżej, krystalicznie czystej wody.

Andrzej Bubień stara się być wierny Czechowowi, widać, że darzy go szacunkiem, dlatego w realizowaniu swoich reżyserskich powinności, nie stara się wychodzić zbyt daleko poza literę tekstu. Nie stara się ani dopisywać nowych znaczeń, ani też amputować tych, które doskonale znamy z klasycznych, tradycyjnych inscenizacji tego utworu. Jednak w samych rysunkach postaci bywa z tym różnie. Profesor Sieriebriakow (dobry Piotr Machalica - jest niczym chodząca żywa mumia) to samolubny despota, który przez całe swe życie analizował myśli innych, a teraz - pozbawiony tego typu możliwości zarobkowania - postanawia pozbyć się starego rodzinnego majątku; zupełnie bez wyrazu jest natomiast Maria Wojnicka w interpretacji Joanny Żółkowskiej, która nie znalazła materiału na to, by pokazać kobietę oderwaną od rzeczywistości i pogrążoną bez końca w swych broszurowych wypisach. Dość mało wiarygodnie wypada też Tieliegin kreowany przez Miłogosta Reczka.

Już sama scenografia w postaci wielkich ruchomych mansjonów-ram może sugerować, że jesteśmy w przestrzeni gdzie czas nie istnieje. Jest to bardzo mocny i wyrazisty sygnał, odrealniający rzeczywistość wiejskiej posiadłości Sieriebriakowa. I w atmosferze takiego "bezczasu" spotykamy czechowowskich bohaterów - zagubionych, zgorzkniałych, rozżalonych, zrzędliwych i samotnych. W przypadku postaci Wani i Heleny zwraca uwagę fakt jak bardzo w ich interpretacjach obok wypowiadanej kwestii ważny jest zawieszony w powietrzu gest - czasami powtarzany niczym mantra, determinuje charakter postaci i ma niekiedy wpływ na symbolikę obrazu. Rozmowy, w których uczestniczy Malajkat czy Dereszowska, jeśli nawet mają znamiona intymnych, zawsze są pełne pulsujących emocji. Niezależnie od tego czy są formą spowiedzi, wyznania czy ślubu w każdej sytuacji słucha się ich z tym samym zainteresowaniem. Nawet wtedy gdy sceniczni partnerzy tacy jak Astrow (Michał Żebrowski) czy Sonia (Dorota Krempa) nie zawsze potrafią się dostroić do swoich protagonistów. Jest w rolach Malajkata i Dereszowskiej, momentami również pojawia się ten element u Krempy, sugestywnie znaczony pod powierzchnią codziennego życia rys tragiczny. Kiełkuje on na powierzchni życia, wyzwalając u każdego z nich inny rodzaj smutku eksponowany jakby mimochodem w pajęczynie słów, zachowań, sygnałów gestycznych, dźwiękowych, odcieni nastrojów i drobnych atrybutów powszedniości. Tej elegijnej nuty brakuje zupełnie w postaci Astrowa, który choć zarażony banałem codzienności, jawi się jako bohater wręcz groteskowo jednowymiarowy i mało skomplikowany. To niestety fałszywy ton w teatralnym instrumentarium, zakłócający orkiestrację utworu, w którym jak w sieci, tyleż partyturze delikatnej co mocnej, trzepoczą postaci dramatu. I w tym można upatrywać niepełny sukces warszawskiej wersji Bubienia, w której brakuje momentami wewnętrznego łącznika dla poszczególnych zdarzeń i scenicznych sytuacji. Zbyt wiele tutaj ornamentów czy epizodów istniejących jakby zupełnie oddzielnie, nie wchodzących w relacje, nie zazębiających się i pozbawionych wzajemnych odniesień. Na koniec jeszcze raz chciałbym podkreślić wagę roli wykreowanej przez Wojciecha Malajkata, który z sukcesem stara się wyjść poza stereotyp znerwicowanego, skwaszonego i rozkapryszonego nadwrażliwca. Malajkat swojego Wanię buduje zdecydowanie bardziej delikatnymi środkami, nie daje się ponieść pustemu temperamentowi, mając na uwadze wpisany w dialogi i w monologi podskórny, muzyczny rytm, który wyznacza strukturę dramatyczną całego utworu. Czuje to również w sposób perfekcyjny Irena Jun w roli Niani, bez natarczywości wychodząca poza czysto sentymentalny relikt dawnych czasów.



Wiesław Kowalski
Teatr dla Was
1 marca 2016
Spektakle
Wujaszek Wania