Czy reżyser ma prawo do interpretacji

Napisał do mnie pan ukrywający się pod pseudonimem Marcus, że ma obawy związane z ujawnioną przeze mnie interpretacją "Otella" [którego premiera odbędzie się 25 kwietnia]. Po moich wypowiedziach na portalu Opera info obiecałem sobie, że nie będę brał więcej udziału w jałowych dyskusjach, czy reżyser ma prawo do interpretacji, czy nie - pisze na swoim blogu Marek Weiss, reżyser, dyrektor Opery Bałtyckiej w Gdańsku.

Wydaje mi się, że wyczerpałem tam temat, który zresztą został już wielokrotnie wyczerpany w różnych fachowych sporach pożytecznych w sztuce teatru operowego dwadzieścia lat temu. A jednak pytania i wątpliwości wciąż powracają wśród naszej publiczności, której pod żadnym pozorem nie wolno lekceważyć. W dodatku "Marcus" deklaruje, że kocha operę "Otello", więc tym samym staje mi się bliski, jako jeden z niewielu, którzy traktują dzieła operowe poważnie. Umieszczam więc jego list w komentarzach poniżej i śpieszę z odpowiedzią.

Libretto i muzyka są w teatrze operowym tylko fundamentem, na którym powstaje spektakl. Tak samo jest w dramacie. Szekspir pisał swoje wspaniałe teksty pod kątem konkretnych realizacji. Prawie nie używał didaskaliów. Zresztą w jego teatrze nie budowano wystawnych dekoracji, a kostiumów używano przeważnie współczesnych, identycznych z tymi, które zapełniały widownię. A przecież przez setki lat powstało na bazie tych tekstów mnóstwo najróżniejszych realizacji, bo genialny dramaturg i znawca ludzi dawał takie możliwości dzięki głębi swoich metafor i niezliczonym komplikacjom charakterów. Dlatego dzisiaj nie ma czegoś takiego, jak "prawdziwy Szekspir w jedynie słusznej interpretacji". Oczywiście ta swoboda rodzi także spektakle idiotyczne, pełne bełkotu, czy szaleństwa. Ale to Szekspir włożył w usta Makbeta słowa "życie jest opowieścią idioty pełną wrzasku i wściekłości." W bogatej dżungli teatru zdarzają się owoce dające słodycz i życie, ale są też trujące i obrzydliwe. Nikt nie ma gotowej recepty na to, by uniknąć pomyłek i zrealizować spektakl piękny, mądry i bezpieczny, który zachwyci wszystkich.

Tego między innymi uczył mnie przywołany przez Marcusa profesor Bardini, jeden z największych pedagogów i znawców teatru, jakich miałem szczęście spotkać. Ale wśród jego wielu zalet miał on również dystans do swoich reżyserskich poczynań i często powtarzał, że może i byłby wielkim reżyserem, ale brak mu należytej w tym zawodzie odwagi mówienia swoim własnym językiem. Opera przetrwała, jak słusznie podkreśla Marcus, ale nie dzięki temu, że trzyma się starych wzorców i odtwarza wciąż w kółko tylko to, co zapisał w partyturze librecista. Przetrwała dzięki odważnym interpretacjom zarówno dyrygentów, solistów, jak i reżyserów. To nie szkodzi, że przy tej okazji powstawało wiele mętnych, nieodpowiedzialnych bredni scenicznych. Ważne są te realizacje, które uświadamiają widzom, że dzieła operowe nie są muzealnymi zabytkami, tylko żywym teatrem, gdzie przeżyć można głęboką więź z bohaterami dramatu, identyfikować się z ich cierpieniami i wyzwoleniem z tragicznych konsekwencji sprzeniewierzenia się wartościom. Od lat uważam i głoszę powszechnie, że opera jest miejscem, gdzie takie przeżycia są wyjątkowym wstrząsem dzięki potędze muzyki.

Powiadam "mój Otello" nie z powodu pychy, czy zadufania, że "Otella" można zawłaszczyć. Używam zaimka dzierżawczego z miłości do tego utworu i poczucia, że podzielę się moim spektaklem z widownią najlepiej jak potrafię, jeśli opowiem jak ja rozumiem to dzieło, a nie że będę próbował zgadywać, jakie jest rozumienie wyliczone ze średniej statystycznej poglądów moich szanownych widzów. W tym sensie uczciwy teatr jest zawsze osobistą wypowiedzią ludzi, którzy się na afiszu podpisują jako realizatorzy. Marcus powiada, że takie interpretacje nie służą sukcesom. Pewnie nie uwierzy, ale wśród artystów jest wielu takich, którzy nie są sługami sukcesu. Często powoduje nimi, silniejsza od wszystkich innych motywacji, potrzeba wypowiedzenia własnego zdania w zasadniczych dla człowieka sprawach.

Tak się składa, że często właśnie ci zbuntowani wobec uznanych kanonów sztuki, osiągają niespodziewanie wielkie uznanie i szacunek, bo istnieje liczna rzesza odbiorców łaknących nowego spojrzenia na sprawy tego świata i żądnych nieustających zmian w przedstawianiu starych tematów.

Sukcesy światowe moich młodszych kolegów - Mariusza Trelińskiego i Krzysztofa Warlikowskiego niech świadczą o tym, że właśnie odważne interpretacje i radykalna odmiana w obrazowaniu świata scenicznego dają możliwość dotarcia do wrażliwości współczesnego widza bardziej, niż powielanie utartych i "bezpiecznych" wzorów. Czuję się zaszczycony, kiedy mnie, reżysera z poprzedniego pokolenia, z moimi siedemdziesięcioma inscenizacjami operowymi zalicza się w różnych podsumowaniach sezonów do grona tych odważnych, mówiących własnym, niepowtarzalnym głosem.

Od moich pierwszych realizacji "Manekinów", "Borysa Godunowa", czy "Wozzecka" byłem uważany za przedstawiciela teatru autonomicznego, uwolnionego od służebnego stosunku do libretta. Moje ostatnie spektakle są konsekwentnymi interpretacjami wielkich dzieł i nie zdarzyło mi się, żebym w nich odszedł od istoty ich muzyki. To oczywiście niczego nie gwarantuje, bo nie ma żadnej recepty na udany spektakl. Ale wierzę, że to, jak rozumiem "mojego Otella", zaciekawi niejednego widza, a wśród nich, mam nadzieję, szanownego pana Marcusa, którego serdecznie pozdrawiam.



Marek Weiss
www.operabaltycka.pl
11 marca 2015
Spektakle
Otello
Portrety
Marek Weiss