Daleko Odessie do Leningradu

A to dziwny przypadek! Spektakl impartowskiego Teatru Piosenki "Leningrad", który premierę miał niemal dokładnie trzy lata temu, w lutym 2009 roku, do dziś ściąga na ul. Mazowiecką 17 komplety widzów. To świetna rekomendacja dla reżysera Łukasza Czuja, który tym razem na scenie Wrocławskiego Teatru Współczesnego postawił kolejne muzyczne przedstawienie "Dawno temu w Odessie". Jestem pewny, że dzięki swojej energii będzie ono również przyciągać widzów, bo mało jest takich spektakli we wrocławskich teatrach.

Duet wspaniałych starszych panów - Bolesław Abart i Zdzisław Kuźniar - dwoi się i troi na scenie, choć wielkiego pola do popisu nie ma, ale dźwiga wgórę poziom tego sympatycznego w odbiorze przedsięwzięcia. I przybliża nam odeskie klimaty. Popisowo śpiewa i gra Łubkę Kozak Marta Malikowska, która mogłaby być gwiazdą niejednego teatru muzycznego. Wokalny talent pani Marty to dla mnie największe odkrycie tego wieczoru.

Największą siłę teatralnej wycieczce do Odessy daje muzyka Aleksandra Brzezińskiego, grana na żywo, i to też sprawiało, że sobie przytupywałem delikatnie. Trudno zdecydować, czy więcej teatru było w muzyce, czy muzyki w teatrze. Kompozytor zręcznie do wyraźnie jazzowo-rockowych kawałków powplatał żydowskie i rosyjskie brzmienia. Tylko wychodzi na to, że to był udany koncert z elementami teatru. W Teatrze Piosenki to jest naturalne. Gdy się idzie do teatru takiej marki, jak ten na ul. Rzeźniczej, to oczekiwania rosną, bo chce się wyjść z jakąś myślą, a nie tylko z melodią.

Pamiętam, jak wychodziliśmy z premiery "Operetki" Gombrowicza w tym samym teatrze i nuciliśmy refren "Krzesełka lorda Blotton" skomponowany przez Zbyszka Karneckiego zmierzając do Klubu Związków Twórczych, żeby się pospierać o to, co reżyser Kazimierz Braun chciał przemycić do naszych mózgów. To był rok 1977. Po wyjściu z "...Odessy" Czują nie ma o co się spierać.

Moja irytacja zaczyna się od inspiracji scenarzysty Czuja. A inspirował się opowiadaniami Izaaka Babla i prozą dwóch Jerofiejewów - Wieniedikta i Wiktora. Panie Łukaszu, zamiast "czytać" po swojemu, najsmaczniejsze cytaty należało wybrać. Ja bym przynajmniej zedwa koktajle Wieniedikta włączył w menu knajpy czy burdelu Łubki.

Nie wiem też, dlaczego został wynajęty przez reżysera do kluczowej w tym spektaklu roli Benia Krzyka, legendy żydowskich gangsterów w Odessie, Marcin Gaweł - bo ani on gangster, ani amant, ani śpiewak, a już najmniej aktor. Można go, oczywiście, nie zauważać i spektakl na tym nic nie traci. Nawet spódnicą nie musi go nakrywać Łubka Kozak, bo ona w tym niewyważeniu staje się postacią najważniejszą. Marta gra na innym piętrze sztuki aktorskiej. Tylko szkoda legendy Benia Krzyka. Bez owijania w bawełnę. Powinien go zagrać Maciek Toma-szewski. Błąd na błędzie! Artystycznie od Leningradu do Odessy u Czuja nie jest wcale tak daleko. To tylko na mapie szmat drogi.



Krzysztof Kucharski
Gazeta Wrocławska
8 marca 2012