Dama kier na wylocie?

Kiedy 17 czerwca 2014 roku Małgorzata Omilanowska obejmowała tekę Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, polskiemu środowisku artystycznemu wciąż odbijała się czkawką kadencja Bogdana Zdrojewskiego. Wiedzą o tym dobrze ludzie teatru - pisze Szymon Spichalski w serwisie Teatr dla Was.

Z jednej strony były minister poparł Jana Klatę po osławionej awanturze na pokazie "Do Damaszku". Ale Zdrojewski padał często obiektem ostrej krytyki - zarzucano mu chociażby opóźnianie budowy nowych gmachów dla TR-u czy Teatru Nowego, cięcie wydatków na kulturę, niereagowanie w związku z nieprzejrzystością konkursów na stanowiska dyrektorskie. Zmienił się minister, ale problemy zostały.

Minął rok i dwa miesiące od nominacji Omilanowskiej na członka rządu. Jak w perspektywie minionego czasu prezentuje się skala działań pani minister? Nadal jako atut postrzega się bezpartyjność Omilanowskiej. Urzędniczka została powołana na swoje stanowisko jako niezależny fachowiec. Wybitna znawczyni architektury przyszła z UW, dlatego zwolennicy pani minister powtarzają argument o działaniach Omilanowskiej jako nieumotywowanych finansową pazernością. Nawet jeśli zainteresowana odeszłaby z rządu, nadal ma pewny etat na uniwersytecie. Oczywiście do takich pochwał należy podejść z przymrużeniem oka Wielu byłych i aktualnych ministrów ma zapewnione zaplecze finansowe. Dlatego jedyną miarą ich uczciwości mogą być tylko działania przez nich prowadzone.

A te - w przypadku Omilanowskiej - prezentują się zadowalająco, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Sztandarowym projektem jej MKiDN jest Kultura Dostępna - zakrojona na szeroką skalę akcja przybliżania oferty kulturalnej. W ramach programu oferuje się wejście bezpłatnie bądź za symboliczną kwotę do kilkunastu muzeów czy centrów sztuki współczesnej, co wiąże się z programami ulg (głównie wobec uczniów i studentów). Ale zakresem KD objęte są także osoby niepełnosprawne czy starsze. Celem akcji jest także udostępnienie bogactwa kulturalnego mieszkańcom prowincji. Znacząca część instytucji kulturalnych znajduje się w końcu w głównych miastach wojewódzkich. KD stanowi w zasadzie śmiałe rozwinięcie dotychczasowych działań w rodzaju szkolnych lub gminnych wycieczek z Sochaczewa do Warszawy, ulg seniorskich i uczniowskich, itd.

Czy sprawdzi się taka formuła - zobaczymy w przeciągu nie paru miesięcy, ale kilku lat. MKiDN chwali się ponadto rozbudową archiwów kulturalnych w sieci. W tym przypadku wykonana praca faktycznie jest tytaniczna - szczególne uznanie należy się za rozbudowę serwisu polona.pl, IPSB czy dbanie o rozwój NiNy. Polskie filie na zagranicznych wystawach, rozbudowa skrzydeł muzealnych, nowe placówki Jest wreszcie prężnie działający NCK z jego programem Kadra Kultury i organizowanymi szkoleniami czy kolejnymi programami (najświeższym pomysłem jest projekt poświęcony uczczeniu chrztu Polski w 966 roku).

Trzeba jednak pamiętać, że wiele z przywołanych i pominiętych przeze mnie osiągnięć MKiDN było dokończeniem projektów poprzednika Omilanowskiej. Dlatego chcąc podsumować dotychczasową działalność pani minister, należy wziąć pod uwagę jej reakcję na sprawy bieżące czy realne skutki wprowadzanych reform i projektów. Sama urzędniczka jest postrzegana jako swoista "Thatcher polskiej kultury", trzeźwo patrząca na rzeczywistość i zarazem szczera do bólu. Gdy Omilanowska uzasadniała wprowadzenie Kultury Dostępnej, mówiła wprost o krótkowzroczności kolejnych rządów w prowadzeniu działań kulturalnych. Że skutki inwestowania w tę sferę widać dopiero po latach. "Nie będę teraz mówić jak minister, urzędnik, czego by się oczekiwało ode mnie" - mówiła przed konferencją. Ale powiedziała! - pomyślało wielu.

Oczywiście nie sposób odmówić minister Omilanowskiej wielkiej inteligencji ani konkretności. Wszak sama mówiła, że "minister kultury nie może podejmować decyzji, które będą podobać się wszystkim" - co z jej strony było dosadne i uczciwe zarazem. Ale już przy okazji afery wokół "Golgoty Picnic" Omilanowska wykazała się brakiem wyczucia. Sprzeciwiła się odwołaniu widowiska Garcii i wytłumaczyła to świętą "autonomią twórców", "wolnością słowa". Sięgnięcie po ten XIX-wieczny paradygmat artysty doprowadził w gruncie rzeczy do zaostrzenia konfliktu między protestującymi przeciw "GP" a zwolennikami jego wystawienia. Ministerstwo skupiło na sobie oskarżenia o stronniczość. W konflikcie towarzyszącym "GP" nie chodziło wcale o jeden słabiutki skądinąd spektakl. Sednem były odczucia znaczącej społeczności, która od dawna czuła się wykluczona. Jak już kiedyś pisałem - "GP" stanowiła jedynie syndrom cięższej choroby. Nie została zainicjowana żadna szeroka debata na temat pojęcia obrazy uczuć religijnych, chociaż już same powszechnie dostępne zdjęcia z przedstawienia MOGŁY wzbudzić sprzeciw części odbiorców.

Podobna sytuacja towarzyszyła casusowi Wiczy-Pokojskiego. Omilanowska skrytykowała marszałka Całbeckiego za zlekceważenie decyzji komisji konkursowej, oskarżyła kujawsko-pomorskiego urzędnika o "łamanie reguł demokracji". Skorzystała z najprostszego możliwego frazesu. Chociaż sam nie pałam sympatią do marszałka jako bydgoszczanin (wtajemniczeni wiedzą czemu), to oskarżanie go o "łamanie reguł demokracji" jest pustym sloganem. Według przepisów marszałek nie musi zgodzić się z werdyktem komisji, traktując go co najwyżej jako głos doradczy. Minister Omilanowska nie zajęła się bynajmniej natychmiastowym posprzątaniem burdelu, jakim jest problem przepisów dotyczących konkursów na stanowisko dyrektorskie. Pogroziła jedynie palcem i zachowała status quo.

Ostatnimi głośnymi sprawami były także casusy Polskich Nagrań i PIW. W pierwszym przypadku chodziło o sprzedaż słynnej spółki za zaledwie osiem milionów złotych amerykańskiemu gigantowi - Warner Music. Sama Omilanowska odcięła się od pytań na temat problemów firmy, tłumaczyła, że to nie sprawa jej resortu. Zarazem zaznaczyła, że poszczególne nagrania będą i tak dostępne w ramach Narodowego Archiwum Cyfrowego. Problem polega tym, że do NAC zajrzy niewielu, a Warner Music raczej nie będzie skory do szybkiego wydania takiej np. reedycji dzieł Grechuty. Na ironię zakrawa fakt, że corocznie taki festiwal Malta otrzymuje blisko 12 milionów złotych, w Łodzi i Wrocławiu wydano blisko 800 milionów na budowę placówek kulturalnych, a nie udało się uratować PN za nieporównywalnie mniejsze pieniądze Sejm przyjął ustawę przekształcającą spółki tego rodzaju w publiczne w lutym, ale mleko zdążyło się już rozlać.

Argument finansowy stanowił także wymówkę pani minister w przypadku Państwowego Instytutu Wydawniczego. PIW miał zostać bankrutem, a do lokalu na ul. Foksal były rzekomo wysuwane roszczenia innych podmiotów (o dziwo, zostały one odsunięte kilka lat temu przez sąd). Co ciekawe, PIW-owi udało się już wcześniej spłacić blisko 4/5 długów. Zdaniem Przemysława Pawlaka (inicjatora Społecznego Komitetu Ratowania PIW) Instytut wręcz na siebie zarabiał! A jednak według pani minister państwowe przedsiębiorstwo było nierentowne. Podobnie sądzi chyba dyrektor Instytutu Książki, Grzegorz Gauden, który od dawna miał oko na kamienicę w centrum miasta Nie wiadomo o co chodzi? "Przedsię ta rzecz mieszkiem pachnie", jak mówił Wójt w słynnym dialogu Mikołaja Reja.

Kolejną niepokojącą sprawą jest relacja części sukcesów MKiDN z rzeczywistością. Ministerstwo chwali się zakupem nowości wydawniczych dla bibliotek, co ma poprawić czytelnictwo. I ono - według raportu Biblioteki Narodowej - faktycznie lekko wzrosło. Ale co z losem setek gminnych placówek, do których użytkownicy przychodzą przeważnie skorzystać z darmowego Internetu? I bynajmniej nie zaglądają do państwowych zbiorów cyfrowych. Nadal nierozwiązany zostaje problem kulturalnych prowincji. Cóż z tego, że otwarto kilkadziesiąt nowych muzeów, skoro świecą one pustkami? Grunt, że wójt, burmistrz czy wojewoda mogli przeciąć wstęgę Brakuje także odpowiednich kadr w mniejszych ośrodkach kultury, instruktorzy przyjeżdżają najczęściej na krótki czas z wielkich ośrodków, nie ma jednoczenia lokalnej społeczności wokół własnych instytucji. Próżno dziś szukać współczesnej Stanisławy Bozowskiej. Ale może się czepiam, może to już nie wina samej Omilanowskiej. MKiDN powinien zaś ściśle współpracować z MEN-em. Przybliżanie oferty kulturalnej musi iść w parze z uprzednią podstawą merytoryczną. Na cóż wycieczce z Ostaszowa wizyta w Zachęcie, skoro skrajnie abstrakcyjna sztuka wizualna wzbudza zakłopotanie nawet u dorosłego wykształconego odbiorcy? Czy ktoś w MKiDN zadał sobie pytanie nie tylko o to, jak przybliżać ofertę kulturalną, ale także - jaka ona ma być?

Na swoistą ironię zakrawa zaś fakt, że minister tyle mówi o kapitale kulturowym, o zarządzaniu kadrami. A tymczasem według raportu NiK ponad połowę wystawionych umów stanowiły w MKiDN śmieciówki (aż 372!). Nawet jeśli przyjąć tłumaczenie Macieja Babczyńskiego, że część z nich była umowami o dzieło, podpisywanymi z ekspertami, to ostateczny wynik i tak jest zatrważający. Last but not least - pod koniec lipca oficjalnie ogłoszono budowę nowej siedziby Muzeum Historii Polski za ponad 300 milionów złotych. "Oczywiście" nie ma to nic wspólnego z nadchodzącymi wyborami. Robert Kostro zabiegał o budowę placówki MHP od ponad ośmiu lat. Podpisanie listu intencyjnego przez stronę rządzącą nie jest decydującym konkretem, dlatego lepiej wstrzymać się z odtrąbieniem pełnego sukcesu.

Trudno oceniać jednoznacznie dotychczasową kadencję Małgorzaty Omilanowskiej. Swoją funkcję pełni ona stanowczo zbyt krótko. Jedno jest pewne: udało jej się rozkręcić koło zamachowe inwestycji kulturalnych, dotacji i grantów. A jednak sprawy PIW-u, PN czy MHP pokazują, że pani minister zdaje się nieraz angażować w swoiste gry interesów. I tak lawiruje Omilanowska między bezpośredniością a sloganami; między zdrowym pragmatyzmem a bolesnymi kompromisami lub kapitulacjami; między społecznikostwem a realizacją interesu partii, w imieniu której występuje. Na pomniku "żelaznej damy" pojawiły się skrawki rdzy.



Szymon Spichalski
Teatr dla Was
21 sierpnia 2015