Dawka humoru w dawce śmierci

Udawanie kogoś martwego raczej nie należy do rozrywek. Są jednak tacy, którzy traktują to udawanie jako zawód. Na domiar tego, w tym absurdalnym i bagatelnym zwodzie można się doszukać głębszego sensu i celu. Jest nim oswojenie się ze śmiercią.

Bracia Presniakowow bez wątpienia stworzyli nietuzinkową historię. „Udając ofiarę” to opowieść o Wali, absolwencie dziennikarstwa i filozofii, który stara się pojąć nie tylko jak żyć na świecie, ale pragnie też zrozumieć samego siebie. Mimo swego wykształcenia pracuje jako statysta podczas policyjnych rekonstrukcji zdarzeń na miejscu przestępstw. „Udając ofiarę” – już sam tytuł nam podpowiada, jaką bohater pełni rolę. 

Wala nie tylko zatraca granicę pomiędzy rzeczywistością a fikcją poprzez rozmowy ze swoim zmarłym ojcem, ale również dostrzega spisek, który uknuli Matka i Wuj. Wala utrzymuje się w surrealnym przekonaniu, że zaplanowali oni śmierć ojca, co automatycznie nasuwa nam skojarzenia z szekspirowskim „Hamletem”. Spektakl jest próbą zgłębienia tajemnicy śmierci, próbą oswojenia się z nią, przygotowania się do niej, niemniej jednak wszystkie te zabiegi okazują się niemożliwe. Okazuje się ona niepodważalną prawdą i ostatecznością na którą nikt nie jest gotów. 

Cała plejada aktorów poznańskiego Teatru Nowego doskonale wpasowała się w czarny humor, będący w pewnym sensie ostoją sztuki, jak również próbą zdystansowania się do jej problematyki, która jest śmiertelnie poważna. Młody Nikodem Kasprowicz (Wala), który szkołę teatralną skończył dopiero w 2003 roku doskonale radził sobie na scenie, choć bezspornie każdy młodzian czułby się skrępowany wśród takich wyjadaczy jak Dębicki (Ojciec) czy Puchalski (Wujek Piotr). Na oddzielną pochwałę zasłużył Mirosław Kropielnicki, który coraz bardziej zasługuje na miano aktora komediowego. Kiedyś w jednym z wywiadów powiedział, że do szkoły teatralnej zdawał za namową kolegi, a w dodatku wyłącznie „dla jaj”. Właśnie te "jaja" wychodzą mu najlepiej. Ma on w sobie wrodzony komizm, co widocznie zauważają reżyserowie obsadzając go głównie w rolach właśnie komediowych. Na tym całym pięknym obrazku dostrzegamy tylko jednego kleksa. Jest nim aktor występujący gościnnie - Mandar Purandare. Artysta pochodzący spoza granic Europy z pewnością na deskach poznańskiego teatru nie czuł się jak u siebie w domu i było to wyraźnie widoczne. Solidna, drewniana scena nie stanowiła dla niego pewnego podłoża, ponieważ łatwo dało się wyczuć bijącą z niego nieśmiałość. 

To, co się działo ze scenografią w czasie spektaklu, było wręcz magią. W czasie muzycznych wstawek panowie z obsługi przestawiali, przesuwali, przenosili, obracali jej elementy, dzięki czemu w czasie trzydziestu sekund z basenu przenosiliśmy się do chińskiej knajpki, albo podziwialiśmy wjeżdżających na platformach aktorów. 

Spektakl określić można jako dobry i ważny, który nie powinien umknąć gościom poznańskich scen teatralnych. W końcu reżyser Łukasz Wiśniewski, pracujący pod banderą teatru swojego ojca zafundował widzom jakąś nowość w stałym już od dawna repertuarze. Obawiać się można było, iż praca pod okiem taty może go w pewnym stopniu zawstydzić czy też ograniczyć, ponieważ taka presja z góry z pewnością nie dodaje swobody. Jednak, na przykładzie „Udając ofiarę” widać, że niedaleko spada jabłko od jabłoni. Dlatego, miejmy nadzieję, że potomek Janusza Wiśniewskiego dorówna mu wybitnością.



Witold Kobyłka
Dziennik Teatralny Poznań
21 marca 2009
Spektakle
Udając ofiarę