Dawno, dawno temu... żył Wroniec

"Wroniec" Jacka Dukaja w reżyserii Jana Peszka to magiczna bajka o stanie wojennym, którą można zobaczyć w Teatrze Lalek we Wrocławiu. Spektakl dla dzieci oraz dorosłych. Dla tych, którzy przeżyli 13 grudnia oraz dla tych, którzy niewiele o nim wiedzą. Jan Peszek kolejny raz współpracował z aktorami Teatru Lalek. Ten, kto widział poprzedni spektakl w jego reżyserii sam oceni rezultaty pracy.

Spektakl na podstawie książki Dukaja traktuje o wprowadzeniu stanu wojennego. O grudniu 1981 roku. Opowiada o Bubekach, Opornikach, Sukach, MOMO, Panu Betonie, który wszystko zbudował „tymi ręcami” i o chłopcu, który to przeżył, ale był zbyt mały, by zrozumieć. Właśnie dlatego zaprosił nas do swojego świata. Magicznego miejsca, gdzie żyją Podwójni Agenci i kłamliwi Szpicle. To obraz historii widziany oczami dziecka.

„Dawno, dawno temu był sobie chłopiec o imieniu Adaś. W tamtych czasach nie było komputerów. Nie było internetu. Czarno-białe telewizory pokazywały dwa programy. Gadali na nich o nudnych sprawach brzydcy panowie. W kinach nie wyświetlano amerykańskich filmów. I nie było muzyki do słuchania z iPodów i komórek. I pewnej niedzieli - nie było Teleranka. Wroniec wpadł nocą przez okno do mieszkania w którym mieszkał Adaś z rodziną i porwał jego tatę. Życie zamieniło się w straszliwą bajkę…”

Spektakl Peszka zachwyca kolorystyką, grą świateł oraz świetną scenografią. Na samym początku pojawiają się na scenie ogromne szpony Wrońca, które zabierają rodziców Adasia. Na balkonie został umieszczony ekran, na którym wyświetlone zostały wielkie oczy ptaszyska. Ciekawie zrobione zostały także Suki, Pałki Milipantów i gaz wypuszczony przez MOMO ( ogromne, białe dmuchane balony pozakręcane w każdy możliwy sposób). Interesująco zrealizowano także podróż Adasia i jego siostrzyczki przez mleczną rzekę. Genialnie wyglądały białe pałacie materiału, które wirowały w powietrzu. Jeden z fragmentów spektaklu został rozegrany w konwencji teatru cieni. Widzieliśmy cień Adasia, kiedy ten rozmawiał z bywatelem. Tego Adasia, który umiał podpisać się na maszynie do pisania i którego maszyna- szarzyna nie zamieniła w szaraka. Chłopiec prowadzi nas przez miasto, w którym ludzie stoją w kolejkach i wszyscy mogą zdradzić. Jesteśmy uczestnikami przygód, jakie przeżywa podczas prób ratowania swojej rodziny.

Świetnie przedstawione zostało pałowanie Opornika przez Milipantów. Mieli ogromne pałki i uderzali lekko w tańczącego jak w balecie Sławomira Przepiórkę. Na końcu spektaklu Adasiowi udaje się dotrzeć do Wrońca i wtedy za jego plecami otwiera się okno. Wyglądamy wówczas prosto na wrocławską ulicę. To okno na zewnętrzny świat. Dowód na to, że ta bajka wydarzyła się naprawdę.

Niczego nie można także zarzucić oprawie muzycznej. W trakcie słyszymy „Piosenkę Milipantów” i „Piosenkę członka”, którą pewnie większość dorosłych widzów zna w adaptacji Kazika. Wszystkie elementy składały się w dość spójną całość.

Zawiodło wyłącznie aktorstwo oraz zbędna narracja Adasia. Peszek z bohatera „Wrońca” zrobił chłopca i mężczyznę, który wspomina stare czasy oraz narratora. Narracja była niepotrzebna. W końcu obserwowaliśmy na scenie to, o czym opowiadał chłopiec. Dlaczego zawiodło aktorstwo? Tomasz Maśląkowski, który grał Pana Betona nie ma się czego wstydzić, jednak Grzegorz Mazoń, który wcielał się w głównego bohatera wypadł przy nim blado. Może grupa aktorów z TEATRU LALEK nie poradziła sobie z zadaniem ze względu na to, że pozbawiono ich atutów jakim są właśnie lalki?

Polecam. Świetna, plastyczna realizacja baśni o czasach, których nie można zapomnieć. To żartobliwa opowieść o stanie wojennym. Chyba dobrze, że tym razem nie mówi się o nim z patosem. „ Wroniec” to „trawestacja” polskiego komunizmu. Do tego potrzebny był świat dziecka, które nie rozumiejąc polityki oswoiło świat tak jak potrafiło. Użyło do tego języka, który ozdabia spektakl, ale od razu narzuca prawidłowe skojarzenia.



Monika Nawrocka
Dziennik Teatralny Wrocław
21 marca 2011
Spektakle
Wroniec