Demony nasze historie opowiadają

„Demony nasze historie opowiadają. My opowiadamy historie, my, czyli nasze demony. Piszemy błotnymi piórami na wilgotnym papierze. Jedni opisują życie tak, jak ono dzień po dniu biegnie, drudzy opisują przygody, których nikt nie przeżył. Pierwsi dają świadectwo, drudzy dają uciechę."
Jerzy Pilch


Spektakl „Wiele demonów" według prozy Jerzego Pilcha miał premierę w 2019 roku. Obecnie powrócił na deski Teatru Śląskiego po dłuższej, przymusowej przerwie spowodowanej stanem zagrożenia epidemicznego. W okresie zamrożenia kultury, w maju 2020, zmarł Jerzy Pilch. Została opowieść, opowieść tkana przez demony, gęsta, esencjonalna, meandryczna, tylko pozornie wiodąca nas, przez zachwyt, lęk i uciechę, do poznania odpowiedzi, które rodzą się w naszej głowie.

Reżyser, Jacek Głomb, to trzeba przyznać, potrafi opowiadać. Ma doświadczenie w konstruowaniu spektakli opartych na powieściach, w tym na prozie Pilcha. Przy okazji spektaklu „Zabijanie Gomułki" granego w Teatrze im. Modrzejewskiej w Legnicy, opartego na powieści „Tysiąc spokojnych miast" , pisano o wskrzeszeniu powieściowych miejsc i postaci oraz o dokonaniu niemożliwego: udanym przełożeniu prozy Pilcha na język teatru. Przy spektaklu „Wiele demonów" można powiedzieć dokładnie to samo.

Autorką adaptacji jest Katarzyna Knychalska. Z wielowątkowej meandrycznej prozy wybrała wątki i sceny, skondensowała kluczowe dla fabuły dialogi, skonstruowała na nowo bohaterów, scalając niezliczone ich książkowe grono do dziesięciu osób. Dała nam w ten sposób opowieść nieco różniącą się od powieściowego oryginału, ale spójną i zrozumiałą nie tylko dla wielbicieli Pilcha.

Rzecz dzieje się w Sigle, miejscowości położonej gdzieś na Śląsku Cieszyńskim, nad Wisłą, między górami, w okolicy kamiennego wiaduktu, Zameczku Prezydenta, Czantorii, papierni Habsburgów i studni Hoffa. Sigła to miejsce niezwykłe, nad wyraz uduchowione, bo ilu ludzi, tyle wyznań, bo każdy tu po swojemu Pana Boga chwali, każdy po swojemu z nim rozmawia lub po swojemu neguje jego istnienie, ale, dla kontrastu do religijnych, metafizycznych czy ateistycznych wynurzeń, w które z łatwością popadają mieszkańcy Sigły, wszystko podszyte jest porządnym, rzeczowym luterskim duchem pracowitości, użyteczności i oszczędności. W wywiadzie udzielonym Dorocie Wodeckiej, opublikowanym w miesięczniku „Książki" Pilch o owym luterstwie, tak istotnym w jego prozie, powiedział: „Moja wiara czy niewiara ma porządną luterską formę, porządne luterskie geny i porządną luterską edukację. Nie chcę, żeby to zabrzmiało jak tani paradoks, ale od biedy mogę sobie wyobrazić utratę Boga, ale nie mogę sobie wyobrazić utraty luterstwa. Bo luterstwo moje to dzieciństwo, stare kancjonały, stary dom, nadrekwizyty, nadmiejsce, Sacrum".

Udajmy się zatem do owego nadmiejsca. Jesteśmy w powieściowej Sigle, którą nietrudno rozszyfrować jako rodzinną miejscowość Jerzego Pilcha, Wisłę. Sigła to miejsce piękne, że dech zapiera, tak piękne, że wszyscy ale to wszyscy muszą tu być szczęśliwi. „Szczęśliwi jak diabli", podpowiada nam jeden z bohaterów, „jak diabli".

Opowieść toczy się wokół zaginionej dziewczyny, córki pastora, Oli Mrak. W tej roli wystąpiła znakomita Aleksandra Fielek. Ciekawym zabiegiem jest uczynienie z Oli narratorki i komentatorki wydarzeń. Stoi z boku lub za plecami postaci, niewidzialna dla innych. W powieści o samej Oli jest dużo, , jest właściwie ulubionym tematem plotek, ale nie jest ona podmiotem akcji, są nimi owi komentatorzy i plotkarze. Zabieg oddania w spektaklu narracji zaginionej ma dwojakie odziaływanie. Po pierwsze czyni z Oli nie ofiarę, nieobecny obiekt westchnień chłopców z Sigły i przeklinań ich matek, lecz pełnoprawną, czynną, mówiącą własnym głosem bohaterkę. Po drugie przenosi fabułę jeszcze głębiej w wymiar metafizyczny. Od początku jest bowiem jasne, że przemawia do nas duch (a może demon, jak plotkują niektórzy mieszkańcy Sigły).

Mamy zatem Olę, jej siostrę Julię graną z rozmachem przez Agnieszkę Radzikowską, ich rodziców, pastora i pastorową (Grzegorz Przybył i Barbara Lubos). Jest oczywiście Fryc, pierwszy w dziejach ewangelicki jasnowidz i cudotwórca (niepokojąca postać grana przez Arkadiusza Machela), Naczelnik i jego syn, Kornel (Andrzej Dopierała, Kamil Suszczyk), oraz Madame Wzmożek z synem Juliuszem (genialna Anna Kadulska oraz Dawid Ściupidro).

Przestrzeń Sigły została ukazana na deskach Teatru Śląskiego z iście luterską oszczędnością, oszczędnością zarówno kolorów (odcienie szarości) jak i materiałów (drewno i metal). Autorką scenografii jest Małgorzata Bulanda. Owa wspomniana luterska oszczędność, z której Pilch raz za razem naigrywa się w powieści, przekonując nas, że luterskich domach nie wyrzuca się niczego, nawet kawałka sznurka, a jak jedna młódka odcięła kawałek sznurka, żeby się wieszać, dziwiono się bardziej marnotrawstwu niż szaleństwu. Nad miasteczkiem wiszą ciężkie metalowe chmury, a siedziby ludzkie przypominają klatki, sugerując być może, że dom bywa więzieniem. Mamy meble skonstruowane z fragmentów rozmaitych narzędzi i domowych sprzętów, nie wyglądają wprawdzie na wygodne, ale za to są trwałe, a gdy zajdzie potrzeba, posłużyć mogą na przykład za instrumenty, jak dzieje się w scenie urodzin pastora.

Scena owa stanowi w moim odczuciu punkt przełomowy spektaklu. Do tego miejsca wątki płyną ku sobie lekko i z humorem, od epizodu do epizodu, niczym szemrzące źródła Czarnej i Białej Wisełki. Tu zlewają się w ciemne jezioro, nomen omen, Czarne. Bohaterowie toną w hipnotyzującym tańcu, a widownia razem z nimi. Skojarzenie z chocholim tańcem z „Wesela" czy też tańcem z „Salta" Konwickiego nie będzie tu przesadą. Jaka siła nimi porusza? Co wtrąca ich w ów demoniczny trans? Tego możemy się tylko domyślać.

Od tego miejsca opowieść jest jak potężna mroczna rzeka, ciągnie nas ze sobą, wciąga w wiry, nie pozwala wyjść na brzeg. Ale też, trzeba to powiedzieć, wcale nie ma się ochoty z tego nurtu wychodzić! Bo jest wszystko, czego w teatrze można chcieć, charyzmatyczni aktorzy, groza i śmiech, refleksja i zaduma, a nade wszystko opowieść utkana z obrazów i dźwięków!

Warto zwrócić uwagę na muzykę i oprawę dźwiękową autorstwa Bartka Straburzyńsiego. Nad Sigłą raz za razem unoszą się śpiewy duchów. W tej roli przejmujące, rzewne zawodzenie piły. Ale ono nie przestrasza, raczej koi. Zupełnie inaczej jest z wystukiwanym raz na jakiś czas na maszynie do pisania rytmem. O, ten niepokoi! Ba, powiedzieć, że niepokoi, to nic nie powiedzieć! Dźwięk jest uzasadniony fabularnie, mamy przecież bohatera poetę stukającego po nocach w klawisze. Ale jest też drugi wymiar, mniej oczywisty, wypływający z podejrzenia, że to sam autor gdzieś zza kulis, niewidzialny, ale obecny, pisze właśnie dziejącą się przed naszymi oczami fabułę, jakby nam wstukiwał do uszu rytm opowieści, on sam, a właściwie jego demony, bo to przecież demony historie nasze opowiadają.



Marta Knopik
Dziennik Teatralny Katowice
15 września 2020
Spektakle
Wiele demonów
Portrety
Jacek Głomb