Deziluzja

"przebudzenie" to sentymentalna historia opowiedziana w niesentymentalny sposób. W spektaklu w reżyserii Redbada Klijnstra w Teatrze Syrena rozpacz matki, której ,,serce nie chce zdążyć za głową" miesza się z bólem kobiety i utratą złudzeń człowieka. Jedno wydarzenie przekreśla to, co było kiedyś i to, co dopiero będzie. Widzowie w trakcie spektaklu zanurzają się w problemy rodzinne, polityczne i kulturowe. ,,Przebudzenie" ma wiele poziomów, każdy widz odkrywa inny.

Lia (Danuta Stenka) i Nick (Redbad Klijnstra), od kiedy ich syn, Adam zaginął podczas samotnej podróży dookoła świata, żyją w zawieszeniu, nie mogąc ani zamknąć ani rozpocząć kolejnego etapu życia. Kobieta nie potrafi podzielić się swoimi emocjami z najbliższymi. Jest mistrzynią pozorów, na zewnątrz opanowana, wręcz chłodna, w środku na granicy wytrzymałości. Nawet strój - idealnie skrojona sukienka w pastelowych barwach - oddaje jej pozorny dystans. Na odrobinę czerwonej szminki pozwala sobie tylko raz – kiedy wydaje jej się, że Adam wróci. Powraca nadzieja, a wraz z nią żywe barwy.

Do samego końca Lia tłumi w sobie to, co najbardziej tragiczne. A my chcemy, żeby krzyczała, rzucała książkami, wyzwoliła swoje emocje. Ona przeciwnie – uporczywie układa wciąż te same dokumenty. Ból bohaterki dociera do publiczności ze zdwojoną siłą. W pierwszym momencie wydaje się, że między kawałkami rozsypanego świata żyje normalnie. Jej gesty, nerwowe ruchy mówią jednak coś zupełnie innego. Na tym polega siła kreacji Danuty Stenki - od pierwszego słowa tworzy przejmującą opowieść o matce, a zarazem pokazuje stan ducha kobiety przeżywającej tragedię i dojrzewającej jako człowiek. Bez zbędnej ekspresji opowiada o emocjach. Stwierdzenie, że dobry aktor może mieć wiele do powiedzenia, mając nawet niemą rolę, sprawdziło się w przypadku ,,Przebudzenia".

W spektaklu najgorsza jest bezsilność, czekanie ma siłę destrukcyjną. Doświadczenie straty i niewiedzy jest jeszcze bardziej traumatyczne niż śmierć. Lia zaczyna udzielać się społecznie, ale pomoc ta jest aktem desperacji, bo czy można czynić dobro pod presją strachu? Podświadomie kobieta liczy, że za dobre uczynki świat zwróci jej syna. I mimo wszystko jej upór wydaje się być zrozumiały.

Spektakl trwa dwie godziny, podczas których mamy okazję obejrzeć złożony portret psychologiczny całej rodziny, a zarazem poszczególnych jej członków. Każdy z nich inaczej odczuwa stratę, okazuje ją na swój sposób. Ojczym Adama, żeby zająć myśli, zaczął uprawiać jogging, dziadek (Zdzisław Wardejn) romansuje z młodszymi kobietami. Nick miał stanowić przeciwwagę wobec przeraźliwego spokoju żony i jej wiary wbrew wszystkiemu i wszystkich, że Adma żyje. Zabrakło jednak u Klijnstra zdecydowania, pojawia się krzyk, sprzeciw, ale bez energii. Niepotrzebne pauzy między słowami dają uczucie niedosytu, część emocji rozprasza się. Brak rozmowy zabija związek Lii i Nicka. Zaginięcie Adama staje się tematem tabu, zostają tylko mało istotne wymiany zdań. Pojawia się w końcu pytanie: kto ma prawo cierpieć bardziej? Do tej pory rodzice Adama żyli zamknięci w swoim poukładanym świecie, z dobrą pracą i wakacjami we Włoszech. Trauma, której doświadcza rodzina, burzy ich uporządkowaną rzeczywistość. Lia uświadamia sobie, że nie da się schować dziecka przed okrucieństwem świata. Nie pomoże ,,antyalergiczna pościel, dieta bezglutenowa, codzienne zawożenie do szkoły", świat i tak je zabierze. To jeden z najbardziej wyraźnych przekazów spektaklu. Lia dotychczas żyła w iluzji, teraz staje się kobietą świadomą. W końcu słowa w czasie przeszłym przychodzą jej coraz łatwiej, zwłaszcza, gdy zdaje sobie sprawę, jak mało wiedziała o prawdziwym życiu syna.

Wraz ze zmianami zachodzącymi w osobowości bohaterki, zmienia się scenografia. Znika większość przedmiotów ze sceny, jakby Lia czyściła przestrzeń, w której żyje. Główną rolę zaczyna odgrywać szczegół, element scenografii. Maszyna do wyrzucania piłek do tenisa, skonstruowana przez Adama, raz stoi w jednym rogu sceny, raz w drugim - niepotrzebny przedmiot, który zawadza. Jako jedyna z rzeczy syna jednak zostaje. Lia, gdy przenosi konstrukcję, obejmuje ją tak, jakby obejmowała własne dziecko. I to dzięki maszynie kobieta dowiaduje się o okolicznościach zaginięcia Adama.

Kolorów do spektaklu wnoszą ojciec Lii, Gordon i wróżka Joyce (Krystyna Tkacz). Kobiecie w widzeniach raz pojawia się Adam w jaskini, a raz miska makaronu. Bez tych dwóch postaci dawka nerwów i napięcia nie pozwoliłaby wstać z krzeseł na koniec spektaklu. O ile pierwsza część kieruje nasze zainteresowanie w stronę portretu psychologicznego matki i jej prób radzenia sobie z tragedią, o tyle druga zakrawa o psychothriller. Zagadki i kolejne tajemnice, podkreślone mocną muzyką (Jan Duszyński), przez cały czas trzymają w napięciu. Oczekiwanie i niepewność niszczy nie tylko bohaterów, ale i widzów, którym udziela się atmosfera zagrożenia i niepewności. Pojawia się On (Maciej Kowalik), chłopak cierpiący na amnezję, podający się za zaginionego Adama. Raz mu współczujemy, raz się go boimy. Na koniec nie wiemy, co o nim myśleć. Charakter całego przedstawienia najlepiej zawiera się właśnie w tej postaci – tajemnica połączona z cierpieniem i grozą.

Dużym mankamentem spektaklu była akustyka. O ile Tkacz i Wardejn byli jeszcze słyszalni (być może to zasługa roli) to wiele kwestii głównej pary nie dało się rozczytać. Tym bardziej szkoda, że partie mówione szeptem dominowały i stanowiły oś spektaklu.

Gdzie tytułowe przebudzenie? Lia przebudza się, gdy zadaje śmierć. Pęka tama uczuć. Zabiła, bo ktoś zabił jej syna. Odkrycie prawdy o bliskim człowieku okazuje się być ciężkim przeżyciem. Nie każdy jest na to gotowy. Lia nie była. Co stało się potem? ,,Pozostają tylko domysły. Żadnych faktów". Nad ,,Przebudzeniem" roztacza się ,,czarna gęsta aura" i trudno jest się jej pozbyć nawet po spektaklu.

Spektakl wystawiany w ramach Lubelskiego Salonu Artystycznego w Centrum Kultury w Lublinie.



Aleksandra Pucułek
Dziennik Teatralny Lublin
6 lutego 2014
Spektakle
Przebudzenie