Dlaczego lalkarze nie mają czasu na lalki?

Wszyscy tkwimy w postsocjalistycznej strukturze organizacyjnej teatrów lalek, która ma długą i mocno siwą brodę, ale coraz mniej już dyrektorów z kilkudziesięcioletnim stażem na stanowiskach, którzy raczej nie będą chcieli niczego zmieniać, bo przecież system działa.

Coraz więcej teatrów obejmują młodzi twórcy, najczęściej związani z jakąś dziedziną aktywności artystycznej, z reguły reżyserzy, czasem kompozytorzy, którzy w każdym sezonie podejmują wyzwania przygotowania nowych premier. Oni dobrze znają problem, o którym mówię: czas potrzebny na przygotowanie przedstawienia lalkowego.

Oczywiście jest on różny, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę proces pracy wstępnej nad przyszłym spektaklem, obejmujący wybór tematu, tekstu/scenariusza, koncepcji inscenizacyjno-plastycznej, przygotowania projektów scenograficznych, współpracę z kompozytorem. Ten proces trudno określić w czasie, ale rzadko angażuje on instytucję artystyczną, w której planowana jest premiera. Interesuje mnie moment, w którym projekty scenograficzne składane są do teatru, następuje ich omówienie i akceptacja, uruchamiająca w zasadzie pracę na scenie, rozpoczynająca próby.

Przyjmuje się, że proces prób trwa od czterech do sześciu tygodni. Czasem bywa to nawet mniej, nigdy – bądź prawie nigdy – dłużej. Czy czterotygodniowy okres prób może doprowadzić do powstania wybitnego, a choćby zajmującego przedstawienia? Oczywiście, może. Pewnie bardziej zajmującego niż wybitnego, ale – może! I czasem tak się dzieje. Proces ten może być nawet o połowę krótszy, jeśli przyjmiemy warunki pracy w sowieckich instytucjach artystycznych, gdzie reżyser rozpoczynający próby ma rozpisaną w detalach każdą scenę, wcześniej przygotowane wszystkie lalki i elementy scenograficzne, i prowadzi próby z zespołem aktorskim, który ma dokładnie zrealizować jego założenia. Żadnych improwizacji, poszukiwań, sprawdzania rozwiązań inscenizacyjnych, interpretacyjnych, konstrukcyjnych (lalki), bo przecież wie co, jak i w którym momencie ma się zdarzyć, a aktor wyłącznie zapamiętać i powtórzyć.

W naszym teatrze szczęśliwie fabryka nie działa tak sprawnie, potknięcia są naturalne, poszukiwania – na porządku dziennym i w pewnym stopniu realizowany jest proces twórczy. Najczęściej dotyczy on co prawda pracy z aktorem, ale i efektem tego jest zdecydowana większość przedstawień aktorskich w polskich lalkowych teatrach dla dzieci. Lalki dość często pojawiają się w próbach w ostatnim momencie, bywa – na kilka dni przed premierą, toteż niejednokrotnie zaplanowane wcześniej lalkowe premiery w ostatniej chwili rezygnują z lalek, albo zostawiają je, ale na pracę z lalkami nie starcza po prostu czasu. Bo choć w naszej strukturze teatry nigdy nie działały w rytmie sowieckich fabryk, to jednak system fabryczny, produkcyjny, obowiązuje od wielu dekad ten sam. Plan premier, plan widowisk, plan widzów, plan wpływów... i w konsekwencji uznanie organizatora i kolejne lata zarządzania instytucją.

Chciałoby się zapytać: a gdzie tu miejsce na twórczość?
Swoją drogą, co to takiego twórczość? Zgodnie z definicja słownikową to „zdolność do wytwarzania czegoś, co jest nowe i zarazem wartościowe, np. ładne, trafne, prawdziwe lub użyteczne; wytwory nowe lub oryginalne, którym brakuje wartości, nie zasługują na miano twórczych, podobnie jak wytwory wartościowe, ale pozbawione waloru nowości". Ale, pal licho definicje. Wytwory nowe, oryginalne i wartościowe to bez wątpienia nasze marzenie o twórczości lalkarskiej. W rezultacie powstają jednak niemal wyłącznie wytwory nowe, bo rzadko oryginalne, a już sporadycznie wartościowe w sensie artystycznym. Oczywiście, wśród pewnie setki nowych przedstawień w każdym sezonie teatralnym znajdą się i dzieła zajmujące, czasem nawet wybitne. To jednak potwierdza tylko regułę, że codzienność jest bardzo szara, przyziemna, a często nawet niewiele mająca wspólnego ze sztuką. Najczęściej powstają użyteczne produkty, z których przyzwyczailiśmy się korzystać.

Czy tak musi być?
Absolutnie nie, choć zmiana przyzwyczajeń, nawet jeśli wszystkim (czy większości) doskwierają, nie jest łatwa. Przeciwko jakimkolwiek zmianom są przede wszystkim wszelkie przepisy, w myśl których spektakl teatralny jest takim samym produktem jak każdy inny wytwór ludzkiej pracy. A sama praca w teatrze podlega najrozmaitszym normom prawnym jak w każdym innym miejscu. To swoisty absurd, ale mała jest szansa na radykalne zmiany.

Na świecie, gdzie dominują lalkarskie zespoły niezależne, proces twórczy jest całkowicie odmienny. Przygotowanie nowego przedstawienia zajmuje wiele miesięcy, niekiedy nawet rok i więcej. I choć z góry, z wielkim wyprzedzeniem znane są terminy i miejsca premier, proces realizacyjny jest długi i skomplikowany. Jest czas na tworzenie, zmiany, poprawki, uzupełnienia, które z reguły nie kończą się nawet po oficjalnej premierze. Bo spektakl musi się ułożyć, dojrzeć, osiągnąć pewien kształt, który usatysfakcjonuje twórczych artystów.

Zadaję sobie pytanie, czy przynajmniej niektóre nasze teatry lalek, dysponujące lepszymi warunkami, wieloma scenami, nie mogłyby się pokusić o taki eksperyment? W przeszłości on się przecież zdarzał. Mówi się, że spektakle Jana Wilkowskiego powstawały powoli, ale większość z nich przeszła do historii teatru polskiego. Czy dziś, spośród kilku/kilkunastu premier sezonu w konkretnych teatrach nie można wybrać jednej/dwóch i skoncentrować na niej większej uwagi? Mogłaby to być premiera, której temat jest szczególnie nośny, albo środki teatralne bardziej skomplikowane? Twórcy wiedzą, co wykracza poza standardowe, użytkowe realizacje, na co potrzebują więcej czasu.

Cztery tygodnie prób pozwalają z reguły zebrać wszystkie składowe spektaklu w całość. Przed premierą następuje niezwykłe spięcie, dochodzi stres i najczęściej udaje się podnieść i opuścić kurtynę. No a skoro już się powiodło, dalej leci z górki. Reżyser wyjeżdża, aktorzy powoli dojrzewają, przy okazji wsłuchują się w reakcje widowni na rozmaite elementy widowiska, cieszą się z jej satysfakcji, zaczynają swoją grą odpowiadać na to, co się podoba, w rezultacie spektakl, nad którym nikt nie sprawuje artystycznego nadzoru (bo nie będąc reżyserem po prostu nie może) powoli się rozpada, nawet zmiany obsadowe są dokonywane poza reżyserem, bo przecież wszyscy wiemy, że w najlepszym razie po kilku sezonach przedstawienie zejdzie z afisza.

To stała praktyka, nie tylko teatrów lalkowych. Ale z lalkami jest znacznie trudniej, dlatego tak często z nich rezygnujemy. Wymagają one dziś przynajmniej podwójnej pracy (nie wspominając nawet o żmudnym procesie konstruowania animantów). Współczesny teatr lalkowy to rzeczywiście teatr aktora i lalki. Polskie instytucje teatralne nosiły takie nazwy przed wieloma laty, gdy poziom aktorski rzeczywiście był dość niski, obowiązywał parawan i budowany nad nim lalkowy kosmos. Chodziło wówczas o prestiż lalkarza, aktora-lalkarza. Dziś, gdy aktor i lalka są partnerami na scenie, teatry lalki i aktora można policzyć na palcach jednej ręki. I choć aktor zdecydowanie dominuje w większości spektakli, wcale nie tak rzadko pojawiają się przedstawienia, w których lalki są ważne, przynajmniej równorzędne wobec aktora, a bywa, że nawet dominują, co nie zmienia wagi i roli aktorskiej obecności wobec nich.

Tyle, że w procesie przygotowywania przedstawienia, w 90% uwaga koncentrowana jest na aktorze. Na pracę z lalką nie starcza czasu. A dla artysty-lalkarza to chyba najważniejsza część scenicznego zadania. Lalkę trzeba poznać, wyczuć, zrozumieć, odkryć, by w rękach aktora mogła ujawnić swoją osobowość, możliwości i potrzeby. Zwłaszcza że w naszej praktyce lalka nie powstaje w rękach aktorów, tylko wyspecjalizowanych pracowni, co ten proces jeszcze wydłuża. Sprawa jest łatwiejsza, jeśli twórcy posługują się lalkami-znakami. Wystarczy je pokazywać. Ale zdarzają się czasem lalki-instrumenty. Na nich się po prostu nie zagra bez długiego procesu poznawania instrumentu.
I te spektakle, z lalkami-instrumentami, sprawiają najwięcej problemów. Z jednej strony są najciekawsze, z drugiej najbardziej niedopracowane. I zamyka się błędne koło.

W nowym sezonie teatralnym 2022/2023 zdążyłem zobaczyć blisko czterdzieści przedstawień. Niektóre oglądałem po raz pierwszy, inne widziałem już wielokrotnie. I mógłbym wymieniać kolejne tytuły i teatry zaznaczając, co się rozpadło, co wydaje się niedopracowane, gdzie zabrakło opieki reżyserskiej, gdzie czasu na skupienie się na detalach. Ale przecież nie chodzi o nazwiska. Chodzi o naszą profesję, z której jesteśmy dumni i którą sami lekceważymy, oczekując jednocześnie akceptacji i uznania.
__

Tekst, który publikuję, ma z założenia charakter polemiczny. Może zainicjuje ogólniejszą dyskusję, tymczasem choćby facebookową. Jeśli zainspiruje lalkarzy, może z czasem uda się dokonać zmian.

 



Marek Waszkiel
Dziennik Teatralny
3 października 2022