Do DNA kontynentu

Jelinek zaczęła pisać "Wściekłość" po ataku na redakcję "Charlie Hebdo" i kontynuowała po kolejnych aktach terroru. W ponad trzygodzinnym teatralnym zalewie słów i obrazów analizy socjologiczno-psychologiczne rodem ze studiów telewizyjnych sąsiadują z momentami poetyckich olśnień.

Dziennikarz oddaje głos kibolowi-nacjonaliście, uchodźcy z Afryki i fanatykowi katolickiemu z Radia Maryja; każdy ma równe prawa do wyrażenia swoich racji. W baseniku poniżej sceny, przed nosami widzów przez kilkadziesiąt minut tonie kobieta, wyżej inna posyła w jej kierunku energię z jogicznych asan i obiecuje performance'y o uchodźcach. Europa to piękna kobieta w szale konsumpcji, w czerwonej sukni operowym śpiewem wabiąca mieszkańców gorszych części świata, i tuląca się do byczej padliny, resztek mitu, w którym była porywana i gwałcona. Po tezie o genie autodestrukcji, zapisanym w DNA naszego kontynentu, przychodzi kolejna - o żądzy mordu trawiącej człowieka od zarania cywilizacji. Ilustrują ją cytaty z antycznych dramatów: "Penthesilei" w inscenizacji Luka Percevala i "Bachantek". W kolejnych scenach język ofiar staje się językiem katów i na odwrót, przemoc jest zaraźliwa, nie da się jej zatrzymać.

Przejmująca jest modlitwa do Boga o pomszczenie krzywd - wygłasza ją postać w czerni, a Bóg może być zarówno chrześcijański, jak i muzułmański. Przebija z niej nie wściekłość, ale bezradność. Kleczewska wraca do twórczości Jelinek, by wspólnie z nią dać świadectwo bezradności wobec końca świata, którego jesteśmy świadkami. Spektakl ogląda się z irytacją i znużeniem - reżyserka i autorka się powtarzają, przydałyby się skróty, większa dynamika. A jednak poszczególne obrazy i sceny zostają w głowie, wracają w najmniej odpowiednich momentach, rosną.



Aneta Kyzioł
Polityka
7 października 2016
Spektakle
Wściekłość