Do kolegi Miernika

Czytam Twój najnowszy felieton „bardzo osobisty" i muszę również Ci osobiście powiedzieć, że mnie szczególnie zirytował – szczególnie, ponieważ inne Twoje teksty z e-teatru też mnie denerwowały, ale nie aż tak, żeby się wdawać w polemiki.

Zaczynasz swoje zwierzenia od autobusu do Kielc, w którym oglądasz zdjęcia ze spotkania klasowego, na które nie dotarłeś. „Faceci niemal wszyscy z wydatnym brzuszkiem, kobiety, których nie rozpoznaję." Chciałem Ci tylko zwrócić uwagę, że gdybyś Ty wysłał swoje zdjęcie kolegom, to też mogliby Cię nie poznać – również kiedyś byłeś szczuplejszy. Ale dalej tworzysz wzruszający autoportret krytyka teatralnego, który poświęca życie osobiste, ponieważ nieustannie jest w drodze do teatru i z teatru, żyje w hotelach, przesiaduje w pociągach i autobusach. Powiadasz: „Piszący o teatrze, próbujący zająć się tą dziedziną na poważnie, pragnąc mieć mandat do tego, by na koniec sezonu podsumowywać, wydawać noty i opinie, powinien obejrzeć, myślę, minimum 100 przedstawień. No, chyba, że ogląda je z pozycji 'unieruchomionego' Warszawiaka". Kreujesz się na takiego easy ridera teatralnego, tylko zapomniałeś dodać, że Ty obejrzałeś te sto przedstawień w minionym sezonie w dużej mierze dzięki pracy w komisji Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej. Ktoś Cię do tej pracy wybrał i ktoś za nią płacił – za Twoje hotele i przejazdy. Kto? Pan, pani, Twoi koledzy z klasy – społeczeństwo. To że mogłeś oglądać przedstawienia w ramach konkursu jest znakomitym doświadczeniem dla krytyka. Ja swego czasu miałem szczęście przez dobrych kilka lat w ten sam sposób jeździć po kraju i dzięki temu byłem chyba we wszystkich teatrach dramatycznych i lalkowych w Polsce, poznałem życie teatralne od podszewki. I też entuzjazmowało mnie poranne wstawanie na pociąg, jakieś ekstremalne podróże na trasie: Łódź, Szczecin, Koszalin, Gdańsk, Kraków, oczywiście knajpy. I również obnosiłem się z miną tego, kto wie więcej. Z pozycji starszego kolegi dałbym Ci tylko pod rozwagę dwie kwestie: są koledzy, którzy mogliby i chcieliby skorzystać z takiej szansy, jaką daje konkurs, kiedyś mogą Cię zastąpić. I pomyśl o sytuacji, w której już nie będziesz miał tak wiele okazji do wyjazdów i niestety wtedy będziesz musiał na swoim vlogu opowiadać o weekendowych premierach warszawskich teatrów.

Kończysz swój felieton wyznaniem:
„Zatem jeżdżę. Od wielu już dni nie ma mnie w domu. Wpadam w zasadzie tylko po to, by wyprać ubrania, rozwiesić i poczekać, aż wyschną. Wracam, by chwilę popracować, napisać tekst, spotkać się z kumplami przy piwie, naprawić piecyk gazowy. Zostawiony pod opieką znajomych pies już prawie mnie nie poznaje, a kobieta w którymś momencie pakuje się i spektakularnie zmyka. W zamian otrzymuję doznania, jakich życzę moim byłym kolegom z klasy. Dostaję emocje, które kocham. Dostaję, wciąż jeszcze, gęsiej skórki na przedstawieniach, niekiedy w oczach mam łzy, mrowienie na karku. Siedząc w ciszy wygaszonej już sceny, która jeszcze oddycha powietrzem spektaklu, bo ten właśnie się skończył. Czy kolegom i koleżankom z klasy czegoś zazdroszczę? Tak. Rodzinnego ciepła".

A może to wszystko trzeba trochę normalniej traktować? Jest wiele zawodów, w których do obowiązków należą częste delegacje. Jakoś ludzie potrafią je łączyć z życiem rodzinnym i nie robią z tego ceregieli. Czy do pełni szczęścia Twoich kolegów aż tak bardzo są potrzebne doznania teatralne? I przepraszam za osobisty przytyk a propos rodzinnego ciepła, ale sam go sprowokowałeś: przypominam sobie, że ja byłem na Twoim ślubie.

Na wtorkowej debacie blogerów w Teatrze Polskim, w której obaj uczestniczyliśmy, padło stwierdzenie, że trudno nie być narcyzem w tak narcystycznych czasach. To prawda – może jesteśmy wszyscy narcyzami, ale mamy różnej wielkości lusterka, w których się przeglądamy.

Z dżentelmeńskim pozdrowieniem
WM

PS. Kolega Miernik odpisał mi na swoim blogu. Z tekstu wynika, że się bardzo obraził i w związku z tym bardzo mi chciał dokuczyć. Jakby to zrobił w lepszym stylu, to pewnie bym ciągnął dalej tę zabawę. Może jestem znudzony, jak uważa mój adwersarz, ale mam jeszcze trochę poczucia humoru, również na swój temat. Widzę jednak, że sprawy już tu się w żarty nie obróci. No trudno.

 



Wojciech Majcherek
http://wojciech-majcherek.blog.onet.pl
26 października 2013