Do rosołu, panowie!

Taniec striptizerów, galop dowcipów i salwy śmiechu, mistrzowskie budowanie napięcia i doskonałe kreacje aktorskie. A jednak, w tej niezwykle śmiesznej i smacznej komedii było także coś niepokojącego, co nie pozwalało śmiać się beztrosko i z czystym sumieniem.

Hutnicy, którzy za czasów Żelaznej Damy masowo tracili pracę, nie mogli poradzić sobie z wszechogarniającym bezrobociem. Nędza uderzyła nie tylko w ich portfele, ale także w ich męską godność. Desperaci, którzy ratunku szukają w szemranych interesach popadają w długi i nałogi. W obliczu takiej sytuacji kilku przyjaciół wpada na genialny pomysł dorobienia się dużych pieniędzy w krótkim czasie. Jedynym kruczkiem w tym pomyśle na biznes jest utrata własnej godności. Cena to wysoka, lecz jeśli w grę wchodzi przetrwanie – nie zawahają się jej zapłacić.

Choć sami zadają sobie pytanie czy kasa w życiu jest najważniejsza, odpowiedzią jest smutna prawda: „ale roboty nie mamy!". Grupa przyjaciół zainspirowana sukcesem okolicznej formacji striptizerów kompletuje własny zespół i rozpoczyna próby. Na drodze czekają ich kolejne wyzwania i wyrzeczenia – o ich planach dowiadują się żony i znajomi. Upokorzeniom nie ma końca, bo okazuje się, że na widowni prócz kobiet zasiądą także mężczyźni, starzy znajomi z huty, a także urzędnicy i sąsiedzi. Nie sądzę, żeby zadanie striptizera było proste – w grę wchodzi przecież uciszenie wstydu i zagłuszenie go pewnością siebie i seksapilem. Tym bardziej, że formacja „Dzikie Buhaje" aby zdobyć popularność pokazuje więcej niż inni - tancerze rozbierają się „do rosołu". To wyzwanie nie tylko dla postaci, ale też dla samych aktorów – widownia otacza scenę z trzech stron, a tańczący mają widzów „na styk". Na szczęście sprytnie zaprojektowana scenografia chroni intymność aktorów.

Aktorzy Teatru STU wyciskają z tekstu maksimum śmieszności, nie popadając przy tym w głupkowatość czy farsę. Śmiechu jest co niemiara – z dowcipów, min, sytuacji. Atrakcją samą w sobie jest tematyka spektaklu, i to, co publiczność spodziewa się zobaczyć. Marek Gierszał zadbał jednak o to, aby spektakl nie był jedynie komedią. Reżyser stawia tu pytania o znaczenie ludzkiej godności w sytuacji życiowej desperacji. Nie są to ekshibicjoniści, którzy nagle zapragnęli się rozbierać dla publiczności, lecz desperaci, którzy chwytają się każdej deski ratunku, byleby zarobić trochę grosza. Każda postać jest starannie wypracowana, uwiarygodniona. Widzimy Danny'ego (Tomasz Schimscheiner), który zalega z alimentami, i być może zostanie mu odebrane prawo do widzenia się z synem. Gordon (Kajetan Wolniewicz), który panicznie boi się własnej żony, nawet nie zdobył się na odwagę, by wyznać jej, że od pół roku pozostaje bez pracy. Spencer (Andrzej Róg), dawny profesor tańca, popadł w nałogi i depresję, był nawet o krok od popełnienia samobójstwa. Mustafa (Amin Bensalem) i Larry (Rafał Dziwisz) pilnie potrzebują pieniędzy na godne życie. Z tej amatorskiej grupy striptizerów jedynie Collin (Andrzej Deskur) może śmiało powiedzieć, że wybrał tę ścieżkę zawodową „z powołania".

Jak reagować na stereotyp mężczyzny silnego i odpowiedzialnego, któremu nie jest się w stanie sprostać w sposób godny? „Always look on the bright side of life" rozpoczyna i kończy spektakl, stając się celnym, choć gorzkim komentarzem.



Agnieszka Bednarz, Stażystka od 11 marca 2013
Dziennik Teatralny Kraków
27 listopada 2014
Spektakle
Kogut w rosole