Dobrze, że ten dzień mamy za sobą

"Dzień świra" w reżyserii Marka Koterskiego chyba zna każdy, a w reżyserii Gorzkowskiego poznać (NIE)musi. Właśnie tym spektaklem zainaugurowano na deskach poznańskiego teatru "Rok mężczyzn". To pierwsza w tym cyklu odsłona twarzy mężczyzny

Twórcą widowiska jest Hadrian Filip Tabęcki, a reżyserem Igor Gorzkowski. Kostiumy uszył celebryta Tomasz Jacyków, natomiast libretto zostało oparte na scenariuszu samego Koterskiego. Jeszcze przed spektaklem reżyser powiedział, że film ten na półce z komediami to nieporozumienie. W samym widowisku chcemy uciec od realiów Polski w 2012 roku. To ma być opowieść o problemach mężczyzny, który poniósł totalną życiową klęskę. Przy tworzeniu widowiska chcieliśmy uniknąć konfrontacji z filmem. Taka konfrontacja wydała się nam niebezpieczna, nasze dzieło jest bardziej metaforyczne i mniej dosłowne. Czy to się udało? Moim zdaniem tego rodzaju zapożyczenia są niebezpieczne. Ja jestem na nie! Wy oceńcie sami.

Myślę, że zdania widzów są i będą podzielone. Sama nie próbowałabym przenosić na scenę tak kultowego dzieła, bo nie wierzę, że sukces filmowy można powtórzyć. Twórcy podjęli się bardzo ryzykownego zadania! Napiszę krótko, o czym był film, a tym samym spektakl, bo może jednak ktoś nie wie…Oglądamy mężczyznę i otacząjacy go świat. Adaś musi sobie jakoś radzić w życiu. To opowieść o tym, z czym zmaga się inteligent mieszkający w bloku. To historia o tym, jak można marzyć o miłości, ale jednocześnie od niej uciekać. Smutny obraz mężczyzny- targanego emocjami polonisty. To portret Adama Miauczyńskiego, którego życie jest piekłem, a każdy jego kąt zamieszkuje jakieś natręctwo.

W bohatera wcieliło się aż siedmiu Adasiów Miauczyńskich. Każdy z występujących na scenie śpiewaków był reprezentantem jego innej cechy. Tak więc „ja” wkurzone zagrał, a raczej wyśpiewał Tomasz Mazur, natrętne- Jaromir Trafankowski, a maminsynkiem był Tomasz Pieluchowski. W bardzonowoczesneiwogóledoprzodu „ja” wcielił się Piotr Bruździak, a w refleksyjne i romantyczne - Sylwester Targosz Szalonek. Za drażliwą wersję Adama Miauczyńskiego odpowiadali: Dariusz Niebudek i Mariusz Otto, a depresyjny wariant przypadł Markowi Szymańskiemu. Muzyka nie odpowiadała wyrażonym na scenie emocjom.

Wewnętrznym głosem bohatera był natomiast znany z programu „Mam talent” poznański zespół Audiofeels, który zajmował miejsca po bokach proscenium. Według Znanieckiego to zwrot w stronę młodzieży… Mężczyźni ci ubrani byli w eleganckie czarne garnitury. W co był ubrany Adaś? Na początku pojawił się bez spodni, ale chwilę potem na scenę wjechał wielki wieszak, na którym każdy z bohaterów mógł znaleźć swój kostium. Panowie mieli na stopach klapki (byli w skarpetkach, a czasem i bez nich), koszule, spodnie oraz bezrękawniki. Wszystkie części ich garderoby miały niebieski kolor, w odcieniu zachmurzonego nieba. Adaś miał zapewne stać się przez to codzienny i nijaki, niczym się niewyróżniający.

Na deskach Teatru Wielkiego widzowie zobaczyli dobrze znaną historię. Te same motywy, podobne dialogi, ale wykonanie zupełnie inne!? Wyśpiewane barytonem „Dżizus kurwa”z pewnością brzmi inaczej, ale czy dobrze? Dla mnie nie. Tak jak i muzyka, której czegoś brakowało.

Od razu wiadomo, co się wydarzy i jak długo spektakl jeszcze potrwa. Przed oczami miałam sceny z filmu. Na deskach teatru pojawił się oczywiście fragment z zupą pomidorową, scena w pociągu i na nadmorskiej a plaży oraz moment, w którym Japonka wbija w ciało Miauczyńskiego igły. Zabrakło wyłącznie słynnej balkonowej modlitwy Polaków.

Na uwagę zasługują irytujące Miauczyńskie pudelki. W rzeczywistości były to, prowadzone na smyczy, aktorki ubrane w białe, nienaturalnie sterczące niż zwykle tutu. Ten pomysł się udał. Pojawił się także ogromny stół z wazą z zupą pomidorową oraz wielkie krzesło, na którym siedział Tomasz Piluchowski- maminsynek. Była to metafora obrazująca spustoszenie, jakie dokonało się wewnątrz bohatera. Z pewnością czuł się wtedy malutki…

Spektakl to, według twórców, ewenement na skalę światową. Nie często łączy się konwencję filmową z operową. Należy się jednak zastanowić, czy jest to potrzebne? Czy warto tak eksperymentować? Czy to opera dla fanów Adama Miauczyńskiego- sfrustrowanego, przegranego inteligenta, którego krytyczne spojrzenie często określa się mianem żywej emanacji ciemnej strony i podświadomości przeciętnego Polaka? Chyba nie, choć Michał Znaniecki, dyrektor Teatru Wielkiego, ma nadzieję, że opera ta stanie się kiedyś klasyką, podobnie jak „Cyganeria” z końca XIX wieku, która początkowo, wystawiania na scenie przez Pucciniego, również bulwersowała. Czy wszyscy życzymy sobie tego rodzaju dzieł w klasycznym repertuarze za kilkanaście lat …? Ja nie.



Monika Nawrocka
Dziennik Teatralny Poznań
11 lutego 2012
Spektakle
Dzień świra