Dokąd biegnie Józef K. ?

Tekst Kafki bywa często traktowany jako obraz systemu autorytarnej, bezdusznej władzy, wobec której jednostka staje się nikim.

Twórczość operowa Philipa Glassa, kultowej postaci amerykańskiej muzyki, pojawia się na polskich scenach średnio raz na dziesięć lat. To rzadko, zważywszy na fakt, że ten kompozytor napisał już prawie trzydzieści oper, a polski widz miał okazję poznać zaledwie trzy z nich. Mniej więcej dwie dekady temu Teatr Wielki w Łodzi odważył się zaprezentować "Echnatona" - ostatnie ogniwo tak zwanej trylogii portretów stworzonej przez Glassa, zapoczątkowanej w roku 1976 jego najsłynniejszą do dziś operą "Einstein on the Beach". Potem była opowieść o Gandhim ("Satyagraha"), zaś "Echnaton" przypomniał postać egipskiego faraona, który chciał zrewolucjonizować swoje państwo. Ten autentyczny władca zainspirował też w XIX wieku Bolesława Prusa do wykreowania Ramzesa XIII w powieści "Faraon". Z tamtego łódzkiego spektaklu wyreżyserowanego przez Henryka Baranowskiego w pamięć zapadły jednak nie tyle sceniczne dzieje tytułowego bohatera, co strona muzyczna spektaklu prowadzonego przez Tadeusza Kozłowskiego, który świetnie poradził sobie z pozornie prostą partyturą Glassa. W roku 2009 na kameralnej scenie Opery Narodowej można było z kolei obejrzeć "Zagładę domu Usherów". Był to reżyserski debiut operowy Barbary Wysockiej, który od razu przyniósł jej Paszport "Polityki". I słusznie, bo zrezygnowawszy z gotyckiej scenerii i krwawych zjaw mistrza horroru Edgara Allana Poe, reżyserka wymyśliła ciekawszą, bardziej wciągającą, współczesną opowieść. Tytułowa zagłada dokonywała się w spektaklu Barbary Wysockiej w psychice bohaterów, gdyż to chore relacje między nimi prowadziły do autodestrukcji.

Minęło kolejnych dziesięć lat i przyszła pora na kolejne spotkanie z Philipem Glassem. Przypomnienie "Zagłady domu Usherów" nie było zaś przypadkowe. "Proces", po który sięgnęła obecnie szczecińska Opera na Zamku, nieodparcie nasuwa analogie między tymi utworami. Pierwszy z nich powstał w 1988 roku, "Proces" należy do najnowszych oper Glassa. Skomponował go dla Musie Theatre Wales z okazji ćwierćwiecza istnienia tej instytucji, ale prapremiera w wykonaniu walijskiego zespołu odbyła się w październiku 2014 roku w Royal Opera House w Londynie. Od tego czasu utwór wystawiono w Magdeburgu, Glasgow czy St. Louis, niebawem kolejną premierę szykuje Landestheater w Salzburgu. Cieszy się zatem dość dużym zainteresowaniem różnych teatrów.

Philip Glass oraz autor libretta Ghristopher Hampton - brytyjski dramatopisarz i scenarzysta (Oscar w 1988 roku za "Niebezpieczne związki" według powieści de Laclosa) i reżyser (znakomity film Carrington) - wykorzystali oczywiście powieść Franza Kafki. Nie oni pierwsi, na kanwie tego tekstu operę "The Visitation" skomponował Amerykanin Gunther Schuller, ale znacznie bardziej znany jest "Proces" niemieckiego kompozytora Gottfrieda von Einema. A kilkanaście lat temu Duńczyk Poul Ruder stworzył "Kafka's Trial", skupiając się wszakże bardziej na faktach z życia Franza Kafki. Podobno też pod koniec lat pięćdziesiątych Witold Lutosławski myślał o utworze na chór, orkiestrę, solistów i efekty elektroakustyczne z wykorzystaniem motywów z "Procesu".

Opera Philipa Glassa dość wiernie trzyma się pierwowzoru literackiego, choć Christopher Hampton dokonał oczywistej redukcji tekstu. Historia została jednak przedstawiona tak jak w powieści - zaczyna się, gdy Józefa K przychodzą aresztować dwaj strażnicy, a kończy śmiercią głównego bohatera, choć w szczecińskim spektaklu przedstawiona została ona w sposób symboliczny, a nie realistyczny. Istotne w potraktowaniu materii literackiej jest natomiast wydobycie przeżyć wewnętrznych Józefa K. Tekst Kafki bywa bowiem często traktowany jako obraz systemu autorytarnej, bezdusznej władzy, wobec której jednostka staje się nikim. Po doświadczeniach historycznych XX wieku "Proces", napisany przecież w roku 1914, nabrał wręcz znamion powieści politycznej. Opera pokazuje, że przede wszystkim chodzi w niej o to, że każdy człowiek musi w pewnym momencie dokonać oceny swojego postępowania, zajrzeć w głąb siebie i osądzić własne winy.

Przed takim procesem staje Józef K w operze Glassa. Kluczowe są w niej dwie sceny drugiego aktu. Pierwsza to rozmowa bohatera z artystą malarzem Titorellim, do którego zwraca się o pomoc. Józef K dowiaduje się od niego, że sprawy takie jak jego mogą mieć trzy rozwiązania: całkowite uniewinnienie, co wszakże zdarza się niesłychanie rzadko, ciągłe odraczanie procesu lub pozostawanie w nadziei, że rozpoczęty proces nigdy nie posunie się do przodu. Oznacza to w gruncie rzeczy niechęć człowieka do dokonania rachunku własnych postępków. A przecież - i w drugiej ważnej rozmowie Józefowi K wyjaśnia to Ksiądz - każdy ma swojego odźwiernego sądowego, który zaprowadzi go na salę.

Ten sposób odczytania "Procesu" wzmocniła dodatkowo w szczecińskim przedstawieniu reżyserka Pia Partum. Całość rozegrała w jednej scenerii - zimnej, wręcz laboratoryjnej, która może być wnętrzem zarówno nowoczesnego apartamentowca, jak i korporacji albo sądu. Za gigantyczną szklaną ścianą wizualizacje pokazują współczesną metropolię, samochody pędzące po autostradach lub twarz biegnącego w dresie Józefa K Czy spieszy się, by udowodnić swoją niewinność, czy raczej próbuje uciec przed samym sobą? Na to pytanie każdy widz powinien znaleźć własną odpowiedź. W pierwszej scenie trzy sprzątaczki, które będą nieustannie powracać, usuwają resztki złotych serpentyn oraz plastikowe kubki, ślady korporacyjnej imprezy zorganizowanej zapewne z okazji trzydziestych urodzin urzędnika bankowego Józefa K. Pierwsze zdarzenia - poranna kawa, wizyta strażników przybywających, by oznajmić Józefowi K., że został aresztowany - nakładają się na siebie.

Tak będzie do końca: widz obserwuje płynne przechodzenie od jednej sytuacji do kolejnej, opresyjność oskarżycieli została jedynie zasygnalizowana, a poszczególne postaci są mało zindywidualizowane. Z jednej strony wzmacnia to poczucie, że tak naprawdę ów proces odbywa się w świadomości bohatera, z drugiej trudno oprzeć się wrażeniu, że Pia Partum nie miała pomysłu na bardziej dogłębne wyreżyserowanie kolejnych scen oraz staranniejsze poprowadzenie wykonawców. Są zatem momenty, kiedy spektakl zaczyna razić statycznością, soliści zaznaczają obecność jedynie najprostszymi gestami. I choć znaczna część z nich wciela się w kilka postaci, to o przemianach ich wizerunku decyduje nowy kostium, a nie sposób zindywidualizowanego przedstawienia kolejnego bohatera.

Muzyka nie ułatwia jednak nikomu ze śpiewaków zadania. Philip Glass od lat tworzy w ten sam - sobie właściwy - sposób, a charakterystyczna natrętna powtarzalność krótkich motywów, dzięki której zdobył ogromną popularność, straciła już walor świeżości. Proces jest operą kameralną, partytura została rozpisana na dwunastu muzyków i kilkanaście instrumentów (w Szczecinie niektórzy członkowie orkiestry wykonują podwójne zadania, grając na przykład na fortepianie i czeleście). Skład instrumentów smyczkowych jest minimalny (skrzypce, altówka, wiolonczela, kontrabas), dominują instrumenty dęte oraz zestaw perkusyjny. Poszczególne obrazy dwuaktowej opery kompozytor z reguły poprzedza krótkimi intermezzami - opartymi na podobnych zasadach - perkusji lub częściej fortepianu (traktowanego również bardziej perkusyjnie) oraz instrumentu solowego: klarnetu, oboju, fagotu czy puzonu. W partiach wokalnych muzycy stosunkowo rzadko grają tutti, częściej solistom towarzyszą na przykład glissanda fletów lub solo trąbki. Zasługą dyrygenta Jerzego Wołosiuka jest zatem, że z tej materii udało się stworzyć klimat narastającego napięcia.

Znaczniej gorzej mieli natomiast śpiewacy, nieznajdujący w muzyce wystarczającego materiału do nakreślenia bardziej wyrazistych postaci. Najwięcej szans mieli - i w pełni to wykorzystali - Pavlo Tolstoy (Titorelli) oraz Rafał Pawnuk (Ksiądz). Na szczególne wyróżnienie zasługuje jednak niemiecki baryton Christian Oldenburg jako Józef K. - o delikatnej, niemal chłopięcej sylwetce, ale i o mocnym, ładnym głosie. Partia głównego bohatera jest bardzo rozbudowana, Józef K. przez większą część opery nie schodzi ze sceny, ale ponieważ Glass unika kontrastów muzycznych, nie jest łatwo wykreować tę postać. Christian Oldenburg unikał dramatyzowania na siłę, budował portret swojego bohatera skromnymi, ale wystarczająco mocnymi środkami, co podkreślało zarówno jego zagubienie, jak i chęć uporczywego dotarcia do prawdy, bardziej o sobie wszakże niż o otaczającym go świecie.

Po pasjonującym "Dokręcaniu śruby" (ach, te kłopoty z polskim tłumaczeniem angielskiego tytułu "The Turn of the Screw") Benjaminna Brittena, które okazało się jednym z najlepszych przedstawień w Polsce w 2016 roku, Opera na Zamku znów zaskoczyła nie tylko szczecińskich widzów ciekawym wyborem repertuarowym. Stosunkowo nieduże wnętrze zamkowego teatru wydaje się idealne dla kameralnych oper współczesnych, w których słowo splata się z muzyką, niosąc ważne treści.



Jacek Marczyński
Ruch Muzyczny
21 lutego 2019
Spektakle
Proces
Portrety
Pia Partum