Dość! My publiczność ...

Dość! My - publiczność - nie będziemy więcej kupować i oglądać tych świństw. Jeszcze niedawno trup w spektaklu pojawiał się w tragicznym finale. Dziś publiczność czeka na niego od początku. Szkoda, że w sosnowieckiej inscenizacji "Czyż nie dobija się koni?" nie zapytano o zepsucie dzisiejszej publiki.

Zaczyna się maratoński konkurs taneczny, w którym główną nagrodą jest 1500 dolarów. Dla wielu uczestników to okazja do wyrwania się z nędzy. Tempo wzrasta, kolejni amatorzy odpadają a pary wleką stopy po parkiecie z wysiłku. Całość kończy się tragicznie dla głównej bohaterki Glorii. I tyle. W bezpiecznej interpretacji Julii Wernio na deskach Teatru Zagłębia w Sosnowcu wszystko jest w zgodzie z książką Horacego McCoy\'a z 1932 roku. Wernio stoi po stronie skrzywdzonych ludzi, którzy poniżają się w maratonie tańca, by za wygrane pieniądze spełnić marzenie o godnym życiu. Jednak wiek XXI przynosi znacznie ważniejsze pytanie: Dlaczego to poniżanie tak łapczywie chcemy oglądać? 

Mnożące się dziś programy typu talk i reality show nie są wszak wymyślane dla uczestników, ale przede wszystkim dla oglądających. Istnieje spora publiczność podglądaczy, dla których oglądanie cudzych działań i podsłuchiwanie zwierzeń jest najlepszą rozrywką. Voyeryzm jest dziś jedną z podstaw funkcjonowania telewizji. W spektaklu Wernio Rocky Bravo, demoniczny konferansjer podsycający rywalizację na parkiecie (dobra rola Grzegorza Kwasa) jest jednak tylko przedsmakiem tego, co przyniósł koniec wieku XX wraz z rozwojem mediów. Skala problemu ujawniła się, kiedy dwa programy telewizyjne typu talk show okazały się powiązane z morderstwami w afekcie, których przyczyną były wyznania poczynione w studio. Publiczność w studiu i w domu już nie tylko podglądała łapczywie ludzką intymność, ale dosłownie doczekała się swoich trupów. Potem pojawił się jeszcze internet, w którym szybko powstały strony umożliwiające podglądanie na żywo. Jedna z nich, którego bohaterką była niejaka Jenny, reklamowała się jako "wgląd w prawdziwe życie młodej kobiety, niefabularyzowany, fotograficzny dziennik do publicznego oglądania". W ten sposób zaczęło się globalne podglądnie, nie tylko celebrites, ale i zwykłych ludzi.

W powieści "Czyż nie dobija się koni", obok profesjonalnych tancerzy o nagrodę walczą amatorzy - ludzie w różnym wieku i o różnej kondycji. Jest wśród nich nawet kobieta w zaawansowanej ciąży (Ruby Bates) wraz z mężem, który nie ma nic przeciwko występowi żony. Dziś taki zestaw bohaterów w telewizji jest wręcz pożądany, bo show eksponuje bez skrupułów ludzkie ułomności a działania na granicy fizycznego i psychicznego bólu oglądane są najchętniej. Tymczasem publiczność zgromadzona w sosnowieckim teatrze czuje się, i owszem, niekomfortowo, oglądając kolejne rundy konkursu, ale Wernio nie wymierza widowni ostatecznego policzka, na który dziś zasługuje. Anna Ford w książce "Seks, demokratyzacja pożądania i media, czyli kultura obnażania" Briana McNair\'a pyta: "Czy przed wyłączeniem telewizora znajdujemy nową dorosłość? A może powinniśmy wstać i powiedzieć: Dość! My - publiczność - nie będziemy więcej kupować i oglądać tych świństw". Tego pytania brakuje sosnowieckiej inscenizacji.

Bez niego zostaje spektakl zagrany po bożemu przez aktorów, którym należą się przede wszystkim oklaski za wysiłek taneczny. Szkoda jednak, że została zmarnowana szansa na prawdziwie drapieżny teatr, który porusza sprawy naprawdę ważne w 2009 roku.
(mb)



Aleksandra Czapla-Oslislo
Gazeta Wyborcza Katowice
16 kwietnia 2009