Dualistyczna wizja świata

W adaptacji, wystawionej w Teatrze Powszechnym, znakomitej powieści psychologicznej Fiodora Dostojewskiego "Zbrodnia i kara" nie ma zbrodni. Jest natomiast problem winy przedstawionej z perspektywy aparatu władzy i biurokracji oraz z punktu widzenia samego winnego - Rodiona Romanowicza Raskolnikowa.

Reżyser spektaklu, Waldemar Śmigasiewicz, skupia się jedynie na dwóch problemach: na analizie bezdusznego i cynicznego aparatu władzy, a ściślej mówiąc, aparatu sprawiedliwości oraz na analizie psychiki Raskolnikowa.

Aparat władzy jest nie tylko bezduszny, ale i zbiurokratyzowany, działa jednak wyjątkowo sprawnie. Motyw ten wyraźnie nawiązuje do twórczości Franza Kafki. Różnica polega na tym, iż w świecie Kafki nie ma winy, albo jest, jak chcą niektórzy, wina "niezawiniona". W "Zbrodni i karze" wina nie jest wyimaginowana, lecz jest oczywista.

Drugim wątkiem spektaklu jest pokazanie i analiza stanu psychicznego Raskolnikowa. To wiwisekcja dokonana pewną ręką przez zręcznego chirurga - reżysera . Tu również zaznacza się dualistyczna wizja świata. W roli Raskolnikowa widzimy na scenie bardzo dobrego Marcina Perchucia, a w roli jego sobowtóra - Michała Napiątka. Takie ukazanie rozpadu osobowości jest zabiegiem, mającym psychologiczne uzasadnienie. To wyjątkowo dobry i ciekawy pomysł. O tym, iż koncepcja ta jest zamierzona i przemyślana świadczy również fakt, iż w przedstawieniu pojawiają się tylko dwie postaci kobiece: Sonia, grana przez Paulinę Holz oraz Marfa, grana przez znakomitą Annę Moskal. Dla Soni zarezerwowany jest jedynie pokój Raskolnikowa, dla Marfy zaś pokój, w którym odbywa się przesłuchanie głównego bohatera. Także u obu postaci kobiecych (np. w nastroju i w zachowaniu) można odnaleźć odpowiedniości. O ile jednak zachowanie Soni jest szczere, o tyle zachowanie Marfy jest zimną i wyrachowaną grą, podobnie jak perfidne (chociaż nie pozbawione nuty współczucia) jest działanie Porfirego Pietrowicza.

Gra aktorów jest dobra i profesjonalna. Warto wymienić w tym miejscu Michała Sitarskiego (Dymitr Prokoficz Razumichin), Jarosława Grudę (Zosimow) i Macieja Więckowskiego (Mikołaj). Wybija się jednak gra Kazimierza Kaczora w roli Porfirego. Ten znakomity aktor praktycznie podporządkował sobie całe przedstawienie i zdominował je swoją osobowością. I nie jest to wcale komplement.

Warto także zwrócić uwagę na fakt, iż przedstawienie trwa także podczas antraktu, na co mało kto zwraca uwagę. Dlatego proponuję nie opuszczać widowni i nadal uczestniczyć w spektaklu.

Podobnie jak powieść, przedstawienie jest ciężkie i przygnębiające. Jednak czytając tekst, utożsamiałem się z Raskolnikowem. W teatrze, byłem obok, byłem jedynie świadkiem, który chłodnym okiem patrzy na zmagania wewnętrzne, rozterki i rozpad osobowości bohatera oraz obserwuje ukartowane działania i przemyślaną strategię wymiaru sprawiedliwości.

Ów dualizm świata przedstawionego i osobowości głównego bohatera znajduje odbicie również w scenografii Macieja Preyera. Skromna dekoracja wyraźnie podkreśla niebanalną koncepcję mądrego reżysera. Doskonały jest także pomysł z pokojem, który przypomina celę więzienną. W pewnym momencie komisarz policji zamknie pokój na klucz, a kiedy go otworzy i opuści, zabierze ów klucz ze sobą. To zdarzenie, które może umknąć uwadze widza, ma znaczenie symboliczne. A w przedstawieniu owym nie jeden jeszcze symbol można odnaleźć.

Muzyka Mateusza Śmigasiewicza kulturalnie wtapia się w całość i podporządkowuje się wizji świata przedstawionego. Praktycznie jest "przezroczysta".

"Zbrodnia i Kara" w warszawskim Teatrze Powszechnym to inscenizacja trudna, ba, wyjątkowo ciężka, ale także niezwykle intrygująca i interesująca.

Ten trwający około 130 minut spektakl polecam wszystkim myślącym widzom, którzy oczekują od teatru nie tylko rozrywki.



Marek Kujawski
Teatr dla Was
12 grudnia 2012
Spektakle
Zbrodnia i kara