Dumas przemontowany

„Trzej muszkieterowie" Aleksandra Dumasa to idealny pierwowzór dla adaptacji spod znaku płaszcza i szpady. Do nowego spektaklu Łaźni Nowej ten termin pasuje w sposób przewrotny: bowiem zamiast znanych konwencji, historycznych rekonstrukcji i rozmachu dostajemy płaszcz i szpadę. Dosłownie. Więcej rekwizytów nie znajdziemy na scenie.

Spektakl Giovanniego Castellanosa – przy niebagatelnym udziale warszawskiego Teatru Montownia – jest przykładem ogrywania ograniczeń inscenizacyjnych, podkreślania ich i, paradoksalnie, hiperbolizowania braków. Minimalistyczne założenie, że do adaptacji wystarczy kilka atrybutów, stawia na pierwszym planie umowność. Aktorzy tworzą scenę za pomocą taśmy na oczach widzów; za całą scenografię służy modułowa skrzynia przypominająca szafę, która w rozmaitych konfiguracjach dzieli przestrzeń przestrzeni, odgradza od siebie dramatis personae, służy za schowek, ukrycie, ścianę, dom, pałac itd. Ta wszechstronność i wielofunkcyjność cechują również aktorów, którzy wcielają się w różne postacie, używając tylko symbolicznych rekwizytów: piuski w przypadku kardynała Richelieu, przepaski na oko u Milady de Winter, korony u króla Ludwika XIII, kamizelki z motywem Union Jacka u Księcia Buckingham itd. Całość poruszana jest dynamicznymi metamorfozami członków kwartetu Montownia i towarzyszącej im Moniki Fronczek. W myśl sparafrazowanego Dumasowskiego etosu: „Jeden gra wszystkich, wszyscy jednego".

Mimo takiego konceptualnego uzasadnienia ograniczenia liczby odtwórców ról, pojawia się wrażenie improwizacji. Jest ono podkreślane przez samych aktorów, którzy nie silą się na ścisłą trawestację pierwowzoru literackiego (adaptacja Jakuba Roszkowskiego). Podkreślają niejako chałupniczość wykonania, zastępując psychologię postaci zestawem póz, tików i charakterystycznych gestów, niczym w teatrzyku kukiełkowym, gdzie również pacynki wyłaniają się często ze skrzyni. Wręcz przypomina się o braku kostiumów czy nawet niektórych postaci – jak w przypadku gwardii Richelieu, która znajdować się ma za ścianą. Mimo to spektakl przypomina nakręconą pozytywkę – nabiera zawrotnego tempa i z precyzją szafuje kolejnymi rolami. Z całości bije dyscyplina wykonania i metodyczność transformacji, oszałamia wirowanie, którego bezwład czy chaos są tylko pozorne. Jak w wywiadzie dla „Dziennika Łódzkiego" stwierdził reżyser, farsa „ma działać jak maszynka i podobać się ludziom". Ten cel udaje się osiągnąć.

Castellanos pozostaje bowiem wierny nadrzędnemu celowi Dumasa: rozrywce. Sprzeniewierza się jedynie gatunkowi i zamiast dzieła przygodowo-kostiumowego preferuje farsę właśnie. Nie tylko odbiera swoim postaciom wymiar tragiczny, ale i heroiczny (do boju muszkieterów nie prowokują ideały, a chęć „wkur... Richelieu"), zamienia je w wypadkową komicznych zdarzeń, cech i dwuznacznej moralnie motywacji, w czym niemała zasługa szczególnie męskich aktorów (zwłaszcza Rafała Rutkowskiego, który – zaprawiony w one-man show – zdominował przedstawienie). Cały spektakl zresztą tworzy szerokie spektrum rodzajów komizmu: od sytuacyjnego, poprzez charakterologiczny, aż po słowny. Jak np. w scenie, gdy złowieszczy kardynał Richelieu w kościele gra w klasy na plamie światła w kształcie krzyża. Czasami chęć rozśmieszenia widowni prowadzi do przeforsowania i nieco skatologicznych dowcipów, jednak to tylko uzupełnia wachlarz chwytów komediowych. Zabawne pomyłki i zwroty akcji, czyste gagi i zorkiestrowane pościgi (przy dźwiękach – rzecz oczywista – znanego motywu muzycznego z show Benny'ego Hilla) tracą swój sens fabularny, zamieniając się wręcz w dyskurs dotyczący komedii.

Już od początku wyczuwalna jest zresztą zabawa konwencjami i żonglerka motywami. Ten recykling i wygrzebywanie klisz z teatralnego lamusa w pierwszym rzędzie nie służy jednak dekonstrukcji, lecz jest przede wszystkim ekwilibrystyką, pokazem zręczności i tylko – lub aż – komedią. Większych wątpliwości nie budzi zatem wykonanie, a miejsce nadania tej paczki z Warszawy. Montownia przenicowała dzieło Dumasa ojca, bawiąc i urzekając inwencją w stylu DIY, jednak demontaż nie przynosi rewolucji, głębszej refleksji ani tym bardziej artystycznego zamieszania. Taki ze wszech miar przyjemny spektakl z pewnością przysporzy teatrowi publiczności, a widzom dostarczy rozrywki i pozytywnych emocji, jednak nie samozadowolenie i stagnacja miały leżeć u podwalin Łaźni Nowej.

„Trzej muszkieterowie" działają jak podwójny agent. Realizując wszystkie cele, jakie przed nim postawiono, podcina nogi nowohuckiemu teatrowi, który kojarzył się z ambicjami ożywienia krakowskiej kultury. Przestrzeń Łaźni może zacząć przypominać brzuch architekta ze sławnego filmu Petera Greenawaya – upodobni się do swego dzieła i, grzęznąc w niemocy twórczej, przestanie „trawić" sztukę niebojącą się eksperymentów.



Marta Stańczyk
Dziennik Teatralny Kraków
12 października 2013