Dwa głosy solisty

Dobiegła końca jubileuszowa pięćdziesiąta edycja KONTRAPUNKTU. Organizatorzy festiwalu dołożyli jednak starań, by spektakle prezentowane ostatniego dnia zrekompensowały widzom fakt, że na następną dawkę wyjątkowych teatralnych wrażeń przyjdzie im czekać cały rok. Po południu kontrapunktowicze mogli zanurzyć się w kawiarnianej atmosferze muzycznego przedstawienia z piosenkami Agnieszki Osieckiej lub wysłuchać pełnej humoru opowieści o macierzyństwie podczas „Projektu: Matka". Ich wieczór ubarwił zaś szalony performance Jana Peszka, pt. „Podwójne solo", podczas którego aktor udawał cheerlederkę, grał na ścierce, rozrzucał piłeczki do ping-ponga i miażdżył kolorowe baloniki przy akompaniamencie kibicującej mu, płaczącej ze śmiechu, widowni.

Ostatni dzień Festiwalu Teatru Małych Form tradycyjnie należał do szczecińskich teatrów, które zaprezentowały widzom swoje najnowsze, pozakonkursowe spektakle. Część publiczności wybrała się do Teatru Lalek „Pleciuga", by wśród papierosowego dymu i pobrzękiwania wychylanych przez bohaterów kieliszków słuchać największych przebojów Agnieszki Osieckiej, takich jak „Nim wstanie dzień", „Kokaina", „Sing, sing" czy „Niech żyje bal". Scenografia przedstawienia pt. „Wybierz Osiecką raz jeszcze" według scenariusza i reżyserii Dariusza Kamińskiego, na jaką złożyły się stolik z krzesłami oraz parawan, ponad którym pokazywano „rączki", rekwizyty i pacynki, nawiązywała do kultowego teatrzyku studenckiego Bim-Bom, co najstarszych z obecnych na sali miłośników teatru wprawiło w sentymentalny nastrój. Ciekawa konwencja prezentowania popularnych szlagierów, takich jak „Małgośka", polegająca na ujęciu ich w formę żartobliwego dialogu lub wykrzyczanego w złości monologu, nadała przedstawieniu świeżego wydźwięku i pozwoliła reżyserowi uciec przed pułapką wtórności, w jaką często wpadają twórcy musicali sięgający po ograny repertuar. Pozostała część widzów udała się do Teatru Kana, by obejrzeć drugi, odbywający się równolegle z musicalem, szczeciński spektakl pt. „Projekt: Matka". Śledzący dynamiczne, pełne humoru przedstawienie Mateusza Przyłęckiego, wzbogacone o elementy rapu, kontrapunktowicze mogli poznać różne oblicza macierzyństwa i zrozumieć zarówno towarzyszące młodym matkom radości, jak i ich frustracje, które często traktowane są dziś jako przejaw niedojrzałości lub wręcz niczym nieuzasadnionej histerii.

Finałowy dzień festiwalu zdecydowanie należał jednak do Jana Peszka – niekwestionowanego maga teatralnej sceny. Zaprezentowany przez niego performance pt. „Podwójne solo" był połączeniem legendarnego już „Scenariusza dla nieistniejącego, lecz możliwego aktora instrumentalnego" Bogusława Schaeffera (który Peszek gra od 38 lat) i zupełnie nowego tworu Peszka, zatytułowanego „Dośpiewywanie. Autobiografia". Połączenie to okazało się tak spójne, że po obejrzeniu widowiska trudno już wyobrazić sobie osobne funkcjonowanie jego poszczególnych aktów. Jako całość przedstawienia te zyskują bowiem dodatkową głębię – interesujące „drugie dno", sprawiające, iż ów fenomenalny w samej tylko warstwie formalnej manifest, można interpretować na dwa sposoby. Pierwsza część „Podwójnego solo" zdaje się być artystycznym protestem przeciwko niejednokrotnie bezsensownej, przesyconej absurdem, przerysowanej i miałkiej sztuce współczesnej, której zdesperowani autorzy pragną zwrócić na siebie uwagę, sięgając po jak najdziwniejsze środki wyrazu. Przybierający pozę nauczyciela bohater ubolewa nad faktem, iż dzisiejsze zainteresowanie społeczeństwa sztuką ogranicza się do funkcjonowania kilku fundacji, które z publicznych pieniędzy opłacają artystom stypendia, przypominając państwowe ośrodki opieki nad chorymi i bezdomnymi. Domaga się tym samym należnego twórcom sztuki współczesnej zainteresowania, splendoru i oklasków. W trakcie wygłaszania przygotowanej przemowy prezentuje widzom swoje – rzekomo wybitne – umiejętności, by udowodnić, że zasługuje na przypisywane sobie miano „utalentowanego artysty". Bohater kolejno wciela się w rolę muzyka, zamieniającego ścierkę i struny w oryginalny instrument, rozrzuca barwne piłeczki, udaje, że rzeźbi, rozsypując mąkę czy odcinając piłą kawałek listewki, podpala papierki w metalowym wiadrze, wije się na drabinie w karykaturalnych, pseudoakrobatycznych pozach i wykonuje komiczny taniec. Występ ten odczytać więc można jako przezabawną parodię współczesnych performerów, którym wydaje się, że tworzą coś nowego i alternatywnego, podczas gdy ich popisy rzadko są czymś więcej aniżeli surrealistyczną, niedopracowaną wizją. Drugi akt poddaje jednak w wątpliwość tę interpretację.

Część przedstawienia opatrzona podtytułem „Dośpiewywanie. Autobiografia" opiera się na osobistym wyznaniu Peszka, przyznającego, że nawet wybitni artyści są dziś zmuszeni do brania udziału w rozmaitych chałturach, ponieważ tylko w ten sposób mogą naprawdę zarobić. W tym – bardzo długim – fragmencie performance'u bohater kontynuuje dziwaczne sceniczne popisy (nucąc pod nosem pojedyncze dźwięki ze słynnych utworów muzyki klasycznej, co nawiązuje do tytułowego „dośpiewywania", wystrzeliwując konfetti czy recytując na leżąco Gałczyńskiego), jednakże nie są już one wyłącznie ciągiem przypadkowych zachowań. Przeciwnie – nawiązują do konkretnych wydarzeń, zaczerpniętych z biografii aktora, wspominającego liczne komercyjne wystąpienia, w których uczestniczył. W tej części widzowie poznają wstydliwe fakty związane z karierą Jana Peszka, dowiadując się, że zdarzyło mu się prowadzić miejskie festyny czy występować w negliżu, pomimo silnych wewnętrznych oporów. Opowieść aktora, który przyznaje, iż do kreacji rozbudowanych psychologicznie postaci i realizacji ważnych artystycznych przedsięwzięć, przez całe życie zmuszony był „dośpiewywać" sobie mniej reprezentacyjne zajęcia, wpływa na interpretację całości spektaklu, sprawiając, że nie jesteśmy pewni, czy powinniśmy odczytywać ją jako złośliwą parodię pozbawionych talentu współczesnych artystów, czy szczerą, gorzką opowieść o konsekwencjach, jakie musi dziś ponieść każdy, kto pragnie w pełni poświęcić się sztuce. Wątpliwości nie pozostawiały natomiast żywe reakcje widzów, którzy dali się porwać zwariowanemu widowisku, utwierdzając się tym samym w przekonaniu, że jubileuszowa edycja KONTRAPUNKTU była naprawdę wyjątkowa.

Tegoroczną odsłonę festiwalu zwieńczyła publikacja podsumowująca 50. lat jego istnienia, pt. „Małe rzeczy foremne" pod redakcją Ireneusza Krzysztofa Szmidta. Wypełniona archiwalnymi zdjęciami aktorów i widzów, przedrukami festiwalowych gazetek i teatralnych plakatów, zabawnymi anegdotami, a nade wszystko refleksjami na temat ewolucji teatru małych form, książka przywróciła długoletnim kontrapunktowiczom wiele utraconych wspomnień i pomogła im prześledzić, jak w ciągu pięćdziesięciu lat zmieniała się formuła festiwalu. Wertowanie jej stron i przyglądanie się utrwalonym na kliszy aparatu najciekawszym momentom festiwalu z pewnością ułatwi widzom oczekiwanie na jego kolejną edycję.

Spektakle

„Wybierz Osiecką raz jeszcze", reż. Dariusz Kamiński, Teatr Lalek „Pleciuga"
„Projekt: Matka", reż. Mateusz Przyłęcki, Teatr Kana
„Podwójne solo", reż. Jan Peszek, Peszek Impresariat Kraków



Agnieszka Moroz
Dziennik Teatralny Szczecin
29 kwietnia 2015