Dwa siniaki, czyli Na tropach Teatralnej Pasji Karola Wojtyły

Na tropach teatralnej pasji przyszłego Jana Pawła II znalazłem się zupełnie przypadkowo i zupełnie... nieświadomie.

Było to na Kalatówkach na początku czerwca 1952. Na jesieni straciłem Ojca, który 13 października 1951 roku wyszedł do pracy, do słynnej kliniki prof. Tempki i z niej nie wrócił. Po latach dowiedziałem się, że pośredni sprawcy tego nieuleczalnego zawału, który dopadł 37.letniego adiunkta krakowskiej Akademii Medycznej, rekrutowali się z UB-eckich służb, inwigilujących lekarzy wojskowych II Rzeczpospolitej. W czerwcu 1952 żałoba rodzinna się jeszcze nie skończyła, ale moja kuzynka uprosiła moją mamę, żebym mógł pojechać w Tatry. Młodym z Duszpasterstwa przewodził wtedy wspaniały ksiądz, do którego wszyscy zwracali się per 'wujku'. Ja też zapragnąłem z naszym opiekunem się 'skumplować' i jako najmłodszy stanąłem przed obliczem... Karola Wojtyły. Ku zdumieniu wszystkich zaproponował mi 8-latkowi przejście na 'ty'. 'Jak masz na imię?' - zapytał - 'Krzyś' - odpowiedziałem dumnie. Pogłaskał mnie, jakby wiedział, że brakowało mi tego naturalnego gestu Ojca, a kiedy sprawdził, że umiem całą mszę na pamięć po łacinie, potrząsnął mną: 'mów mi Lolek'. Tak się ośmieliłem i tak przypadł mi do gustu, że wyciągałem nogi, żeby za jego równym, ale i szybkim krokiem nadążyć, kiedy z Kuźnic 'galopowaliśmy' na Kalatówki, a na postojach zacząłem z 'Lolkiem' tak się spoufalać, że kuzynka Adunia (zdrobnienie 'Jadwigi') musiała mnie pacyfikować. Pierwszą bezczelność zawierało pytanie: 'Czy to prawda, że ksiądz gra w Teatrze?'. Cały podtekst tego pytania to były wątpliwości ministranta, jak to w ogóle możliwe, by ksiądz jako ksiądz mógł pojawić się na scenie. Nie zdążyłem nacieszyć się tą 'złośliwością', kiedy dopadł mnie wtedy donośny głos 'wujka': 'wiesz Krzysiu, lepiej żeby prawdziwy ksiądz grał w teatrze aniżeli teatr źle księdza udawał'. Roześmiałem się ze wszystkimi, choć nie zrozumiałem nic. Po chwili najgłośniej śmiał się Ksiądz Wojtyła zadowolony z udanej gry słów. Kiedy zaśmiałem się jeszcze głośniej, dopadł mnie silny cios w ramię. Cios od 'wujka'. To była przestroga i to był siniak. Po raz pierwszy dotknąłem fizycznie problemu Jego rozumienia funkcji słowa w teatrze. 10 lat później to... zdarzenie 'odkodowało mi się', kiedy studiując prozę Schulza, trafiłem na różne koncepcje 'życia słowa' w przestrzeni. Obok Bergsona najbardziej trafiły mi do wyobraźni... sformułowania księdza Wojtyły, który zdążył już wtedy otrzymać sakrę biskupią. A co ciekawsze, że te sformułowania zapisane były w pamiętnym roku 1952. Ksiądz Wojtyła, zwiazany ściśle z Teatrem Rapsodycznym dowodził: 'Słowo może wystąpić - tak jak życie - jako pewien współczynnik działania, ruchu i gestu, jako niedostępny towarzysz całej ludzkiej 'praktyczności', a może też słowo wystąpić jako 'pieśń' - wyodrębnione, samodzielne, przeznaczone tylko do zawierania myśli i jej głoszenia, do ogarnięcia pewnej wizji umysłowej i jej przekazywań.' Potem przyszedł cykl rozmów z moim londyńskim przyjacielem - znanym poetą i tłumaczem Bolesławem Taborskim, który wszystkie utwory sceniczne Papieża Jana Pawła II fantastycznie przetłumaczył na angielski. Tytuł tych rozmów 'Tropami teatralnej pasji Karola Wojtyły' zadziwiał niepomiernie. Dość powiedzieć, że te rozmowy przełożono na kilka języków, a ich fragmenty znalazły się w książkach wcale nie teatralnych. Maszynopis tych rozmów i ich kopie publikacji wysłałem do Bohatera, który był już Janem Pawłem II. Odpowiedź, jaką otrzymałem z Watykanu, była dowodem, że taki tytuł publikacji zachęcił samego Bohatera do zapoznania się z jego zawartością, z której - ni mniej, ni więcej - wynikało, że Karol Wojtyła, potem ksiądz Wojtyła, potem biskup, arcybiskup i kardynał - metropolita krakowski, a w końcu - Papież, zaliczany był do dramaturgów... awangardowych. Idea Teatru Rapsodycznego zaprzątała bowiem przyszłemu Papieżowi wiele uwagi i tym sposobem Karol Wojtyła stał się - obok Mieczysława Kotlarczyka - głównym prawodawcą tego modelu teatru, który swoją ekspresję buduje na słowie i jego scenicznej sile. Spróbujmy tę koncepcję, formułowaną przeciwko teatrowi werystycznemu i 'bogatemu', zrekonstruować. Są to przemyślenia nie tylko bardzo oryginalne, ale z punktu widzenia historii teatru XX-wiecznego - nowatorskie. Jak napisał w artykule 'Dramat słowa i gestu' , w warunkach konspiracji: 'niesłychana oszczędność środków wyrazu okazała się właśnie eksperymentem twórczym'. Odkryto wówczas, iż 'elementem podstawowym sztuki jest żywe ludzkie słowo. Ono też jest głównym zaczynem dramatu, fermentem, poprzez który przechodzą ludzkie czyny, skąd czerpią swoją właściwą dynamikę'. W eseju programowym 'O Teatrze Słowa' - wbrew temu, co można by sądzić - wyjaśnia Wojtyła potoczne nieporozumienie, jakoby 'teatr słowa' mógł obyć się bez 'ruchu'. Dowodzi bowiem bardzo przekonywająco: 'Teatr nigdy nie był samym żywym słowem; w ogóle słowo, jeśli ma być żywe, nie da się pomysleć bez ruchu', wyjaśniając jednocześnie, że w teatrze słowo 'dojrzewa w oszczędny gest', ponieważ - jak dodaje przy charakterystyce Kotlarczyka - 'proporcje pomiędzy słowem a ruchem, pomiędzy słowem a gestem, sięgają właściwie jeszcze głębiej, poniekąd poza teatr, sięgają w samo filozoficzne ujęcie człowieka i świata. Przewaga słowa nad gestem przywraca pośrednio myśli przewagę nad ruchem i odruchem w człowieku. Okazuje się przy tym, że myśl bynajmniej nie jest zastojem, ale ma ona swój własny ruch. Właśnie ten ruch myśli, dynamikę myśli, chwyta żywe słowo i czyni ją zalążkiem działania'. Artykuł 'Rapsody Tysiąclecia' przynosi pedagogiczne postulaty tego modelu teatru. Wojtyła, przyglądając się praktyce Teatru Rapsodycznego, podkreśla: 'Właśnie ten teatr, w którym tak wiele jest słowa, a tak mało >gry< zabezpiecza młodych aktorów przed zgubnym rozwojem indywidualizmu aktorskiego, nie pozwala im bowiem niczego narzucać tekstom od siebie, dyscyplinuje ich wewnętrznie, a nawet trzyma w ryzach (...) Tutaj prawie nigdy nie musi on być danym człowiekiem, nie musi >dać postaciwygrać

Krzysztof Miklaszewski
Materiały Teatru Rampa
12 października 2006