Dwa sposoby na zrobienie dyplomu ze studentami aktorstwa

Od razu należy zaznaczyć, że sposobów na zrobienie dyplomu ze studentami aktorstwa jest tyle, ile dyplomów, a dwa to liczba zaniżona. Jednak rok akademicki (i jednocześnie sezon teatralny) 2019/2020 przyniósł wrocławskiej filii krakowskiej AST dwa bardzo różne pomysły inscenizacyjne, których zestawienie może być owocne i przydatne teraz, i w przyszłości.

Rolą reżyserki bądź reżysera dyplomu jest nie tylko przygotowanie ciekawego spektaklu. Przedstawienie dyplomowe jest służebne wobec swoich wykonawców. Ma za zadanie pokazać ich umiejętności, schować niedostatki, wykorzystać energię, talent, wariacką potrzebę pracy - no i wypromować adeptów aktorstwa i na ile to możliwe - załatwić im etat lub chociaż wysyp zleceń. Sytuacją idealną jest jeśli po przedstawieniu przed drzwiami garderób aktorskich ustawia się kolejka dyrektorów teatrów.

Wrocławskie sceny szkolne pokazały w bieżącym sezonie różne podejścia do prezentacji dyplomowych studentów dramatu. Każde z nich mogłaby być osobnym case study i zasługuje na poświęcenie odrobiny uwagi.

1. INNI LUDZIE czyli ansambl

Tekst Doroty Masłowskiej, przepracowany teatralnie w TR Warszawa i wydany w formie audiobooka zbliżonego do słuchowiska, zyskał kolejne wcielenie - tym razem we Wrocławiu. Reżyserski debiut Macieja Stuhra na wrocławskich deskach przyniósł efekt bardzo zajmujący i mimo nierówności wart docenienia.

Stuhr pozwolił studentom popłynąć w tekstowych meandrach utworu Masłowskiej, studenci zaś - zaufali Stuhrowi. Połamane frazy charakterystyczne dla języka autorki w trudny do opisania sposób połączyły się w jedno z uruchomieniem ciał studentów (ruch sceniczny: Bożena Klimczak). Dzięki temu zespoleniu wykonawcy zagarnęli pomysłowo zakomponowaną scenę (scenografia i kostiumy: Mateusz Stępniak) w sposób totalny. Efektem tej współpracy jest przedstawienie płynne, potoczyste, z gestem i rozmachem zaskakującymi jak na produkcję studencką. Mnogość kostiumów, tempo i zróżnicowana rytmika, atrakcyjna warstwa audio (muzyka: Michał Gorczyca) oraz zdecydowane postawienie na zespołowość są najbardziej wyrazistymi atutami tej produkcji. Ponadto do przerwy całość jest niesamowicie zabawna. Nie jest to, na szczęście, wymuszony czy niemiłosiernie piłowany humor. Lekki, ulotny dowcip inscenizacji skleja się w jedno z jej treścią, a wykonawcy bawią się nim ze swobodą i - jak można zgadywać - przyjemnością. Szkoda, że po przerwie spektakl nabiera niepokojącego ciężaru, dryfuje ku rejonom, których wcześniej unikał, przez co kontrakt zawarty z widzem w I akcie ulega w II akcie podważeniu.

Nie zmienia to faktu, że metodą twórczą służącą zaprezentowaniu umiejętności studentów jest dla Stuhra podkreślanie zespołowości. Płynnie przechodząc z konwencji do konwencji, z tekstu mówionego do choreografii, a z niej do piosenki aktorki i aktorzy (Piotr Czarniecki, Agata Harat, Mateusz Kieraś, Diana Kozłowska, Paulina Krupa, Aleksander Maciejczyk, Anastazja Małocha, Aleksandra Mirecka, Tomasz Ostach, Adam Rosa, Paweł Wydrzyński, Dominika Zdzienicka) uruchamiają wielowymiarową maszynę sceniczną. Zaznaczyć trzeba, że dla harmonijnego przebiegu spektaklu każdy trybik obsadowy jest istotny: nie ma w spektaklu ról puszczonych samopas, przeciwnie: każda sprawia wrażenie skończonej całości wkomponowanej z rozmysłem w tkankę spektaklu. Generując swoiste oszołomienie i zaczadzenie publiczności, aktorzy opowiadają nieskomplikowaną historię Masłowskiej z werwą, pasją i przytupem. Reżyser zaś pozwala im na swobodę ograniczoną rygorem tekstu i muzyki, nie wtrąca się jednak w indywidualną pracę pozwalając na sporą swobodę.

2. IWONA, KSIĘŻNICZKA BURGUNDA, czyli forma

Nie da się wystawić Gombrowicza bez uruchomienia formy, zdaje się podpowiadać estetyka polskiego teatru. Kto wie, może realistyczne decorum by się sprawdziło, jednak, jak wielu przed nim, Radosław Rychcik (reżyseria, opracowanie tekstu) przygotowując dyplomową Iwonę... postawił na sprawdzone przepisy.

Iwona to niepokój, groźba, Realne. Iwona to Greta Thunberg, która przychodzi na dwór królewski z przesłaniem, którego nikt nie chce słuchać. Grymas twarzy postaci (w roli Iwony Pola Dąbkowska), unikanie wzroku innych, dłonie międlące rąbek kostiumu to chwyty z bogatego repozytorium "grania Iwony". Jednak ta konkretna Iwona została skojarzona ze szwedzką aktywistką. Aktorka cytuje długie passusy z słynnego wystąpienia Thunberg, a sceniczna angielszczyzna naznaczona jest obcojęzycznym akcentem. W zamyśle reżyserskim więc naturalna i prawdziwa Iwona przychodzi do formalnie poustawianego dworu przynosząc niepokojącą prawdę. Dwór się tym nie przejmuje, ostatecznie jednak Iwona zwycięża: podczas finałowej uroczystości odmawia zjedzenia karaska, ponieważ... jest weganką! Mimo to dwór klęka i przygotowuje się do uroczystości żałobnych (trudno zrozumieć ten ostatni fragment przedstawienia).

Spektakl jest niespójny treściowo, a jego wewnętrzna logika rozsypuje się. To raczej rodzaj kolażu scen, prezentacji możliwości interpretacyjnych, jakie daje ten tekst. Aktorzy postawieni wobec Gombrowiczowskiej formy i Rychcikowego pola rozmaitych interpretacji aby zdobyć dla siebie uwagę widza musieli albo radykalnie zakwestionować propozycję sceniczną, albo wejść w nią na sto procent. Z pierwszej opcji w sposób mistrzowski skorzystał Michał Surma. Walenty/Inocenty/Żebrak w jego wykonaniu to bohater skrajnie oddalony od formy, jaką trzyma dwór: inaczej się porusza, jest outsiderem (nawet w przestrzeni przede wszystkim trzyma się z boku, blisko wyjścia, w tle). Przez swoją osobność skupia uwagę i wyrasta tym samym na jednego z najważniejszych aktorów przedstawienia. Z kolei na całkowite pójście w formę zdecydował się Mikołaj Krzeszowiec w roli Króla Ignacego: ciałem czy modulacją głosu zdaje się realizować kanoniczny model grania Gombrowicza (o ile istnieje coś takiego). Bardzo ciekawie również rozłożone są napięcia między nim a pozostałymi bohaterami, z których w naturalny sposób wynika pozycja, jaką zajmuje w świecie spektaklu Król.

Pozostali bohaterowie wydają się nieco pozbawieni reżyserskiej opieki. Gesty, pozy i miny, nawet bardzo dynamiczne i podkreślane czy punktowane (np. zwrotem w stronę widza) giną w umownej przestrzeni, rozsypują się i nie pozostawiają po sobie śladu. Forma się najwyraźniej nie sprawdziła, zadziałała osobista siła wyrazu i własna praca aktorów na zadanym przez reżysera temacie.

Ten tekst miał mieć trójczłonową kompozycję. To prawda, że Boh trojcu lubit', jednak koronawirus sprawił, że tylko dwa pomysły inscenizacyjne mogły zostać ze sobą zestawione. Forma i zespół, indywidualne role rozpisane przez dramatopisarza i organizm sceniczny - takie zestawienie zaproponowała wrocławska filia AST. W całościowym podsumowaniu wydaje się wygrywać zespołowe podejście do pracy, choć przecież wciąż kształci się aktorów w pracy nad indywidualną rolą. Rozdźwięk ten warto zaznaczyć - i obserwować, co się z nim będzie dalej działo.



Hubert Michalak
teatrologia.info
26 marca 2020